Taka osoba jak Steve White powinna być znana fanom heavy metalu lat 80, zwłaszcza tego proponowanego przez Brytyjczyków. Ci którzy nie kojarzą owej osoby, przytoczę dwa największe zespoły, w których występował, a mianowicie ATOMKRAFT i VENOM. Oba zespoły z kręgu NWOBHM. Jednak po tym jak odszedł od tych dwóch znanych marek założył własną w 1983 r o nazwie WAR MACHINE. Na przejaw aktywności w postaci debiutanckiego lp przyszło fanom troszkę poczekać bo aż 3 lata. I właśnie w 1986 roku ukazał się pierwszy i ostatni album tej formacji o tytule „Unknown Soldier”. W muzyce WAR MACHINE słychać echa NWOBHM, ale w dużej mierze jest to heavy metal z doom metalową atmosferą. Tak na dobrą sprawą to nie jedyna kwestia, która wyróżnia ten album, bo dochodzi do tego wszystkiego wokalistka Bernadette Mooney, który stawia na czystość i wyrafinowanie, nie pomijając przy tym klimat. Analizując warstwę instrumentalną poszczególnych utworów to można znaleźć kilka wspólnych cech, jak właśnie doom metalowy klimat, chwytliwe, melodyjne riffy i zapadające refreny. Takie cechy można śmiało wypisać przy rozpędzonym, momentami thrash metalowym „Dangerous”. Melodie dla WAR MACHINE mają ogromne znaczenie i prze ważnie to one grają pierwsze skrzypce w poszczególnych utworach. Już w otwieraczu w postaci „Sacred hold” słychać wyeksponowaną melodię, ale słychać też sekcję rytmiczną przesiąkniętą NWOBHM. Można się przyczepić do wokalu, który jest może mało zadziorny, mało charyzmatyczny, ale cóż wszystkiego mieć nie można. Steve White to bez wątpienia najjaśniejsza postać tego zespołu jak i albumu, bo to on zazwyczaj przyciąga uwagę słuchacza swoimi melodyjnymi, zapadającymi w pamięci partiami gitarowymi, czy też finezyjnymi solówkami. To właśnie jego wkład najbardziej słychać w „On The Edge”, czy zadziornym „Power” z dużą dawką melodyjności. Czasami jest tak, że poza partią gitarową Steva nie ma zbytnio na czym zawiesić słuch i tak mam w przypadku „Can't wait”, czy „No Time”, które wypadają blado przy zestawieniu z wcześniej wspomnianymi utworami. A dla tych co mają problemy z wyłapaniem doom metalowego klimatu może pomoże posępny, stonowany „Warrior”, który zamyka album. Materiał został dobrze przyrządzony, choć dalekie jest to od ideału, choć dalekie jest to od wysokiego poziomu, jaki uświadczyłem w wcześniejszych zespołach Steva, to jednak WAR MACHINE się miło słucha i to jego jedna z nie wielu zalet. Ujmą albumu jest niszowe brzmienie jak na 1986 r, wokal Money, który na dłuższą metę irytuje, a także wtórność, które też potrafi przynudzać i uśpić. Ogólnie średniej klasy album, który jest kierowany dla fanów talentu Steva oraz dla maniaków heavy metalu lat 80. ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz