Rob Halford to jedna z najbardziej znanych osobistości w heavy metalu, czołówka najlepszych wokalistów i człowiek który współtworzy jedną z najlepszych potęg heavy metalu, czyli Judas Priest. Jednak często fani pomijają jego okres poza Judas Priest, co jest bardzo drażniące.
Bo choć Rob odszedł od swojego pierwotnego zespołu z powodu brakiem zainteresowania heavy metalem i zmęczeniem graniem ciągle tej samej muzyki co wcale nie oznacza, że w okresie poza JP nie nagrał już heavy metalowego albumu. Kiedy w 1991 odszedł z JP maczał palce w takich zespołach jak Two,grający pop rock z domieszką elektroniki oraz Fight,grający heavy metal z którym nagrał 2 całkiem przyzwoite albumy,które jednak nie dorównały temu co Rob osiągnął z poprzednim zespołem, w którym spędził większość życia. Gdzie należy się doszukiwać przełomu?
A mianowicie w dniu, kiedy Rob po trasie z Two miał wrażenie, że oddala się od tego co kocha, czyli heavy metalu i wtedy stworzył właśnie „Silent Screams”,który później trafił na pierwszy album. Wtedy Rob zrozumiał, że musi wrócić do korzeni i tworzyć heavy metal i tak się narodził zespół zainicjowany jego nazwiskiem – HALFORD.
Najciekawsze jest to, że 10 lat po Painkilerze Halford powraca do interesu z heavy metalowym
albumem, którego by się nie powstydził sam Judas Priest. Tak,choć zespół narodził się w 1992,to jednak album „Resurection” ukazał się w 2000 roku. Nie wiem czy słowo „debiut” jest tutaj na miejscu?Dlatego, że tak naprawdę nie mamy do czynienia z chłopakami, którzy po raz pierwszy mieli do czynienia z nagrywaniem albumu. A samą produkcją zajął się Roy Z, człowiek który zadbał o solowe albumy innego sławnego wokalisty – Bruca Dickinsona i podobnie jak u Bruca tak i u Roba maczał tez palce w utworach. Wkład w album miał nie tylko Rob, bo tak naprawdę każdy z muzyków się do tego przyczynił, ale teksty są autorstwa Halforda.
Wspomnę, że Jarzombek ,perkusista jest z pochodzenia polakiem.
Zastanawiacie się czy jest to kopia Judas Priest? No nie do końca, bo brzmi to poniekąd jak album solowego Bruca Dickinsona tylko, że mamy tutaj szczyptę JP,ale o kopii można zapomnieć!
Można doszukiwać się jakiś podobieństw z JP ,ale jaki jest tego sens? Nie trudno oderwać się od przeszłości,ale jednak Rob postawił na swój własny charakter i za to duży plus u mnie.
Roy Z nigdy nie nawalił jeśli chodzi o produkcję tak jest i tym razem. Nie wiele gorzej prezentuje się ...szata graficzna. Nie wiem czemu, ale harley i skóra od razu skojarzyła mi się z tym jak Rob wyjeżdżał na scenę harleyem podczas koncertów JP, może taki był zamiar, żeby pokazać że Halford wraca jako „ Metalowy Bóg”? Nie inaczej.
Największą zagadką był jednak materiał, bo jednak 10 lat przerwy to szmat czasu i byłem ciekaw czy wciąż potrafi komponować i czy Rob wciąż ma moc w swoim głosie.
I nie zawiodłem się na żadnym z tych czynników, bo i wokalnie Rob tak jakby zatrzymał się w czasie i pod względem kompozycyjnym też jest jak za dawnych lat.
Już można się o tym przekonać na wstępie za sprawą tytułowego „ Resurection”.
Jak że trafne określenie”zmartwychwstanie” i jak że jest to mocny otwieracz.
Pierwsze skojarzenie? Oczywiście Painkiller, zwłaszcza jeśli chodzi o wokal. Rob udowadnia, że jest jednym z najlepszych krzykaczy w tej branży i nawet lata tego nie zmienią.
Wokal to tylko jedna strona medalu, drugą jest warstwa instrumentalna i tutaj jest równie imponująco. Taka mieszanka JP oraz solowego B.Dickinsona.
Bardzo znajomo brzmi też „Made In Hell”, który jest jednym z największych przebojów Halforda.
I nie ma się czemu dziwić, bo jest to kawał porządnego metalu, gdzie ciężar stanowi harmonię z melodią. Znajomy mi jest ta wspólna solówka, bo gdzieś kiedyś już coś podobnego słyszałem,ale gdzie dokładniej, to ciężko ustalić. Dwa szybsze utwory za nami, to teraz czas urozmaicić materiał za sprawą „Locked And Loaded”, który jest powolny i zdominowany przez ciężar. Jednak w żadnym wypadku nie psuje albumu, ani nie jest gorszy choćby od tych dwóch wcześniejszych. Innym kalibrem jest też„Nightfall”, w którym mamy mocną partię gitar, ale w przeciwieństwie do poprzedniego utworu, tutaj mamy dominację melodii nad ciężarem. Mocnym punktem utworu jest oczywiście refren, który nadawałby się nawet na balladę. Tak dotarliśmy do kolejnej perły z tego albumu,czyli do „Silent Screams”, który jako pierwszy powstał do tego albumu. I zaskoczeniem nie będzie jeśli nadmienię fakt, że jest to kawałek najbardziej zakorzeniony w Judas Priest.
Co można więcej powiedzieć o tym kawałku? Że jest to najwolniejszy utwór i zarazem najbardziej rozbudowany, a co za tym idzie mamy niezwykłe zmiany temp oraz partii wokalnych, prawdziwa uczta nie tylko dla fanów JP. Na szczególne wyróżnienie z tego albumu zasługuje „The One You Love To Hate”. Zastanawiacie się dlaczego? Bo mamy tutaj pojedynek dwóch weteranów heavy metalu jeśli chodzi o wokal: Rob Halford( Judas Priest) oraz Bruce Dickinson( Iron Maiden) i wyszło to wręcz genialnie. A na takie pojedynki zwłaszcza w takim wykonaniu czeka się z utęsknieniem i przyznam się, że zawsze o tym marzyłem, żeby tych dwóch dżentelmenów usłyszeć w jednym utworze. Jeśli chodzi natomiast o szybkość,to „Cyberworld” zajmuje pierwsze miejsce w rankingu kompozycji „Resurection”. Poza szybkim riffem, uświadczyć tutaj można niezwykłą melodyjność oraz chwytliwy refren, który ciągnie się za słuchaczem całe życie.
Na koncertach Roba Halforda, zawsze jest tez grany” Slow Down” i nie dziwię się bo kawałek oddaje to co najlepsze w heavy metalu z szczyptą JP. Najciekawsze jest to, że nie ma tutaj jakiś dzikich partii gitarowych, ani tez diabelnej szybkości, a pomimo tego utwór zasługuje na uwagę.
Tym co spodobał się otwieracz, na pewno przypadnie też do gustu kolejny killer – „Hell'S Last Surviver”, który pojawił się jako dodatek dla Japończyków. Natomiast co do utworu, to jest to prawdziwa petarda, z szybkim riffem oraz niezwykłą rytmiką oraz diabelnie chwytliwym refrenem. Tym co nie mieli okazji posłuchać radzę to nadrobić, bo warto.”Twist” może nie należy do genialnych utworów, ale do gniotów tez nie, ot co dobry utwór, któremu nieco brakuje do takiego otwieracza. Nie co lepiej się prezentuje „Temptation”, którego mocnym punktem jest wokal oraz refren. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o riffie.
Na szczęście szybko niesmak po dwóch poprzednich kawałkach nadrabiają 2 ostatnie utwory: „Drive” i „Savior”, które zaliczam do najlepszych kompozycji na albumie.
Aha, jeszcze żeby mieć pełny obraz bonusów dla Japończyków, był jeszcze drugi bonusowy utwór : „Sad Wings” i powiem wam, że te dodatkowe kawałki wypadły lepiej niż taki „Temptation” czy „Twist” i gdyby zastąpiły je to album otrzymał jeszcze wyższą ocenę,a tak jedynie sposobem żeby usłyszeć te utwory jest dorwać ową wersję lub zakupić remasterowana wersję na którą trafiły jeszcze 2 dodatkowe utwory: ciężki,wręcz momentami thrashowy „ Fetish” oraz luzacki „God Bringer Of Death” i są to równie mocne utwory, które wypadałoby znać.
Gdy Judas Preist kombinowało nad utworami na nowy album, pogrążając się w eksperymentowaniu, były członek JP Rob Halford wrócił do korzeni, wykorzystując najlepsze cechy tego zespołu i doświadczenie jakie wyrobił przy albumach JP.
Czy można mówić o kopii JP? Nie, bo nie ma kalki, ani wykorzystywaniu znajomych riffów czy coś, ale brzmi to jak kontynuacja JP. Mimo 10 lat Rob Halford nie stracił swojego talentu do tworzenia niezwykłych albumów, a ten z pewnością taki jest i nie ma co ukrywać, jest to najlepsza rzecz od czasów Painkillera, a Rob pokazał że wie jak tworzyć świetny heavy metalowy album i w roku 2000 nie było zbytnio konkurencji dla tego albumu. Nota: 9.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz