Strony

środa, 30 kwietnia 2025

H.E.A.T - Welcome To the Future (2025)


 Wokalista Kenny Leckremo to niezwykle utalentowana osoba, która obecnie daje niezłe show z Avantasia. Trzeba pamiętać, że Kenny to motor napędowy szwedzkiej formacji H.E.A.T. Zastąpił on bowiem w 2020r Erika Gronwalla, który potem zasilił szeregi Skid Row. Każdy kto kocha melodyjny hard rock w szwedzkim wydaniu, gdzie liczą się chwytliwe melodie i porywające refreny, ten wie, że marka H.E.A.T jest dobrze rozpoznawalny. To zespół, który czerpie wzorce z Eclipse, SHAKRA, czy Gotthard, ale od dawna mają swój styl. "Welcome to the future" to 9 album studyjny tej formacji i jak zwykle jest to pozycja z górnej półki. Taki hard rock to ja uwielbiam.

Tym razem dostajemy niezwykle tajemniczą okładkę i widać nawiązanie do lat 80. W muzyce te skojarzenia również pojawiają się. Tak jakby ktoś nasłuchał się kapel typu Def Leppard czy Scorpions. Te chwytliwe refreny w niektórych momentach przypominają szkołę i klasę tych z Dynazty. Kenny po raz kolejny błyszczy i pokazuje swój ogromny talent. Niszczy głosem i może śpiewać do wszystkiego. Sporą  Kluczową rolę w muzyce H.E.A.T odgrywa klawiszowiec Jona Tee, który nadaje całości klimatu i melodyjności. Bardzo dobrze to współgra z partiami gitarowymi Dave'a Dalone, który stawia na klasyczne patenty i przebojowość.

Materiał prosty i przebojowy i każdy utwór dostarcza sporo frajdy. Na start dostajemy przebojowy "Disaster", który daje od razu sygnał co nas czeka i co gra H.E.A.T. "Bad time for Love" to rockowy hicior, który nieco przypomina twórczość Def Leppard. Jest lekko i przyjemnie. Singlowy "Running to You" też się sprawdza i w pełni oddaje piękno hard rocka. Pełno tutaj pomysłowych motywów i jednym z nich jest "In Disguise".  Można delektować się rockowymi riffami w "The End" czy ""Rock bottom" i trzeba przyznać, że jest to takie oldscholowe granie, wzorowane na latach 80. "Losing Game" to też łatwo wpadający w ucho rockowy kawałek, który gdzieś tam czerpie z dokonań Europe czy Survivor. Partie klawisze napędzają "Paradise Lost" i na sam koniec zostaje przebojowy "We will not forget".

Warto było czekać te dwa lata nową dawkę muzyki od szwedzkiego H.E.A.T. Jest sporo wciągających i łatwo wpadających w ucho melodii, zadziornych riffów. To hard rocka z górnej półki, a band tylko umacnia swoją pozycję na rynku. Nie jest to może najlepsze dzieło tej formacji, ale to wciąż świetna rozrywka.

Ocena: 7.5/10

poniedziałek, 28 kwietnia 2025

THE STORYTELLER - The Final Stand (2025)



Kiedy pierwszy raz ujrzałem okładkę "Final Stand" najnowszego dzieła The Storyteller to pomyślałem, że to jakiś fake news i ktoś nas nabiera. Cicho było o szwedzkich The storyteller przez ostatnie 10 lat. W 2015r wydali znakomity "Sacred Fire" i potem był zmiany personalne, przez pewien moment w składzie był Ced i Emil z Blazon stone czy Rocka Rollas. Potem znów zmiany personalne i finalnie został wokalista L.G Persson, który odpowiada za wokal. Postanowił wydać nowy album zatytułowany "The Final Stand". Gościnnie zaprosił Hernika Ohlssona w roli perkusisty i co ciekawe właśnie Cedericka Forsberga, który odpowiada za partie basu i gitarowe. Oczywiście słychać jego wpływy i nie brakuje skojarzeń z jego zespołami. Premiera nowego krążka The Storyteller odbyła się za sprawą wytwórni The Circle Music 25 kwietnia.

Okładka może i miła dla oka, może i pasująca do marki The Storyteller, ale troszkę trąci sztuczną inteligencją. Sama muzyka też może i dobra, ale brakuje gdzieś ducha zespołu, brakuje gdzieś w tym błysku geniuszu z poprzedniej płyty. Nie jest źle i jest nawet jakaś przyjemność z odsłuchu, ale to już nie ten sam styl co "sacred Fire". Chęci są, ale to nie zawsze wystarczy. Nowy album na pewno przemyca ciekawe partie gitarowe, ciekawe i wciągające melodie, momentami intrygujące motywy gitarowe. Dominuje wtórność, bazowanie na oklepanych patentach, troszkę gdzieś to momentami troszkę jakoś tak sztucznie brzmi. Płytę tak naprawdę ratuję Ced, który ma smykałkę do ciekawych i pomysłowych zagrywek czy melodii. To on jest ostatnią deską ratunku dla The Storyteller. Sam wokal L.G Perssona nie jest zły i momentami przypomina mi Herbie Langhansa. Dysponują podobną barwą i drapieżnością. Na pewno nie jest słabym ogniwem.

Co do materiału, to najpierw dostajemy solidne intro, a potem oldcholowy "Its storytime", który brzmi jak ukłon w stronę wczesnego Helloween czy Insania. Rasowy power metal w klimacie fantasy. Echa Blazon Stone pojawiają się w "That Eyes Cannot See". Same melodie, riff, czy motoryka to taki typowy utwór dla Ceda. Od razu słychać, kto maczał palce w tym utworze. Tego nie da się ukryć. Dobrze wypada też "Tower Of Fear" i to znów taka stara szkoła twórczości Ceda. Nie ma w tym za grosz oryginalności, ale dostarcza sporo frajdy. Kolejny szybki killer to "This Time Tommorow", który kipi energią i przebojowością. Momentami nawet coś z Blind guardian przemyca, a to jest dobry znak. Nie pierwszy raz nawiązują do ekipy Hansiego Kurscha. Dalej mamy zadziorny i rozbudowany "Fields of blood and steel" i przypominają się stare dobre czasy Rocka Rollas. Sam utwór dobry, ale nie powala na kolana. Zabrakło dopracowania i ciekawego pomysłu na motyw przewodni. Warto jeszcze pochwalić za agresywniejszy "In the Shadows", czy rozpędzony "Final Stand", które oddają piękno power metalu i pokazują że The Storyteller stać jeszcze na zryw i stworzenie godnego uwagi hiciora. Mocne zwieńczenie płyty.

The Storyteller to jest dobra wiadomość. Dobra wiadomość również, że na płycie jest Ced Forsberg i że płyta jest godna uwagi. Minus, że to jedno osobowy projekt, że zdarzają się nudne momenty, gdzie wkracza nijaka melodia czy refren. Momentami zlewa się to w jedną całość. Płyta nie jest zła, ale trochę odnoszę wrażenie jakby robiona na szybko, że cokolwiek wydać. Można było to dopieścić. Liczę na to, że ten band się odrodzi i powróci w pełnym składzie. Póki co, zostaje nam cieszyć się z "The final stand" bo to nie jest zła płyta, ale do najlepszych płyt zespołu brakuje.

Ocena: 8/10


sobota, 26 kwietnia 2025

SACRED STEEL - ritual Supremacy (2025)


 Ostatni album niemieckiego Sacred Steel miał premierę w 2016r i "heavy metal Sacrifice" to był udany album. Teraz po 9 latach ciszy przyszedł czas na następce. "Ritual Supremancy" ukazał się 25 kwietnia za sprawą wytwórni Rock of angels. To udany powrót, bowiem Sacred steel brzmi jak Sacred Steel i nie zatracił swojego charakteru. W dalszym ciągu nie brakuje w tym wszystkich wpływów wizard, Majesty, Skulview czy też nawet Omen. Oczywiście Sacred Steel przyzwyczaił nas do elementów thrash metalowych i tutaj ten zabieg również jest stosowany. Jednym słowem pozycja obowiązkowa dla fanów tej grupy.

Jest mroczna okładka, jest mroczny klimat i to zawsze jest miły dodatek. Znakiem rozpoznawczym wciąż pozostaje wyrazisty i charyzmatyczny głos Garrit P Mutz. Jego głos wciąż zachwyca i wciąż napędza Sacred steel.  Przez 9 lat jednak coś się zmieniło, a mianowicie skład zespołu. Jest basista Tony Ieva, który grywał w Brainstorm i gitarzysta Jorn langenfeld z Tales of Sorrow. Sam materiał miewa świetne momenty i troszkę może nieco słabsze, ale całościowo materiał broni się i potrafi dostarczyć sporo pozytywnych emocji.Gitarzyści Jonas i Jorn mają ręce pełno roboty i dwoją się i troją aby materiał był zadziorny i pełen ciekawych riffów. Bywa ciężko i mrocznie, tylko momentami zabrakło troszkę dopracowania czy może pomysłowości co do melodii czy refrenów.

"Ritual Supremacy" to utwór, który otwiera album i od razu Sacred Steel przechodzi do konkretów. Mocny riff, ocieranie się o thrash metalu i to jest Sacred Steel jaki znam i kocham. Epicki heavy metal na pewno dobitnie słychać w "Leather, Spikes and chains" to taki ukłon w stronę Manowar czy Majesty. Niby nic odkrywczego, a dostarcza sporo frajdy. Jeden z największych hitów na płycie, a refren to prawdziwa petarda. Na takie utwory zawsze warto czekać! Przepięknie został wyeksponowany bas i perkusja w marszowym "The watcher Infernal", który znów ukazuje epicki heavy metal w najlepszym wydaniu. Bardzo udany jest początek płyty, a co mamy dalej? Agresywny "a shadow in the bell tower"  oraz drapieżny "Demon witch possesion" to znów ukłon w stronę power/thrash metalowej stylistyki i słychać nawet wpływy Suicidal Angels. Jest też kolos w postaci "Entombed within the iron walls of dis", który przemyca bardziej epicki rozmach i rycerski klimat. Jest melodyjnie, a rozbudowana forma dodaje uroku całości. Dużo dobrego się dzieje i nie wieje nudą. Coś w klimatach doom metalu dostajemy w ponurym "Bedlam Eternal", który nawiązuje do twórczości Candlemass. Przepiękny jest "Omen Rider", który zabiera nas w rejony epickiego heavy metalu i twórczości Omen. W partiach gitarowych można też wyłapać patenty Running Wild. Mocna rzecz! Finał to nastrojowy "Let the blackness come to me" i to udana ballada. Choć trochę psuje obraz całości.

Sacred Steel to już marka, która nie zawodzi. Zawsze stoi na straży jakości i zawsze nagra materiał godny uwagi. W dalszym ciągu grają swoją i jest to epicki heavy metal z nutką power metalu i thrash metalu. Niemiecki band powraca po 9 latach i to w bardzo dobrym stylu. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla maniaków zespołu.

Ocena: 8/10

piątek, 25 kwietnia 2025

VENATOR - Psychodrome (2025)


 Pierwszy album pochodzącego z Austrii Venator to był trochę taki nieśmiały pierwszy krok tej kapeli na scenie metalowej.  Obrali sobie za cel przypomnienie nam heavy metalu z nutką hard rocka w klimacie lat 80. W ich muzyce znajdzie się coś z Heavy Load, Iron maiden, Judas Priest, Riot city czy  Mindless Sinner. 25 kwietnia na świat wyszedł "Psychodrome" za sprawą Dying Victims Productions.
Dla fanów heavy metalu lat 80 i klasycznych dźwięków to pozycja obowiązkowa.

Okładka nieco kiczowata, ale oddaje w pełni klimat lat 80. Brzmienie również mocno wzorowane na tamtych czasach. Venator to przede wszystkim dobrze zgrany duet gitarowy, który tworzą Holzner/Ehrengruber. Panowie dają czadu i choć to wszystko wtórne to dostarcza sporo frajdy i niezapomnianych przeżyć. Słucha się tego naprawdę bardzo dobrze, a pojedynki gitarowe czy riffy są tutaj nie ladą atrakcją. Wszystko pięknie spina wokal Hansa Huemera, którego charyzma i drapieżność dodaje uroku. To właściwy człowiek do takiego zadania i za jego sprawą klimat lat 80 jest bardziej autentyczny.  W każdej sferze czuć postęp względem debiutu.

Intro "Into the drome" przyprawia o dreszcze i buduje odpowiednie napięcie. Potem od razu na pierwszy strzał dwa killery. Energiczny "Children of The Beast" i przebojowy "Steel the Night". Skoczny "Ravening Angel" przemyca patenty NWOBHM i mocno nawiązuje do dwóch pierwszych płyt Iron maiden. Kompozycja godna uwagi! Najdłuższy na płycie jest "The Final Call", który pokazuje, że band potrafi urozmaicić kompozycję i grać dłużej nie przynudzając. Jest coś z heavy load, czy iron maiden. Band pokazuje prawdziwą moc i pomysłowość. Prosto i do celu jest w 'Radar", który jest udanym miksem heavy metalu i hard rocka. Oj wpada w ucho. Więcej hard rocka i wpływów NWOBHM można wyłapać w skocznym "Dynamite" i takie proste patenty zawsze sprawdzają się najlepiej. Hit godny wyróżnienia! Wokale Hansa w "Fear the light" robią wrażenie, szkoda tylko że utwór troszkę słabszy. Finał to energiczny, nieco speed metalowy "Astral Seduction" i Venator pokazuje, że rozwinął skrzydła i brzmi co raz to pewniej. Nie mają czego się wstydzić.

"Psychodrome" brzmi jakby powstał w latach 80. Nie jest to jakiś zaginiony klasyk z lat 80, a najnowsze dzieło austriackiego Venator, który działa od 9 lat. Nowy krążek umacnia pozycję zespołu i pokazuje jak ogromny potencjał drzemie

Ocena: 8.5/10

ANCIENT BARDS - Artifex (2025)


 Symfoniczny power metal to nie tylko Rhapsody, twilight Force czy Derdian, to również Ancient Bards, który jest na scenie metalowej od 2006r. Mają na koncie 5 albumów i ten najnowszy zatytułowany "Artifex", który premiera przypadła na 25 kwietnia. Album utrzymany jest w stylu do jakiego band nas przyzwyczaił, choć tym razem troszkę przerost formy nad treścią i za mało konkretów. Album na pewno pokazują, że band wie jak grać symfoniczny power metal.

Jest kilka minusów, jak choćby kiczowata okładka, przerost formy nad treścią i troszkę może zbyt długi czas trwania. Natomiast same kompozycje trzymają poziom, do jakiego przyzwyczaił nas Ancient bards na przestrzeni lat. Główną atrakcją pozostaje charyzmatyczny wokal Sary, podniosły klimat, przebojowy charakter kompozycji i duet gitarowy Betrozzi/Pietronik. Partie gitarowe to kolejny mocny filar muzyki włochów. Tutaj panowie stawiają na urozmaicenie, na epickość i melodyjny charakter. Dobrze się tego słucha, choć czasami jest za dużo wszystko i trochę jakby za dużo elementów chcą upchać. Brakuje czasami prostszego przekazu i bardziej trafionych melodii. To są drobne potknięcia, które nie obniżają aż tak jakości.

Na co warto zwrócić uwagę słuchając płyty? Na pewno na energiczny "My prima Nox" i to jest Ancient Bards taki jaki kochamy.  Energiczny i przebojowy "The Empire of Black Death", gdzie w pełni czuć power metalowy charakter. Lekki i nastrojowy "Proximity" jest troszkę bardziej komercyjny, ale zapada w pamięci.  Znakomicie wypada podniosły i zadziorny "My blood and blade". Reszta albo solidna, albo za bardzo przegadana i przesadzona w ozdobnikach.

Miło jest widzieć, że Ancient Bards powraca z nowym materiałem, trochę szkoda że mamy lekki spadek formy. Za mało konkretnego power metalu, a za dużo zdobników i czuje lekki przerost formy nad treścią. Czuje lekkie rozczarowanie.

Ocena: 6.5/10

czwartek, 24 kwietnia 2025

SIGN OF THE WOLF - Sign of the wolf (2025)


 Za nazwą zespołu Sign of The wolf kryją się wielkie nazwiska. Muzycy, których znamy z Rainbow, Dio, Last in Line, czy Black Sabbath. ffBrakuje takiego rasowego hard'n heavy w dzisiejszych czasach, który przeniesie nas do lat 80, gdzie swój złoty okres przeżywały wcześniej wspomniane formacje. Sing of the wolf stara się wypełnić lukę i tworzy muzykę w takich klimatach. Jest pazur, dynamika i przebojowość. Debiut zatytułowany"Sing of the wolf" to płyta, która nie tylko zachwyca wielkimi nazwiskami, ale przede wszystkim muzyką, stylistyką i jakością. To prawdziwe wehikuł czasu do lat 80.

W składzie Sign of the Wolf jest klawiszowiec Tony Carey, którego dobrze znamy z Rainbow. Mamy też perkusistę Vinnie Appice z Black Sabbath, basista Chuck Wright z Quiet Riot czy gitarzysta Doug Aldrich z Dio. Za wokal odpowiada Andrew Freeman z Last in line, który idealnie pasuje do takiej stylistyki. Fredrik Folkare z Nordic Union stoi za aspektem kompozytorskim utworów. Mocne nazwiska, które działają jak magnes i działają na wyobraźnię.  Band zadbał o każdy aspekt, by od każdej strony owe wydawnictwo było z górnej półki. Klimatyczna okładka, mocne i zadziorne brzmienie na pewno są miłym dodatkiem. Sam materiał zróżnicowany i dojrzały. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Na pierwszy ogień idzie rozbudowany "The last unicorn" i od razu czuć potencjał, moc i dojrzałość muzyków. Słychać klimat lat 80 i stylistykę z pogranicza heavy metalu i hard rocka. Wszystko rozegrane z pomysłem i dobrze się tego słucha. Jest tutaj coś z Dio, Rainbow czy Black sabbath z czasów "heaven and Hell". Jest killer w klimatach "Holy Diver" czyli energiczny "Arbeit macht frei". Utwór kipi energią i oddaje ducha starych płyt Dio, a do tego głos Andrew idealnie do tego pasuje. Nieco bardziej stonowany i hard rockowy jest "Still Me". To kompozycja na pewno mniej przebojowa i taka nieco spokojniejsza. Dobry utwór, ale brakuje tutaj elementu zaskoczenia. Ciarki na pewno pojawiają się przy okazji mroczniejszego stonowanego "sillent Killer' i tutaj mamy ukłon w stronę Dio czy Black Sabbath. Ten riff, ta sekcja rytmiczna, ten klimat i sama aranżacja, sprawiają że to prawdziwa perełka na płycie. "Rainbows End" to w rzeczy samej ukłon trochę w stronę twórczości Rainbow. Zagrywki gitarowe i partie klawiszowe przywołują na myśl właśnie albumy tej formacji. Kocham takie dźwięki i tutaj Sign of the wolf błyszczy. Pamiętacie piękne klawiszowe otwarcie w "Tarot Woman" w Rainbow "Rising", które wykonał Tony Carey? Cóż mamy tutaj "Rock Of angels", który w podobnym stylu rozpoczyna się. Klimatycznie i wciągające popisy Tony'ego robią mega wrażenie. Przypomina się klasyczny album Rainbow. Dla takich chwil warto żyć. Coś z Deep Purple i hard rocka lat 70 można wyłapać w przebojowym "murder at midnight" czy stonowanym "Bouncing Betty". Finał to tytułowy "Sing of the Wolf" to przepiękna, rozbudowana kompozycja, która przesiąknięta jest twórczość Black Sabbath z czasów Tony Martina. Mocna rzecz, w której dzieje się dużo dobrego.

Brakuje takiego grania, takiej mieszanki heavy metalu i hard rocka, gdzie będzie nam towarzyszyć stara szkoła takiego grania, które było popularne w latach 80. Kto wychował się na płytach Dio, Rainbow czy Black Sabbath ten poczuje się jakby ktoś nas przeniósł w czasie. Nostalgiczna podróż, która jest niezwykłym doznaniem i na długo zostaje w pamięci. Mam nadzieję, że Sign of the Wolf to nie jednorazowy wybryk tych znanych muzyków. Ja chcę więcej !

Ocena: 9/10

sobota, 19 kwietnia 2025

VIGILHUNTER - Vigilhunter (2025)


 
W 2024r we Włoszech 4 doświadczonych muzyków z kręgu heavy metalu postanowiło powołać do życia kapelę o nazwie Vigilhunter, który obrał sobie za cel granie klasycznego heavy metalu w klimatach lat 80, z nutką progresywnego metalu i hard rocka. 28 marca ukazał się debiutancki album tej grupy zatytułowany "vigilhunter" i ukazał się za sprawą High Roller Records.

W skład grupy wchodzi basista Mirko Negrino, który grywał w Konquest, perkusista Marcello Leocani z walpurgis Night, gitarzysta Mattia Itala z Re- Animated i lider, czyli Alexx Panza. Właśnie Alexx jest tutaj największa gwiazdą, bo znamy go z Hitten czy Jack Starr burning Starr. Jego charakterystyczny wokal i dobra gra w zakresie partii gitarowych sprawiają, że płyta sporo zyskuje na jakości. Jasne, do ideału trochę brakuje, ale jest dobry start. Jest w tym jakiś pomysł i jakość. Okładka sugeruje nam, że Vigilhunter gustuje w klimatach lat 80. Tak też jest i brzmienie szybko nas utwierdza w tym przekonaniu. W muzyce Vigilhunter słychać echa Queensryche czy Fates warning, co też jest miłym dodatkiem.

Sama płyta zaczyna się od klimatycznego intra i potem wkracza zadziorny "Disconnected", który od razu daje sygnał, że band grać potrafi i ma coś do zaoferowania. Jest tajemniczy klimat udana mieszanka klasycznego heavy metalu, hard rocka i nutki progresywnego metalu. Band pokazuje pazury w ostrzejszym "titan glory" i te elementy progresywne i stawianie na bardziej wyszukane melodie czy motywy gitarowe dodają uroku całości. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest przebojowy i niezwykle melodyjny "Shadow Rider". Killer pierwsza klasa! Zadziorny i urozmaicony "Curse of the Street" też potrafi zapaść w pamięci i porwać swoją pomysłowością. Lekki i bardziej stonowany jest "Sacrifice For love" i te hard rockowe patenty pasują tu idealnie. Te partie wokalne Alexxa są tutaj godne podziwu i przypominają najlepszych wyjadaczy z lat 80. Ta charyzma i ta moc w głosie. To co tutaj wyprawia przyprawia o dreszcze. "Outburst of Rage" to znakomity tego przykład. Rasowy killer z świetnymi partiami gitarowymi, a zwłaszcza popisem wokalnym Alexxa. Najdłuższy na płycie jest "The Downfall" i to jest kompozycja złożona, ale też nastawiona na klasyczny wydźwięk. Jest klimat i jakość lat 80. Nastrojowy refren, epicki rozmach i elementy progresywne czynią ten utwór jednym z najlepszych na płycie.

Kto lubi stare dobre czasy crimson glory, czy Queensryche ten powinien posłuchać debiutu Vigilhunter. To płyta doświadczonych muzyków, którzy mają pomysł na siebie, na to by grać taki rodzaj muzyki, a przy tym mieć coś do zaoferowania. Mają to coś co zachęca do powrotu i ponownych odsłuchów "Vigilhunter". Płyta na pewno godna uwagi!

Ocena: 8.5/10

czwartek, 17 kwietnia 2025

HIGH COUNCIL - Cruel And Unusual (2025)


 Kto lubi taki amerykański epicki heavy metal w klimatach Manilla Road, Gatekeper, Cirith Ungol  czy Dark Forest, ten śmiało może sięgnąć po nowe dzieło amerykańskiego High Council. "Cruel and Unusual" to powrót po 7 latach od wydania debiutu. Sam band jest już na scenie od 2003r i jakoś nie udało mu się zdobyć większej popularności. Band gra solidny heavy metal w epickim wydaniu i czas się przekonać, czy nowy album to bilet do pierwszej ligi epickiego heavy metalu.

Na pewno robotę robi okładka frontowa, która zachęca by sięgnąć po owy album. Samo brzmienie takie typowe dla tego produkcji. Jest klimat, jest trochę brudu i takiego rycerskiego charakteru. Może to się podobać. W tym wszystkim jest nastrojowy wokal Boba Saundersa, który dwoi się i troi by budować odpowiedni klimat i nadać całości nutki tajemniczości. Troszkę zawodzi duet gitarowy Saunders/Donahue, który troszkę często odpływa w rejony progresywne, często brakuje jakiegoś pomysłu, żeby na dłużej porwać słuchacza. Bywają ciekawe pomysły, ale brakuje gdzieś konsekwencji, by stworzyć coś porywającego. Do grona ciekawych utworów na pewno należy wymienić "Wildspace" i to jest mocna rzecz. Mocny riff robi robotę. Instrumentalny utwór, a tyle radości dostarcza. Dobrze sprawdza się  "Cruel and unsual" w roli otwieracza. Jest melodyjny i z pomysłem. Więcej mocy i drapieżności znajdziemy w dynamicznym "To From Whence" i to jest bardzo udana kompozycja. Mamy też rozbudowany i bardziej progresywny "Liberator" czy ponury "Jackal", który ociera się o bardziej stylistykę doom metalu.

High Council to band solidny , który grać potrafi. Niby wszystko mają, a jakoś nie potrafią stworzyć materiału, który w pełni rozwali na łopatki. Jest kilka ciekawych momentów, kilka mocniejszych utworów, kilka bardziej rozbudowanych, ale brakuje pomysłów na kompozycje i elementu zaskoczenia. Solidny album i nic ponadto. Szkoda.

Ocena: 6/10

poniedziałek, 14 kwietnia 2025

NIGHTSTEEL -Nightsteel (2025)


 
Epickość godna Warrior Path, agresywność na miarę Primal Fear, z nutką zadziorności ostatniej płyty Kk Priest i uczta dla fanów heavy/power metal na miarę ostatniej płyty Clooven Hoof. Grecki Nightsteel, który został powołany do życia w 2022r idzie właśnie w takim kierunku. To nie przelewki i grecki band mierzy wysoko. Liderem jest tutaj basista Bill Sam, który wraz z perkusistą Mikem Foudotosem tworzą mocarny team. Za parte gitarowe odpowiada utalentowany Jasmin M, który ma niezłe wyczucie, technikę i to coś, co nadaje całości magii i klimatu. Partie wokalne to głównie robota Travisa Willsa, choć pojawiają się też takie nazwiska jak rob Lundgren, Mauro Elias, czy Craig Cairns. Wielkie nazwiska, wielka muzyka, wielkie hity.

Grecka scena zawsze dostarczy coś wyjątkowego, co potrafi słuchacza rozłożyć na łopatki. Ten kraj dostarcza tyle klimatycznych, dopracowanych i pomysłowych wydawnictw, że to głowa mała. Kopalnia świetnych kapel i teraz do tego grona wpisuje się nightsteel i to w wielkim stylu. Muzycy wiedzą co chcą grać i robią to po prostu genialnie. Ten album definiuje heavy/power metal i tak powinien brzmieć album z taką muzyką. Te popisy wokalne, te ryczące partie gitarowe, mroczny klimat i zadziorność. Wszystko idealnie spasowane i tworzy spójną całość. Same kompozycje dobrze wyważone i kipią energią i świeżością. Prawdziwy czarodzieje.

Nie ma zabawy w kotka i myszkę. Band od razu przechodzi do ataku. Wkracza rozpędzony, przebojowy "Nightsteel", który brzmi jak mieszanka ostatnich płyt Clooven Hoof i Kk Priest. Wybuchowa mieszanka i od razu słychać, że mamy do czynienia z czymś więcej niż debiutem. Mocna rzecz! Coś z Casus Beli, coś z niemieckiego heavy/power metalu można uświadczyć w energicznym "Darkness Reigns". Te partie gitarowe i wokalne są po prostu idealnie. Od razu wiadomo, że to heavy/power metal najwyższych lotów. Wpływy Jack Starr Burning Star słychać w rozpędzonym "Screams Of Agony" i do tego ten rycerski klimat. Co za pokaz mocy. Wejście partii basu w "Warlords Betrayal" to znów zabawa konwencją, przejaw agresji, mrocznego klimatu i epickiego rozmachu. Prawdziwa uczta dla fanów gatunku. Każdy dźwięk jest dopracowany i nie ma tutaj zbytecznego pitolenia czy udziwnienia. Kwintesencja gatunku! Chwilę oddechu mamy w nastrojowym, rockowym "Whispers of the heart". Bardziej balladowy utwór, który troszkę odstaje. Craig melduje się w agresywniejszym "Etarnal Fight", który troszkę przypomina mi Induction. Riff pierwsza klasa, a refren to już w ogóle wrota do innego świata. Jak to wciąga! Ponury, marszowy "Calm Lake" to znów nieco inne oblicze zespołu. Niczym kameleon przybiera postać otoczenia i sieje zniszczenie. Epickość pełną gębą. Nutka hard rocka i melodyjnego heavy metalu pojawia się w przebojowym "Win Or Lose'. Słychać hołd dla lat 80. Nightsteel jak słychać potrafi odnaleźć się w każdej stylistyce. Kolejny hicior i przejaw geniuszu to melodyjny "Panagioti". Jak podsumować płytę, to z przytupem i "Damned Sorrows" to właśnie robi. Nie ma do czego się przyczepić. Mocne, wyraziste brzmienie, wciągające popisy gitarowe, niszczący wokal.

Słowo debiut nijak ma się do zawartości, do jakości. Ta płyta to muzyka z górnej półki. Tutaj jest pokaz mocy, przejaw geniuszu i wszystko to co definiuje piękno heavy/power metalu. Wokaliści nadają całości duszy i heavy metalowego pazura. Od strony riffów czy solówek to istna poezja. Brak słów by opisać co tutaj się dzieje. Tego trzeba posłuchać. Jedna z najlepszych płyt 2025 w kategorii heavy/power metalu. Dla mnie prawdziwa uczta!

Ocena: 9.5/10

sobota, 12 kwietnia 2025

ELVENKING - Reader of the Runes : Luna (2025)


 To jeszcze nie koniec historii "reader of the runes", bowiem włoski Elvenking wraca z 3 częścią zatytułowaną "Reader of the runes - Luna". Płyta miała swoją premierę 11 kwietnia nakładem Reaper Entertaiment. To kontynuacja tego co band prezentował na poprzednich płytach. Jest power metal i dużo folk metalu, a najważniejsza że band wciąż trzyma wysoki poziom. Kocham ich za pomysłowość, podejście do tworzenia chwytliwych melodii i wciągających refrenów. Band zna się na rzeczy i w swojej kategorii są wśród najlepszych.  Nowy album trzyma wysoki poziom i zadowoli nie tylko fanów Elvenking.

Nie brakuje klimatycznej okładki, mocnego i wyrazistego brzmienia, nie brakuje hitów i drapieżności. Elvenking w najlepszym wydaniu i potwierdzający swoją klasę. Uwagę tradycyjnie skupia na sobie znakomity wokalista Davide Moras, który potrafi śpiewać klimatycznie, nastrojowo, a kiedy trzeba to pokazuje pazur. Uwielbiam jego głos i zawsze potrafi nadać całości charakteru i folkowego klimatu. Miłym dodatkiem są harsh wokale Aydana, który również wraz z Headmattem tworzy zgrany duet gitarowe. Panowie stawiają na urozmaicenie i pomysłowość. Nie trzymają się kurczowo jednego motywu czy utartego schematu. Potrafią pozytywnie zaskoczyć za każdym razem. Tak też jest i tym razem.

Pierwszy udany strzał to bez wątpienia otwieracz zatytułowany "Seasons of The owl". Zaczyna się troszkę progresywnie, potem nabiera power metalowego ognia i folkowego klimatu. Mocna rzecz, która w pełni oddaje styl grupy. Tytułowy "Luna' to faktycznie taki singlowy hicior, który ma trafić do szerszego grona słuchaczy. Spełnia swoją rolę, a refren po prostu niszczy. "Gone Epoch" to bardziej folkowy utwór, ale nie traci na przebojowości . Kolejny szybki killer to na pewni "Stormcarrier" z gościnnym udziałem Matthiasem Lillmansem. Elvenking potrafi czarować, potrafi idealnie połączyć świat power metalu i folk metalu. Ten utwór znakomicie obrazuje ten stan rzeczy. Jest też nieco stonowany, nieco rockowy "Starbath". Dalej mamy zadziorny i nieco mroczniejszy "On these haunted shores" i tutaj znów ciekawe rozplanowane partie gitarowe i nie brakuje pomysłowości. Troszkę posępny i stonowany jest "The Ghosting" i znów band stawia na klimat i bardziej takie rockowe oblicze.  Refren znów pierwsza klasa i potrafi porwać. Power metal i folk metal wraca w energicznym "Throes Of Atonement" i w takie stylizacji Elvenking wypada najlepiej. Czysta frajda. Finał to kolos w postaci "Reader of the runes book II", który dostarcza pełno rożnych smaczków i epickiego rozmachu.


Elvengking idzie za ciosem i znów nagrywa świetny album, który oddaje piękno mieszanki power metalu i folk metalu. Płyta ma przeboje, folkowy klimat, urozmaicenie i pełno świetnych motywów i zagrywek gitarowych. Fani zespołu i wszelkiego pojętego power metalu będą na pewno zadowoleni.

Ocena: 8.5/10

piątek, 11 kwietnia 2025

MENTALIST - Earthbreaker (2025)


 Dobrze jest widzieć, że perkusista Thomen Stauch zagrzał gdzieś w końcu miejsce na dłużej. Supergrupa Mentalist to jego nowy dom. Oczywiście to zespół, który gra melodyjny power metal, który czerpie garściami z Heavenly, Gamma Ray,  czy Celesty. Band stawia na melodyjność, przebojowość i klasyczne patenty. Grają od 7 lat i nagrali w tym czasie 4 albumy studyjne i każdy trzyma wysoki poziom. Z najnowszym krążkiem "Earthbreaker" jest podobnie. Kto zna i lubi poprzednie wydawnictwa ten na pewno przekona się do nowego dzieła. Premiera płyty 11 kwietnia nakładem Pride & Joy Music.

Na pokładzie jest niezniszczalny Thomen Stauch, ale jest  basista Florian Hertel, gitarzysta Kai Stringer, Peter Moog oraz niezwykle utalentowany wokalista Rob Lundgren. To właśnie wokal to niezwykle mocny atut Mentalist. Rob potrafi śpiewać z pazurem i nadając całości melodyjności i power metalowego charakteru. Dobrze spisują się również gitarzyści, ale tutaj troszkę za bardzo trzymają się jasno określonych ram i nie potrafią nas specjalnie zaskoczyć. W tym aspekcie i w sferze komponowania czuć pewne braki. Jest dobrze czy bardzo dobrze, ale brakuje do perfekcji. Mentalist robi swoje. Kontynuuje to co prezentował wcześnie. Miło znów widzieć okładkę autorstwa Andrea Marschalla.

Najlepiej prezentują się tutaj szybkie, power metalowe petardy. Na start mamy klimatyczne intro i zadziorny "earthbreaker" i to jest power metal jaki kocham. Przebojowy, melodyjny i agresywny. Stonowany i klimatyczny refren troszkę przypomina czasy  Thomena w Blind Guardian. Mocna kompozycja. Taki klasyczny i niezwykle przebojowy "March On Legion" na pewno jest mniej agresywny i taki nieco komercyjny. Nastrojowe solówki są tutaj też godne pochwały.  Prawdziwy pokaz mocy i talentu mamy w agresywnym "Event Horizon". Mam ciary, jak to świetnie brzmi. Thomen pędzi do przodu i sieje zniszczenie, a do tego obłędny wokal Roba. Tutaj wszystko jest idealnie. Rasowy killer i w takiej stylizacji band wypada najlepiej. Dalej znajdziemy podniosłą balladę "Millions of heroes", która ma w sobie to coś.  Dobrze zaczyna się "Lord of Wasteland" ale potem troszkę wszystko siada i kawałek jest taki nieco mniej wyrazisty.  Kolejne mocne uderzenie to melodyjny "All for one", który oddaje w pełni styl grupy i potencjał jaki drzemie w Mentalist. Troszkę przypominają się stare dobre czasy Gamma ray. Echa starych płyt Blind Guardian mamy w agresywniejszym "Mistress of Pain" i taki power metal to ja uwielbiam. Mocne partie gitarowe, rozpędzona sekcja rytmiczna i siejący zniszczenie wokalista. Power metal najwyższych lotów. Radosny i nieco kiczowaty "Monkey King" to taki hołd dla Helloween czy Edguy.  Sporo emocji dostarcza energiczny i chwytliwy "Together as One", gdzie znów dominuje klasyczny power metal. Sam finał to klimatyczny i bardziej złożony "A new World", a motyw przewodni jest jednym z najlepszych na płycie. Cudo!

Mentalist to supergrupa i dobrze, że to coś więcej niż magia nazwisk i że faktycznie band dostarcza power metal wysokich lotów. "Earthbreaker" zawiera killery, utwory klimatyczne, komercyjne i wolniejsze, każdy znajdzie coś dla siebie. To jeden z ich najlepszych albumów, więc na pewno warto!

Ocena: 9/10

czwartek, 10 kwietnia 2025

ETERNAL THIRST - The nesting of Chaos (2025)


 "Purge The Bastards" to był jeden z najlepszych albumów roku 2019. Pochodzący z Chile band o nazwie Eternal Thirst stanął na wysokości zadania i z majstrował znakomity album z pogranicza heavy/power metalu.  Pokazali, że potrafią tworzyć kompozycję z górnej półki. Ta płyta to idealne połączenie przebojowości, chwytliwych melodii i zadziornych riffów. W roku 2024 pojawiły się zmiany personalne. Gianfranco Ferrera to nowy perkusista, a w dodatku nie ma wokalisty Rodrigo Contreras, a jego miejsce  zajęła wokalistka  Eva Murgas. Ciężkie zadanie pojawiło się przed ekipą z Chile. Nie ma kluczowego muzyka, a poprzedni materiał postawił wysoko poprzeczkę.  Czy udało się dorównać "Purge the bastards"?

Ciężko się przestawić na kobiecy wokal w tej kapeli, ale trzeba przyznać, że Eva ma ciekawy głos, barwę i technikę. Śpiewa drapieżnie i od razu wiadomo, że to heavy metalowa wokalistka. Nie bawi się w podchody, nie kombinuje, tylko śpiewa prosto z serca. Ta szczerość jest godna podziwu. Eva słychać wzorowała się na kapelach typu chastain i Warlock. Eva daje czadu i pokazuje, że Eternal Thirst z kobiecym głosem to wciąż ciekawa i godna uwagi opcja. Jest pazur i energia. Hit goni hit, więc nie ma nudy. Do tego dochodzi miła dla oka okładka i mocne brzmienie, które współgra z stylem grupy i zawartością. W ich muzyce słychać wpływy Helstar, Primal Fear  czy też nawet White Skull. 

Sam materiał jest przemyślany i dostarcza sporych emocji. Jest nastrojowe intro, potem rozpędzony "Greedy Demon", który potwierdza że band jest w znakomitej formie. Szybkie tempo, ostry riff i prawdziwa jazda bez trzymanki. Brakuje mi do pełni szczęścia Rodrigo, ale Eva wpasowała się do grupy i daje radę. Perkusista Ferrera daje popis swojego talentu w energicznym "Moulder". Praca gitar w wykonaniu Alarcon/Bustos jest godna podziwu i pochwał pod niebiosa. Co za dawka energii, przebojowości i agresji. Tak powinien brzmieć power metal. Jest moc! Spokojnie, nieco balladowo zaczyna się "Witch Child", który jest przesiąkniętym wczesnym Iron maiden i Helloween. Wokal Evy sieje tutaj zniszczenie. Potrafi śpiewać i dać upust agresji. Judas Priest i Primal Fear wybrzmiewa w zadziornym "Mortal Enemy", Refren prosty i robi furorę, do tego znakomite balansowanie między agresją i przebojowością. Ten band to prawdziwa uczta dla uszu. Kolejny hit na płycie to "Illuminati Army" i band pokazuje swój potencjał. Znakomicie wypada instrumentalny "The nesting of chaos", który zachwyca szybkością i drapieżnością. Końcówka płyty to nieco szybszy  "The cold land of hell" i nieco rozbudowany i pełen smaczków "Born to Perish". Znakomity power metal z pewnymi elementami running wild. 

6 lat czekania, zmiany personalne, wielkie obawy i strach co do tego czy Eternal Thirst to wciąż ten znakomity band, który gra na najwyższym poziomie. Obawy bez podstawne. Band dalej robi swoje i dalej gra heavy/power metal ocierając się o ideał. Eternal thirst to wciąż fenomen dla mnie, a nowy album ciut słabszy od poprzedniego. Oby każdy band wydawał takie albumy, z taką obłędną muzyką. Cudo i chce się więcej!

Ocena: 9.5/10

środa, 9 kwietnia 2025

REVENGE - Night danger (2025)


 
Trzeba przyznać, że kolumbijski band o nazwie Revenge jest jak maszyna. Ich ciężka praca i umiejętne odnajdowanie się w stylistyce heavy/speed metalu przedłożyło się na sukces tej grupy.  Revenge jest na scenie od 2002r i dorobili się 10 albumów. Panowie znają się na swojej robocie i nowy album tylko potwierdza. "Night Danger"  to ukłon w stronę heavy/speed metalu lat 80. Kto zna Revenge ten może śmiało sięgnąć po nowe dzieło. To kwintesencja heavy/speed metalu.

Okładka taka w sumie na wzór po przednich. Zero zaskoczenia. Samo brzmienie też zadziorne, drapieżne i wzorowane na tych z lat 80. Jest tak oldscholowo, ale to jest właśnie ich spory atut. Band czerpie garściami z Exciter,  Rocka rollas, czy Enforcer. Stawiają na proste, zadziorne partie gitarowe, proste i chwytliwe melodie. Revenge zna się na tym i dostarczył przemyślany materiał. Całą uwagę skupia na sobie lider grupy tj Esteban Mejfa, którego wokal jest specyficzny, ale takie zadziorny i nasuwający na myśl lata 80. Nie ma może super techniki, ale potrafi zarazić pozytywną energią i szczerym przekazem. Esteban Mejfa i Esteban Garcia stworzyli dobrze funkcjonujący duet, który opiera się na wzajemnym uzupełnianiu się. Panowie stawiają proste i ostre riffy, a także melodyjny wydźwięk całości.

Na albumie znajdziemy 8 utworów, które oddają piękno heavy speed metalu. Płytę otwiera "Black Sight" i tutaj band pokazuje to co im drzemie w duszy. Prosty, ale jakże energiczny kawałek. Szubko wpada w ucho i chce się jeszcze więcej chłonąć muzyki Revenge.Tytułowy "Night Danger" przemyca trochę patentów Judas Priest. Brawa za solówki i przebojowy charakter. Jednym z najlepszych momentów na płycie jest rozpędzony "The hammers fall" i brzmi jak hamerfall na sterydach. Proste motywy zawsze najlepiej się sprawdzają. Speed metal pełną gębą wybrzmiewa w zadziornym i agresywnym "Soldiers Heart", gdzie uwagę przykuwają dobrze rozplanowane solówki. Jest moc! Dalej mamy "Misty Night" i jest tak bardziej klasycznie z nutką Accept czy Judas Priest. Końcówka płyty to rozpędzony "Desire From Pain" i dynamiczny "Crushing Death", które znów utrzymują speed metalową motorykę.

Revenge nie tworzy nic nowego, nie tworzy tez nic genialnego, czy ponadczasowego. To band, który wie jak odtworzyć sprawdzone patenty i przypomnieć nam stare i oklepane motywy. Nie ma nic nowego to prawda, ale ta szczerość, miłość do speed metalu i umiejętne tworzenie ciekawego materiału sprawiają, że Revenge po raz kolejny trzyma poziom i nie zawodzi. Brawo! To się ceni !

Ocena: 8/10

wtorek, 8 kwietnia 2025

HEAVYLUTION - The Cycle (2025)


 Długo kazał czekać francuski Heavylution swoim fanom na nowy materiał. To już 10 lat od premiery debiutu "Children of Hate". Band jest na scenie 20 lat, a dorobek trochę kiepski. Sam debiut to też tylko dobre rzemiosło i nic ponadto. "The Cycle" to nowy album, który pokazuje że band potrafi grać heavy/power metal i nowy album wypada naprawdę dobrze i jest to materiał solidny, który opiera się na oklepanych motywów i prostych zagrywkach. Kto uwielbia miks heavy/power metalu z wpływami Attick Demons, Chinchilla, czy Brainstorm ten może śmiało sięgnąć po "The Cycle".

Mamy na pewno mocniejsze brzmienie, bardziej klimatyczną okładkę i słychać, że band włożył w to wszystko jakby więcej serca.Bardzo dobrze układa się współpraca gitarzystów i duet Dupont/Chalindar robią swoje. Stawiają na sprawdzone patenty i nie ma  w tym oczywiście nic nowego, ani odkrywczego. Do ideału brakuje to fakt, ale naprawdę dobrze się tego słucha. Gwiazdą tutaj na pewno jest wokalista Paul Eyssette. Ciekawa barwa, technika i charyzma robią swoje. To dzięki niemu płyta jest taka przyjazna. Sam materiał też dobrze rozplanowany. Pierwsze 4 utwory składają się na "Foundation" i każdy z tych 4 utworów pokazuje inne oblicze zespołu. Dobrze prezentuje się melodyjny i nieco hard rockowy "Rain of Lies", czy agresywniejszy "Deadly Science", w który band pokazuje pazur i bardziej intrygujące granie. Power metalowy "The earth will remain" również zachwyca i pokazuje w pełni atuty zespołu. Nie można stawiać na nich krzyżyka, bo stać ich na naprawdę dobry materiał. Jest też energiczny i dynamiczny "Led to Ruin" i znów band stawia na przebojowość i ostrzejszy riff. Sprawdza się ta formuła. "Shepherds Of fear" to utwór, gdzie znów mamy cięższe partie gitarowe i drapieżny riff. Imponuje też talent wokalisty Paula, który ma potrafi zachwycić swoim głosem. Na sam koniec 6 minutowa ballada "Travel for Life" i jakoś do mnie nie przemawia.

"The Cycle" to udany powrót Heavylution, ale po takim czasie można było stworzyć coś o wiele ciekawszego, zwłaszcza że w zespole drzemie potencjał. Grać potrafią i robią to naprawdę dobrze, tylko jakoś brakuje w tym wszystkim ostatecznego szlifu i błysku geniuszu. Brakuje też wyrazistych hitów, które przebiłyby się przez silną konkurencję. Warto posłuchać i wyrobić swoje zdanie.

Ocena: 7/10


poniedziałek, 7 kwietnia 2025

CAPTAIN BLACK BEARD - Chasing Danger (2025)


4 kwietnia ukazał się nowy studyjny album szwedzkiej formacji Captain Black beard zatytułowany "Chasing Danger" . To kolejny przedstawiciel szwedzkiego hard rocka w klimatach Journey, The Night Flight orchestra, czy h.e.a.t/ Captain Black Beard jest na scenie od 2009r i nagrali w sumie 7 albumów. Panowie znają się na rzeczy i wiedza jak dostarczyć wysokiej klasy hard rocka i tak też jest tym razem. Płyta jest bardzo przebojowa melodyjna i zagrana z pazurem. Co jak co, ale Szwedzi znają się na melodyjnym hard rocku.


Całę uwagę skupia na sobie niezwykle utalentowany wokalista Fredrik Vahlgren, który ma technikę, charyzmę i hard rockowy pazur. Idealnie pasuje do stylu grupy, do klimatu i odnajduje się w każdej strukturze. Prawdziwy czarodziej i jego głos potrafi oczarować. Za energiczne, pełne melodyjności partie gitarowe odpowiada Daniel Krakowski. Oj błyszczy i pokazuje swojego hard rockowego ducha. Zapał i pomysłowość godna podziwu. To drugi bohater tej płyty. Sekcja rytmiczna też nie zawodzi i zapewnia odpowiednią dynamikę. To wszystko to tak naprawdę nie miałoby znaczenia, gdyby materiał zawiódł. Tutaj od początku do końca dostajemy hity i hard rockowe szaleństwo.

Band znakomicie balansuje na pograniczu melodyjnego heavy  metalu i znakomicie to uchwycono w otwierającym "Dreams". Co za pełen energii hit i taki hard rock to ja uwielbiam. Nastrojowy "When its over" taki bardziej romantyczny, ale też chwytliwy w swojej strukturze. Taki prosty, ale jakże przebojowy jest "Chasing Rainbows" i znów ocieramy się o melodyjny heavy metal. Sam riff, przewodnia melodia, czy chwytliwy refren po prostu kradną show. Petarda! Podobne emocje wywołuje zadziorny "Shine" i band serwuje kolejny hicior prosto z rękawa. Dobrą zabawę gwarantuje "Ai Lover" i takimi prostymi motywami band potrafi dotrzeć do szerszego grona słuchaczy. Imponuje pozytywna energia w dynamicznym "Cant you see" i spokój w pięknej balladzie "Piece of Paradise". Końcówka to nieco przesiąknięty Ac/dc "Where do we go" i przebojowy "In your Arms", który idealnie podsumuje całość. Taki właśnie jest ten album!

Captain black beard to maszynka do hitów i panowie starają się nie tracić na atrakcyjności. Działają od 2009 r, ale to już solidna marka, która nagrywa porządne albumy w klimatach hard rocka i melodyjnego heavy metalu. "Chasing Danger" potwierdza tylko formę i umiejętności Captain Black Beard. Pozycja godna uwagi!

Ocena: 8.5/10
 

niedziela, 6 kwietnia 2025

W.E.T. - Apex (2025)


 W końcu jakaś dobra rzecz od Jeffa scotta Soto. Najnowszy album hard rockowego W.E.T. zatytułowany "Apex" to jest dobry przykład tego, że Jeff potrzebuje po prostu dobrej oprawy. Wyrazistych riffów, chwytliwych melodii i nowy album szwedzkiego W.E.T. to dostarcza. Zaczynali w 2008 roku i było ich troje, a teraz skład rozwinął się do składu 6 osobowego. Tak więc na pokładzie jest Soto, multiinstrumentalista Erik Martensson, gitarzysta Rober Sall, gitarzysta Magnus Henriksson, basista Andreas Passmark i perkusista Jamie Borger. "Apex" to już 5 studyjny album i jest to prawdziwa uczta dla fanów heavy metalu i hard rocka.

Wystarczy odpalić otwierający "Believer" by przekonać się, że ten album naprawdę jest dopracowany. Band znakomicie balansuje na granicy hard rocka i melodyjnego heavy metalu. Dobrze jest usłyszeć Jeffa w takie oprawie. Jego głos mimo upływu czasu wciąż zachwyca i powala na kolana. Nowy album to kopalnia hitów i takie zadziorny "This House is on a Fire" to znakomicie potwierdza. Co ciekawe, nawet rockowa ballada "Love Conquers All" potrafi zauroczyć i porwać swoim klimatem. Band pokazuje pazur w bardziej heavy metalowym "Breaking Up " i znów czaruje swoim głosem Jeff. Uwielbiam go! "Nowhere to Run" to kolejny hard rockowy hicior, który wpisuje się ten szwedzki trend. Pełno tutaj pomysłowych melodii, czy riffów i na każdym kroku czeka na nas jakiś hit. "Pay dirt" to kolejny przebój, który rozgrzeje nie jeden koncert. Taki hard rock zawsze jest w cenie. Brawo panowie! Całość wieńczy melodyjny "day by day" , który w pełni oddaje styl i jakoś płyty. Mamy tutaj supergrupę, w której muzycy znają się właśnie na tego typu muzyce. Obecność Erika Martenssona tez robi robotę, bo to właśnie on napędza Nordic Union czy Eclipse. Zagrywki gitarowe to kolejny atut obok głosu Jeffa.

Płyta bardzo hard rockowa, bardzo melodyjna, wypchana hitami. Od pierwszych sekund idzie poczuć ten szwedzki charakter i styl komponowania. Wet pokazuje, że trzeba się z nimi liczyć w hard rockowym świecie. Płyta na pewno godna uwagi, jak kocha się ten typ muzyki.

Ocena: 7.5/10


sobota, 5 kwietnia 2025

TASSACK - Warkot (2025)


 "Old Skull" polskiego zespołu Tassack to była jedna z niespodzianek roku 2024. Znakomity miks groove metalu i thrash metalu. To też nie mogłem doczekać się nowego dzieła w postaci "Warkot". Troszkę przeraził fakt, że dołączył do zespołu raper Fazi z Nagłego Ataku Spawacza i za miks wziął się nie Mańskowski, a Lenard. Obawy były czy muzyki Tassack nie zdominuje hip hop i będzie to brzmieć komicznie. "Warkot" miał premierę 4 kwietnia.

Muszę przyznać, że album jest troszkę inny od swojego poprzednika. Brzmienie takie nieco stłumione i bez pierwiastka agresji. Nie jest źle, ale nie jest to ideał. Na pewno pasuje do tego co band gra. Wokal Luciego jest wciąż zadziorny i nadający klimat całości. Fazi sprawia, że płyta nabiera trochę groove metalowego stylu i ten hip hop w pleciony w to wszystko nie przeszkadza. Bywają jednak momenty że jest przesyt tego. Troszkę szkoda, że to właśnie w takim kierunku to idzie.  Chwała na pewno należy się gitarzystą, bowiem Guldas i Miki sieją zniszczenie i właśnie ich współpraca jest najlepszym elementem tej płyty. Klasa światowa i dają czadu. Cieszy fakt, że band nie boi się też wpleść w to wszystko bardziej heavy metalowe zagrywki. Nie jest to złe, ale ilość utworów troszkę za duża.

Jest kilka naprawdę mocnych ciosów, a jeden z nich to "Ekoterrorysta", który oddaje w pełni styl Tassack i dużo tutaj rasowego thrash metalu. Jest moc. Przepiękny riff dostajemy w "Warkot" i tutaj nieco przypominają mi się ostatnie płyty Overkill. Kolejny mocny kawałek na płycie, a to dopiero początek. Coś z Death Angel czy Anthrax słychać w takim "Huta Agresji" i to przykład, że band potrafi tworzyć hity. Troszkę punkowy feeling pojawia się w "Żyła z Wildy" i to dobrze zagrany kawałek, który wpada w ucho. Odrobina heavy metalowego pazura pojawia się w "Jucha na rampie" i to nieco inne oblicze Tassack, ale słychać że band ma pomysł na siebie. Brzmi to naprawdę dobrze.  Thrash metal pełną gębą mamy w rozpędzonym "Hawajski zwiadowca" i Tassack pokazuje na co ich stać. Wokale dobrze rozplanowane, a i praca gitar jest godna uwagi. Brawo za klimat w nastrojowym "Cicha Maria" i ten kawałek też pokazuje nieco inne oblicze zespołu. Potrafią odnaleźć w bardziej klasycznym heavy metalu. Jest właśnie taki "Hard Core", gdzie Hip Hop daje o sobie bardziej znać. Nie jest to może aż takie złe. Jednak bardziej komercyjne i uderzające w nieco inne rejony. Jest jeszcze szybki i agresywny "Kaszel mrocznej lochy" i też utwór wpada w ucho. No i jest właśnie "Need4weed", który jest bardziej komercyjny, bardziej nastawiony na hip hop. Należy traktować chyba bardziej jako eksperyment.Całość wieńczy spokojny, akustyczny "Kiedyś to było".

Czuć niestety spadek formy, a może przerost formy nad treścią, może gdzieś ten hip hop za mocno dał o sobie znać. Mimo to, wciąż band trzyma się thrash metalu, groove metalu, wciąż pokazuje pazur i ciekawe pomysły. Nie jest idealnie, ale płytę się słucha bardzo przyjemnie. Nie ma nudy, nie ma kiczu, więc póki co Tassack wciąż jak najbardziej na plus. To bardzo ważna kapela, jeśli chodzi o polski thrash metal.

Ocena: 8/10

piątek, 4 kwietnia 2025

EPICA - Aspiral (2025)


 Jakże mylna jest ta okładka i to pod wieloma względami. Mogło by się wydawać, że to szata graficzna jakiejś płyty death metalowej, a tutaj okazuje się, że to okładka nowej płyty Epica. Brak logo też jest tu mylne. Nie tak dawno Simone Simons wydała swój debiutancki album i pewna echa tej płyty słychać na "Spiral", " czyli najnowszej płyty holendrów. "Spiral" to dziesiąty studyjny album tej formacji i płyta ukaże się 11 kwietnia za sprawą Nuclear Blast.

Epica nie zmieniła stylu i dalej gra swoje. Nowy krążek bardziej taki nastrojowy, bardziej złożony i ocierający się o progresywny metal. Mamy utwory, który mogłyby też poniekąd trafić na solowy album Simone, ale są też rasowe killery, które oddają w pełni styl i jakość epica. Muzycy to wiadomo klasa światowa i nie ma co więcej nad tym się rozpisywać. Każdy imponuje doświadczeniem i talentem. Epica to przede wszystkim niesamowity głos Simone Simons, który jest jedyny w swoim rodzaju. Jej głos spasuje się do wszystkiego.  Prawdziwa klasa i jeden z najlepszych żeńskich wokali w historii metalu. Okładka nie przypadła mi do gustu, a brzmienie jest dopieszczone pod każdym względem.

Sam materiał urozmaicony i każdy znajdzie coś dla siebie. Fanom symfonicznego power metalu przypadnie do gustu energiczny i przebojowy "Cross The Divide''. Epica w najlepszym wydaniu. Zadziorny riff, który kipi energią i do tego podniosły refren. Nastrojowy "Arcana" jest taki nieco komercyjny i taki nieco przesiąknięty solowym albumem Simone. Uwagę przykuwają na pewno kolejne odsłony "A new age dawns", gdzie znajdziemy wszystko to co piękne w symfonicznym metalu. Ta cała otoczka podniosłości i operowego klimatu jest warta uwagi. "Obsidian heart" to taki troszkę przerost formy nad treścią. Dobry utwór, ale nie powala na kolana. Epica stać na więcej. Bardziej przemawia do mnie druga część płyty. Jest tutaj klimatyczny "T.I.M.E" gdzie motyw przewodni potrafi porwać i zapaść w pamięci. W końcu zaczyna to brzmieć wszystko ciężej i agresywniej. O to chodzi. Warto pochwalić za zadziorny "Apparition", który imponuje świeżością, nowoczesnym wydźwiękiem i wyrazistym riffem. Moje serce skradł od pierwszych dźwięków przebojowy i niezwykle melodyjny "Eye of the Storm", który również przemyca sporo power metalowej motoryki. Co za hit! Brawo Epica. Płytę zamyka nastrojowy i spokojniejszy "Aspiral", który pokazuje nieco inne oblicze zespołu.

Czy to najlepsza płyta Epica? Na pewno nie. Nie jest to najlepsza płyta roku 2025. Wstydu zespołowi nie przynosi, a tylko potwierdza ich status i umiejętności. Zróżnicowany materiał, gdzie nie brakuje hitów, agresji, ale też melancholii i pięknego, romantycznego feelingu. Płyta godna uwagi nie tylko dla fanów Epica. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Ocena: 8/10

SIRENS - In Goat We Trust (2025)


 Wraca niemiecki Sirens i to po 16 latach ciszy.  Zaczynali w roku 1995r stawiając na miks heavy metalu i thrash metalu. "In goat we Trust" to piąty studyjny album tej formacji, którą tworzą przede wszystkim Dragon power, który odpowiada za bas, wokal i partie gitarowe. W sferze partii gitarowych ma wsparcie od gitarzysty Tommiego Thundera.Całość utrzymana jest w klimatach heavy/thrash metalu, gdzie nie brakuje wpływów Testament, czy Artlillery. Mają swój styl i potrafią grać na wysokim poziomie. Nowy album to tylko potwierdza.

Band się przygotował i wykorzystał długi czas by przygotować godny uwagi materiał. Piękna i zapadająca w głowie okładka, zadziorne i dopieszczone brzmienie i do tego znakomita forma muzyków. To wszystko przedkłada się na jakość i poziom wydawnictwa. Sirens znakomicie balansuje między agresją i melodyjnością. Potrafią połączyć świat heavy/power metalu z thrash metalem. Wyszła z tego wybuchowa mieszanka. Dragon Power to utalentowany muzyk, który wie jak wykorzystać swoje atuty. Materiał jest zadziorny, przebojowy i bardzo melodyjny. Słucha się tego z niezwykłą przyjemnością.

Otwieracz to bardzo ważna rzecz, to właśnie pierwszy utwór daje przedsmak całości i robi pierwsze wrażenie. Tutaj mądrze wybrano tytułowy "In Goat We Trust" i to jest taki rasowy thrash metal, który przypomina nieco ostatnie dzieła Destruction. Jest pazur i dodatkowo niezwykła przebojowość. Ja to kupuje. Dalej mamy "End Eden" czyli pokaz energii i przebojowości. Refren sieje tutaj zniszczenie. Co za moc! Toporność i heavy metalowa formuła to atuty "Fading Time". Bardzo fajnie buja marszowy  "Promises in the dark" , który ukazuje też bardziej heavy metalowe oblicze zespołu. Thrash metal pełną gębą mamy w energicznym i zadziornym "Metal Maiden" i w takiej stylizacji band wypada znakomicie. 8 minutowy "Apocalies" troszkę za długi, ale trzyma poziom i też można znaleźć tutaj sporo ciekawych momentów, jak choćby wciągające solówki.

Siren powraca w naprawdę dobrym stylu. To dojrzały album, gdzie udaje połączyć się thrash metalową agresję z heavy metalową przebojowości i dbałość o chwytliwe melodie. Do tego dochodzi talent muzyków i umiejętność dostarczania ciekawych partii gitarowych i wysokiej klasy utworów. Od początku do końca dobrze się tego słucha i fani takiej muzyki nie mogą tego przegapić.

Ocena: 8/10

środa, 2 kwietnia 2025

ASCALON - The Black Library (2025)


 Mam słabość do pięknych okładek heavy metalowych, zwłaszcza do takich gdzie panuje klimat grozy, tajemniczości, mrocznego fantasy czy s-f. W latach 80 było od groma takich okładek. Dzisiaj liczy się bardziej estetyka i dbałość o detale. Zdarzają się jednak piękne, rysowane okładki, które są wzorowane na tych z lat 80. Taki zdarzają się perełki i taką na pewno jest okładka "The Black Library", czyli debiutanckiego albumu brytyjskiej kapeli o nazwie Ascalon. Band swoje pierwsze kroki stawiał w 2012 r i od razu obrali sobie za cel granie klasycznego heavy metalu, który czerpie przede wszystkim z brytyjskiej sceny metalowej. Band czerpie inspiracje z Amulet, iron maiden, Twisted Tower Dire czy Seven Sisters. Okładka imponuje i na długo zostaje w pamięci. Przypomina mi się pewna okładka Crossfire z czasów Masouleum Records. Ascalon ma jedną z najlepszych okładek heavy metalowych ostatnich lat, a jak muzyka?

Można by napisać krótko, że petarda i znakomity debiut prosto Brytanii, ale panowie zasługuje na coś więcej. Trzeba pochwalić band, bo odwalił kawał dobrej roboty. Panowie przygotowali się i pokazują na debiucie, że drzemie w nich potencjał, że nie są leszczami bez wizji i pomysłowości. Liderem grupy jest wokalista i i gitarzysta Matt Gerrard, który jest motorem napędowym zespołu. Co za drapieżny głos, co za pasja i charyzma. To się nazywa rasowy, heavy metalowy głos. Nadaje całości klimatu lat 80 i agresji. Razem z Craigiem Devlinem tworzą niszczący duet gitarowy. Jest urozmaicenie, jest dynamika, melodyjność i pomysłowość. Panowie starają się nas porwać, zaskoczyć i oddać hołd kapelom z lat 80.  Taki heavy metal to ja uwielbiam i nie trzeba zbytnio przekonywać do jakości. Wystarczy odpalić album i przekonać się na własnej skórze, że ta piękna okładka to nie jedyny atutu Ascalon.

Można ponarzekać, że materiał bo trwa tylko 35 minut. Fakt, można by wydłużyć ten czas i dać nam więcej tego brytyjskiego heavy metalu. Szkoda. Gotowi na przygodę? No to ruszamy. Zaczyna się klasycznie i bardzo w stylu lat 80. Nastrojowe intro w postaci "Prospero Burns". To wejście gitar, ta melodia i klimat lat 80. Co za cios! Przechodzimy do konkretów. Mocne wejście głosu Matta i ruszamy wraz z "Thousand Sons" i jest rycerski klimat, jest nutka iron maiden i NWOBHM. Definicja heavy metalu i za to kocham tą muzykę. Ten riff, ta przebojowość, ten głos. Wszystko brzmi idealnie i nic bym tu nie zmienił. Zaczyna się uzależnienie i chce się jeszcze więcej muzyki Ascalon. Czas wbić drugi bieg i nieco przyspieszyć. Wkracza rozpędzony "The Black Library" i pełno tu elementów Iron maiden, ale nie tylko. Nowa jakość brytyjskiego heavy metalu i znów band błyszczy i pokazuje swój potencjał. Nie odkrywają niczego nowego to fakt, ale umiejętnie odkurzają stare patenty, a przy tym sa bardzo autentyczni. Przychodzi "Event Horizon" i ten mroczny klimat robi robotę. Band zwalnia i stawia na ciężar.  Zabawa jest przednia, a to dopiero połowa płyty. Kolejny killer to energiczny i niezwykle przebojowy "No worlds Left To Conquer" i brzmi troche jak iron maiden na sterydach. Tajemniczy klimat daje osobie znać w "All Empires Fall" i znów znakomity hołd dla lat 80 i klasyki NWOBHM. Jak to świetnie brzmi i do tego ten łatwo wpadający w ucho refren. Czysta magia. Troszkę heavy/speed metalowej motoryki dostajemy w rozpędzonym "Staff of Stars". Riff i praca gitar to czysta perfekcja. Nie zwalniamy tempa i idziemy za ciosem. Szybki i bezlitosny "Eye of horus" nie bierze jeńców i znów pełno patentów iron maiden i tego z najlepszych lat. Prawdziwa petarda ! Wszystko co przyjemne szybko się kończy to prawda. Finał to epicki i pełen smaczków "Edge of the rainbow". To wejście gitar, ta melodyjność to czysta klasa sama w sobie. Refren sieje zniszczenie i band rozwala system.

Debiut idealny i nie mam do czego się przyczepić. Ten album ma wszystko. Zadziorne brzmienie, które jest wzorowane na latach 80. Przepiękną i mroczną okładkę, który budzi grozę i zapada w pamięci. Matt swoim głosem sieje zniszczenie i pokazuje, że ma charyzmę i miłość do heavy metalu. Pasja, ciężka praca, pot i hołd dla lat 80 dał w efekcie "The Black Library", czyli zaginiony klasyk lat 80. 9 niesamowitych kompozycji, 9 killerów, 9 świetnych kompozycji, które ukazuje oblicze zespołu i jego potęgę. Ascalon od razu wbija się na salonu, od razu pcha się do grona najlepszych zespołów. Wejście smoka z prawdziwego zdarzenia, a ja nie mogę się doczekać kolejnych płyt tej kapeli. Debiut roku 2025 i zobaczymy czy ktoś powtórzy ten wyczyn. Brawo Ascalon!

Ocena: 10/10

wtorek, 1 kwietnia 2025

SAVAGE MASTER - Dark & Dangerous (2025)


 
Pochodzący z południowej Kanady Savage Master już na dobre zagrzał miejsce na scenie heavy metalowej. Czy to nam się podoba czy nie, to mają szerokie grono fanów i zdobyli renomę. Działają od 2013r i już mają na swoim 5 albumów, a najnowszy to "Dark & Dangerous ", który ukazał się 28 marca za sprawą  Shadow Kingdom Records. Obyło się bez niespodzianek. Band dalej gra swoje, dalej trzyma wysoki poziom i dalej trzyma się tej samej stylistyki. Cieszy fakt, że skład jest ten sam i band kontynuuje to co prezentował na poprzednich płytach. Ciężko sobie wyobrazić ten zespół w innych klimatach niż muzyce w stylu Cirith Ungol,Warlock, czy Chastain.

Okładka jest jak dla paskudna i tandetna. Nie lubię tego typu szat graficznych.  Niezmiennie w zespole motorem napędowym jest głos Stacey Savage. Jej charyzma, drapieżność i budowanie mrocznego klimatu jest sporą atrakcją. To jej głos jest znakiem rozpoznawczym Savage Master i ciężko sobie wyobrazić ten band bez niej.  Bardzo ciekawie układa się współpraca gitarzystów Myers/Fried. Jest klasycznie, oldscholowo, mrocznie i zarazem przebojowo. Nie sposób nudzić się przy dźwiękach wygrywanych przez ten duet. 

Zawartość to 11 utworów dających 38 minut muzyki. Jest klimatyczne intro, potem przebojowy "Warriors Call", który jest jak dla mnie jednym z najlepszych kawałków w historii grupy. Taki prosty, w  stylu lat 80 i z niezwykłą przebojowością. Echa Judas Priest czy Saxon mamy w przebojowym "Black rider", który zachwyca mocnym riffem i łatwo wpadającym w ucho refrenem. Jest moc! "The edge of Evil" taki nastrojowy i oddający klimat okultyzmu. Jest też rozpędzony "Devils Child", który czerpie garściami z Warlock czy Judas Priest. Jest pazur, przebojowość i heavy metalowa drapieżność. Jeden z najlepszych hitów na płycie, a Savage Master pokazuje tutaj klasę. Dalej mamy zadziorny i łatwo wpadający w ucho "Screams From the Cellar" i te elementy hard rockowe, które dodają uroku całości. Coś z wczesnego iron maiden można wyłapać w dynamicznym i melodyjnym "Never ending Fire". Nie ma się do czego przyczepić, bo band dostarcza rozrywkę na najwyższym poziomie. Najostrzejszy na płycie jest bez wątpienia agresywny i rozpędzony  "When twilight meets the dawn". Bije z tego kawałka niezwykła energia i klimat lat 80. Prawdziwy killer! Na koniec mamy 6 minutowy "Cold Hearted Death" i kawałek robi mega wrażenie. Jest nastrojowo, rockowo, momentami nawet ocieramy się o balladę. Kawałek przemyca piękne solówki i aranżacje. Można zakochać się od pierwszych dźwięków.

"Dark & Dangerous" to dobry tytuł płyty, który w pełni oddaje jej charakter. Klimat jest mroczny, posępny, który idealnie współgra z tematyką okultyzmu. Riffy są naprawdę niebezpieczne i potrafią skopać tyłek. Zabawa jest przednia i jak dla mnie to jeden z najlepszych albumów Savage Master. Oby więcej takich płyt. Nie przeszkadza mi kicz, ani też specyficzny wokal Stacey.To kolejna ważna płyta dla mnie, jeśli chodzi o rok 2025.

Ocena: 9/10