Strony

wtorek, 28 czerwca 2011

SCHEEPERS - Scheepers (2011)





Już od kilku lat mówiło się o solowej płycie znanego i lubianego wokalisty Ralfa Scheepersa, znanego z Primal Fear czy też Gamma Ray. Jako że jego firmowy band PF od paru lat się stacza, można było wywnioskować, że wydanie tego solowego albumu podyktowane jest inną wizją dotyczącej zespołu Primal Fear, można było wnioskować, że Ralf za prezentuje coś lepszego niż ostatnie wyczyny swojego zespołu. Może i domysły do czegoś prowadziły, ale wraz z każdą informacją, kto będzie grał, jacy goście do pomogą, i kto zajmie się produkcją, wszystko zaczęło sprowadzać owe domysły do martwego punktu, którym był Primal Fear. Tego się obawiałem, że otrzymam nic innego tylko nieco bardziej ubarwiony album PF tylko sygnowany nazwiskiem lidera tego zespołu. Sporo członków tego zespołu gra jako sesyjni muzycy do tego produkcja w rękach Sinnera, no i nic dobrego to nie wróżyło. Album niczego nie zwojował, nic nie wniósł do twórczości Schepersa, a sam album ma kilka mocnych momentów, kilka standardowych kawałków dla PF, ale najlepiej wypadają tutaj solówki.
Zaczyna się ot takim dobrym otwieraczem „Locked in Dungeon”, który ma typowy riff pod PF, nieco judasów się wdziera tylnymi drzwiami, to trochę melodii ciekawych słychać. Ale jakie to mało oryginalne, jakie to jakieś przewidywalne. Słuchać, słucha się fajnie, nawet tego prostego i chwytliwego refrenu. Trochę ciężaru i trochę pisków Ralfa i mamy gotowy kawałek. Nie narobiono się, a kilku słuchaczy przynętę chwyci. Szkoda , że Ralf nie pokusił o trochę oryginalności. Na plus, że brzmi to lepiej niż na ostatnim albumie Primal Fear. W tym utworze udziela się Mike Chlasciak , co jakoś nie przedkłada się to na poziom tego kawałka. „Remission Of Sin” też ma zadziory pod judasów, to też Ralf zaprosił swoją bratnią duszę jeśli chodzi o wokal, ex wokalistę JP – Tima Rippera Owensa. Utwór może się podobać, bo ma w miarę ciężki riff, nawet chwytliwy refren. No i znów na pierwszy plan wysuwają się ... jednak sola. Hmm zawsze w PF czerpano ze tradycyjnych judasów, a tutaj w „Cyberfreak” zalatuje to pod „Demolition” gdzie postawiono na nowoczesność i ciężar i znów można mówić o całkiem udanym kawałku. Choć zabrakło tutaj jakiegoś niszczycielskiego refrenu. Pomysł na granie było w „The fall”, gdzie zastosowane jakieś gregoriańskie chóry, jakiś symfoniczny patent, potem jednak spaprano to na rzecz kolejnej miałkiej kompozycji. Nuda wieje z każdego elementu tego kawałka. Gitary swoje, wokal swoje i tak wychodzi chaos. Jeden z najgorszych kawałków na tym albumie. Klimat fajny panuje w takim „Doomsday” gdzie postawiono na mrok. Szkoda tylko, że zabrakło pomysł na dalszą część utworu, gdzie beznadziejny riff plącze się z klawiszami. Znów jakieś to wszystko wymuszone, znów, ciężar na siłę wygrywany. Brzmi to bardzo nie zbyt dobrze, a jedyna myśl przychodzi na myśl „przełącz to do jasnej cholery”. Najbardziej kontrowersyjnym kawałkiem jest „Saints of Rock” i nawet to buja, nawet to chwytliwe. Może wiejskie, może i radiowe, ale nie jest to takie straszne, jak mogło by się wydawać. Choć i tutaj brakuje pomysłu na jakiś atrakcyjny riff, no i ten refren, tez pozostawia sporo do życzenia. Fajnie zostało utrzymane owe tempo w tym utworze. Połowa płyta a ja mam już dosyć tego co prezentuje Ralf, nawet goście nie pomagają, a świetne partie solowe marnują się w gąszczu tego przeciętniactwa. „Before The dawn” a cóż to tabletka nasenna? Nuuuda, ziew pierwszy i chyba ktoś zapętlił melodie wygrywaną na gitarze akustycznej, bo leci w kółko non stop. Brak jakiś pomysłów na całą resztą. Refren bardzo sztywny i sztuczny. Pobudka, coś się zaczyna dziać, a to za sprawą troszkę żywszego „Back on the track”. W którym wymieszane zostało heavy, to trochę rocka, czy też power metalu. I są dobre momenty zwłaszcza te nieco szybsze, ale reszta znów zawodzi. Nieskładny jest ten utwór. Ale klimatu mu nie odmówię.
Dynsty” tutaj słychać przede wszystkim Sinnera, reszta jest milczeniem. Głowa boli od tych dźwięków, i po pewnym czasie rozczarowanie przeradza się w ..gniew. No bo jak długo można tak katować słuchacza, jak można było nagrać tyle wypełniaczy? Gdzie te pomysły, które były charakterystyczne dla tego muzyka? Koniec co raz bliżej, a dobrych rzeczy tutaj było tyle co śniegu w lecie. Chyba na plus jest jedynie taki „The pain of Accured”, w którym wspomógł Ralfa Kai Hansen, rzecz jasno gitarowo. Jest to właściwie ballada, i muszę przyznać nawet udana. Jest tutaj kilka fajnych motywów, a wszystko przypieczętowuje naprawdę znakomite solo gitarowe. Ach Kai Hansen to jednak sprawdzona marka. Na koniec doczekałem się w końcu jakiegoś mocnego kawałka, a jest nim „Play with Fire”. Jest energia, jest chwytliwość,no i jest stara koncepcja PF. Szkoda, że w taką stronę Schepers nie poszzedł. No ten refren przepięknie, krótki ale bardzo treściwy. Dla tego kawałka było warto czekać, jednak jeden utwór nie zmaże tego brudu zostawionego przez wcześniejsze utwory. Ach, jeszcze zakończenie w postaci „Compassion”. Ulica sezamkowa? Powrót do przedszkola? Grania do ognia? Kolęda świąteczna? Chyba z każdego po trochu, dla mnie ten utwór to taki przysłowiowy „strach na wróble”, paskudztwo totalne.
Koniec i muszę przyznać słuchać od razu czuję wolność, pragnie do razu jakoś odreagować, przy najmniej w moim przypadku było tak. Są przebłyski w postaci „Play with Fire”, otwieracza, czy kawałka, gdzie swojego talentu użyczył K.Hansen. Jest to może nieco lepsze od ostatniego PF a może coś na równi. Brakuje pomysłu na cokolwiek, brakuje składu i ładu. Zamiast tego jest masa wypełniaczy, sporo chaosu, sztuczności i nieporadności. Szok, że wydał to tak znany muzyk jak Scheepers, szok, ze tylu znakomitości wzięło w tym przedsięwzięciu udział. Chciałbym coś napisać pozytywnego, ale nie potrafię, zawartość mi na to nie pozwala. Jedynie co mogę zrobić, to uratować słuchaczy przed stratą czasu na to „coś” lepiej zająć się plewieniem ogródka lub lepiej zrobić sobie kolejną kawkę i obejrzeć film. 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz