Strony

czwartek, 10 kwietnia 2014

BANE OF BEDLAM - Monument of Horror (2013)

Wszyscy wiedzą jak powinien brzmieć thrash metal, jednak nie każdemu udaje się to w pełnić oddać. Jedne kapele albo przesadzą z melodyjnością, a inne najzupełniej w świecie nie ma jaj by pokazać pazur, by zagrać z mocą i agresją. Jednak jak to bywa od reguły zawsze są wyjątki. Jednym z tych zespołów, który w pełni pokazał naturę thrash metalu jest australijski Bane of Bedlam. Ich debiutancki album „Monument of horror” to dowód na to, że jeszcze nie wszystko jest stracone i że jest nadzieje dla thrash metalu.

Płyta przyciąga uwagę przede wszystkim znakomitą i klimatyczną okładką, która bije większość okładek jakie widziałem w ostatnich latach. Okładka pasuje zarówno do tytułu płyty jak i do prezentowanej muzyki. Bo czy można było lepiej oddać ostry, mroczny, agresywny thrash metal utrzymany w stylu Kreator, czy Sodom? Co ciekawe zespół nie kryje też swojej fascynacji death metalu, który dość często daje o sobie znać. Fani Vader na pewno też znajdą tutaj coś dla siebie. Choć trzeba przyznać, że płyta zaczyna się dość niewinnie. Spokojnie, klimatycznie, niczym w stylu Metaliki, ale szybko „Woken by the Horde” przeradza się w agresywną kompozycję. Bane of Bedlam na przekór innym zespołom, na przekór obecnej mody nie popada w komercję czy melodyjne aspekty heavy metal. Oj nie, tutaj jest brutalność, agresja i to taka w najlepszym wydaniu. Nie, to nie jest chaos, ani przesadzenie z mocnymi riffami, to po prostu efekt połączenia znakomitej gry gitarzysty Chrisa Parkera i brutalnego wokalu Brada Parkera. Akurat wokal Brada jest tutaj jednym z atutów. Brakuje obecnie takich wyrazistych i przekonujących wokalistów, którzy odnajdują się zarówno w thrash metalu jak i death metalu. W „Voltures of war” słychać co potrafi Brad i trzeba przyznać, że ma potężny głos. Chis nie odpuszcza ani na chwilę i cały czas dostarcza nam mocnych riffów i energicznych solówek, a „Torture” to kolejny jego popis. Stara szkoła Sodom przemawia przez większość albumu, tak więc dziwnego że „Murder” brzmi jak kawałek wzorowany na albumie „Agent Orange”. Jednak zespół odnajduje się też w stonowanych motywach, w bardziej technicznym graniu, w którym trzeba się wykazać urozmaiceniem i pomysłowością. Znakomicie to odzwierciedla „Heavens Amber” czy „Atrocity Divine”. Całość wieńczy kolejna petarda w postaci „Monument of Horror” i to nie są już żadne przelewki.

O Bane of Bedlam śmiało można mówić jako o nadziei thrash metalu i jeden z najlepszych zespołów młodego pokolenia. Ich debiutancki album wcale nie brzmi jak dzieło wystraszonych młodziaków, którzy grają dla zabawy. To jest dzieło głodnych sukcesu ludzi, którzy idą na całość i nie biorą jeńców. Tak powinno się grać thrash metal. Czekam na więcej.

Ocena: 10/10

P.s Podziękowania dla Vlada Nowajczyka za udostępnienie materiału

3 komentarze:

  1. W takim razie sięgam po ten album czym prędzej \m/.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja po prostu odpłynąłem. Już sama okładka zwiastuje mocny album i tak rzeczywiście jest. Nie ma tutaj wypełniaczy, nie ma jakiś nie potrzebnych zwolnień, a utwory pierwsza klasa. Nic tylko słuchać i słuchać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Faktycznie mocna pozycja , wiesz co posłuchaj sobie chłopaków z Krakowa o ile już nie słyszałeś nazywają się Ragehammer , tak jakoś mi na myśl przyszli słuchajac tej płyty. https://www.youtube.com/watch?v=_CXsoXKsBjk

    OdpowiedzUsuń