środa, 14 grudnia 2011

LORD VOLTURE - Never Cry Wolf (2011)


Zanim wziąłem się za kolejny album holenderskiego LORD VOLTURE przejrzałem wszelkiego rodzaju strony internetowe w celu zapoznania się z ocenami wszelkich użytkowników dotyczącego nowego wydanego albumu tej kapeli, który się zwie „Never cry Wolf”. I tak z jednej strony mnie szokowało jak można dawać tak wysokie oceny, a z drugiej ciekawiło, czy owe oceny są adekwatne do materiału. Cóż o tym za chwilę. Nie można próbować danego dania nie wiedząc nic na temat jego. LORD VOLTURE to holenderska kapela heavy metalowa, która została założona z inicjatywy wokalisty Davida Marcelisa w 2010 r. Zespół jak większość nowo powstałych kapel, chce się zmierzyć z duchem lat 80 i ze złotym okresem znanych i jakże ważnych dla tej muzyki zespołami. Cóż jednym to wychodzi całkiem przyzwoicie, a niektórym co najwyżej średnio. LORD VOLTURE znany mi jest z ich debiutanckiego albumu „Beast Of thunder”, które niczym specjalnym się nie wyróżniało. Na drugim wydawnictwie mamy ciągłość jeśli chodzi o personalia, a także jeśli chodzi o styl. „Never Cry Wolf” to album dopracowany technicznie, ale nie przemyślany i niczym nie zaskakującym jeśli chodzi o materiał. Mamy otwarcie w postaci „Never cry wolf”, które czerpie garściami z dokonań JUDAS PRIEST i nawet sam David stara się być drugim Robem Halfordem, co mu aż tak do końca nie wychodzi. Choć muszę przyznać, że jako wokalista się sprawdza i co ważne pasuje do tego całego tła. Choć jest to energiczne i melodyjne, to niestety przez ową wtórność i obstukany motyw gitarowy sam utwór jak i cały album sporo traci na tym. „Taiga” z kolei nawiązuje do działalności IRON MAIDEN w latach 80. I w obu przypadkach kompozycje nie są złe, ale przez oklepane motywy i sprawdzone motywy tracą na charakterze. Nie brakuje szybkich kompozycji z chwytliwymi riffami i szczerze mówiąc to właśnie takie utwory jak „Wendigo”, "Korgon's Descent" , czy „Necro Nation” stanowią o sile tego albumu i szkoda, że owe kompozycje stanowią mniejszość na tym krążku. Do udanych kompozycji zaliczę też utwór, w którym gościnnie wystąpił wokalista CAGE, a mianowicie „Into the Lair of a Lion”. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o jakieś plusy tego albumu. Reszta utworów przewidywalna i strasznie oklepana, a ja nie mam zamiaru określać w procentach ile w tym wszystkim jest IRON MAIDEN, czy JUDAS PRIEST. Szkoda, że zespół tak się ograniczył, że skupił się na kopiowaniu, czy odtwarzaniu, pomijając przy tym jakiś większy własny wkład. Po wysłuchaniu tego albumu nie potrafię zrozumieć skąd takie wysokie oceny, skąd taki zachwyt i zadowolenie w przypadku tego albumu. W podobnej strukturze było sporo propozycji i było sporo lepszych propozycji od tej która przedstawił LORD VOLTURE w tym roku. Kolejna płyta o której będzie cicho bo dłuższym czasie. Jak dla mnie ten album jest dowodem, że zespół nie potrzebnie marnuje swój potencjał na odtwórcze granie. Ocena : 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz