Strony

wtorek, 21 czerwca 2011

3 INCHES OF BLOOD - Fire up the Blades (2007)

Pamiętacie Advance and Vanquish zespołu 3 Inches of Blood? Pamiętacie jaki był fantastyczny?
No jeśli nie to ciężko wam będzie mniej więcej porównać z tym co zagrali na 3 albumie Fire Up The Blades ,który światło dziennie w roku 2007.Zastanawiacie się dlaczego?
Dlatego, że choć zespół gra w miarę w swoim stylu to jednak album różni się od poprzednika, a choćby tym, że jest cięższy, agresywniejszy ,momentami przypomina nieco inne gatunki niż tylko power/heavy metal. Jeśli to jest wasz pierwszy kontakt z tym zespołem, to ciężko będzie wam ich polubić za sprawą tego albumu, bo choć ma on parę imponujących momentów to jednak ciężko się z nim oswoić, bo jest dość niezły rozrzut stylistyczny dlatego,że mamy i trochę poweru, trochę heavy, momentami wskoczy jakiś element thrashu czy też hardcoru.
Ale najważniejsze jest to, że pomimo tych patentów to wciąż jest 3 Inches Of Blood i tego nie zmieni nawet najcięższy riff czy solówka. Wciąż grają w swoim stylu nie do podrobienia, a że płyta może się już tak nie podobać jak poprzednia to już inna kwestia.

Ale skupmy się na Fire up The Blades . Co towarzyszy temu albumowi to zmiany personalne i właściwie można to nazwać praktycznie zmianą zespołu, bo ze starego składu zostali dwaj wokaliści Pipes i Hooper, a reszta uległa zmianie. I powiem, że to słychać od pierwszych sekund albumu. Nie ma już takich genialnych utworów, brakuje takiego poziomu wykonania jak na poprzedniczce, ale jest to album któremu niczego zbytnio nie brakuje w tej kategorii .
Hmm nie tylko skład uległ zmianie, bo i szata graficzna też zupełnie inna. Czyli jak widzicie zespół doznał samych zmian, a jedynie co pozostało to nazwa zespołu oraz echa poprzednich albumów.

Ponownie zespół postawił na ilość i wrzucił na album 13 utworów, które można śmiało uznać za zróżnicowane, ale już gorzej z poziomem, bo obok świetnych utworów są tez nieco mniej zachwycające, który wymagałyby poprawek.
No to pozwolę sobie przestawić nieco bliżej owy materiał. Otóż na pierwszy ogień zespół dał „Through the Horned Gate”, który jest intrem może niezbyt jakimś tam wyrachowanym ani też nadzwyczajnym. Szkoda, że się nie pokusili o jakieś lepsze intro, bo tak jest niezbyt atrakcyjnie, a jedynie dobry warsztat muzyczny ratuje sprawę. Mocniejsze wrażenie na mnie wywarł „Night Muraders” , który nie bardzo przypomina to co można było usłyszeć na poprzedniku. Postawiono nieco na ciężar, co zresztą słychać. Partie gitarowe, które mogłoby się nadawać do thrashowego grania, ale też do metalcoru czy bliskich temu gatunkom i jednym może się to podobać, a innym już nie bardzo.
Fakt są momenty melodyjne i zapadające w pamięci, ale nie jest już to samo co na poprzedniku.
The Goatriders Horde” jest to utwór, który jako pierwszy reprezentował ten album i wg mnie niezbyt trafny wybór. Choć jest to dobra kompozycja to jednak mogła zmartwić fanów tego zespołu,bo większość z nich czekała na kawałki zbliżone do tych z Advance and Vanquish czego nie udało się dokonać zespołowi. Uważam, że lepiej prezentowałby się taki „Trial of Champions” ,który ma zadatki na przebój i nieco może kojarzyć się z „Deadly Sinners”.
Sporo tutaj chwytliwych melodii i refren który nie szybko wyleci z głowy no i jeszcze te solówki, w których można się zakochać przy pierwszym zetknięciu.
Na albumie nawet pojawiły się ciężkie kolosy takie jak choćby „God of the Cold White Silence”, który w większości męczy i nie wywołuje jakiś pozytywnych uczuć. Jak słychać ciężar, moc i ciekawa melodyjka to nie wszytko, trzeba mieć jeszcze pomysł i pojęcie jak to ma brzmieć.
Tutaj zespół przesadził i nie podoba mi się takie ich wcielenie.
Mocnym punktem albumu jest „Forest King”, który przypomina mi nieco to co zespół prezentował na poprzedniku. Sporo zmian temp, zróżnicowane partie gitarowe i przyjemne dla ucha melodie a wszystko oparte na imponującej pomysłowości. Takich utworów powinno być więcej.
Niestety wszystko co piękne szybko się kończy, a to za sprawą „Demons Blade”, który można zaliczać do ostrych killerów, które kopią w tyłek, ale czy takie jest prawdziwe oblicze zespołu?
Nie, tutaj mam wrażenie jakby nie byli sobą,jakby udawali kogoś innego.
Szybko złe wrażenie po przednim utworze zaciera luzacki i dla mnie taka perełka z tego albumu, a mianowicie „The Great Hall of Feasting”, co za swoboda, co za lekkość, nie ma jakiegoś sztucznego grania, ale jest tutaj to co najlepsze w zespole. Znakomicie wybrnęli z tego tempa,które może niektórych irytować. Ale tak się robi moi drodzy przeboje, które mają na celu przyciągnąć większą rzeszę fanów. Tym którym spodobało się to cięższe oblicze zespołu, to mogą zacierać ręce bo „Infinite Legions” to kolejny utwór gdzie mamy „ bezmózgie „ granie byle do szybko ostro i do przodu, a szkoda bo zespół stać jednak na więcej.
Nie powiem ,ale taki „Assassins Of The Light” dobrze się prezentuje, bo jednak jest tut jakiś pomysł a same wykonanie tez warte uwagi. Co może tu lekko kuśtykać to refren. No jakiś trochę bez życia, a zespół zawsze potrafił o ten szczegół zadbać.
Dobrze, że przynajmniej kolejne dwa utwory nie przynoszą im wstydu,bo „Black Spire” i „The Hydras Teeth” to prawdziwe rarytasy jeśli chodzi o ten album. No i s poro w tym cech z tego co prezentowali na poprzedniku a właśnie takich ich lubię,bo te ostre i do przodu granie bez jakiś pomysłów nie bardzo mnie przekonuje. A ostatnim utworem na albumie jest „Rejoice in the Fires of Man's Demise”, który jest przyzwoity ,ale wg mnie można już było go sobie odpuścić, bo co on tak naprawdę wnosi do albumu? Ano nic.

Zbierzmy teraz wszystko to do kupy: Zmiany personalne, nieco zmiana stylu, który nieco odstaje od tego co prezentowali na poprzedniku, nie równość jaka panuje na albumie oraz brak pomysłu w niektórych kompozycjach to jedne z takich podstawowych wad jakie ma ten album.
Jasne, są też plusy takie jak produkcja czy też parę dobrych kompozycji, ale nie są one wstanie uratować albumu od porażki,bo w porównaniu do poprzedniego albumu to niestety jest porażka, a i w roku 2007 były lepsze rzeczy niż Fire Up The Blades. Album zgubił się w końcowych przedbiegach i praktycznie nikt o nim nie pamiętał.
To też należy się 6.5/10 za ten materiał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz