Kiedy ma się dość? Kiedy się ma dość grania metalu?Kiedy jest czas żeby powiedzieć sobie stop i odejść ze sceny i pozostawić po sobie przynajmniej wrażenie? Taki moment to przeważnie wyczuwają ...słuchacze/fani bo zespół przeważnie brnie w nieznane ,ciągnąc za tym swój zespół i dorobek prosto na dno. Bo choć Crystal Eyes to zespół z dość pokaźnym dorobkiem to jednak ich czas można by rzec się skończył,to co mieli już zrobić,zrobili a teraz to co tworzy ten zespół jest kierowany do rzeszy słuchaczy, którzy nie mają dość metalu, którzy w oderwaniu od genialnych albumów się gają po drugoligowe albumu i uważam, że takim jest właśnie ostatni album tego zespołu- „Chained”.
Zespół można by podziwiać choćby za opór i za chęci do grania i nagrywania, bo chyba wiedzą że już nic nie zwołują,ale jednak nie przestają. Chained przeszedł bez jakiegoś większego echa, ale co tu się dziwić skoro album i jego zawartość też może niektórych zniesmaczyć, wręcz odsiać.
Dlaczego? Bo zespół jakoś niezbyt przykłada się do kompozycji, wykonanie dobre podobnie jak reszta. Niektóre wykonania wręcz nudzą i irytują. Ale postaram się nieco przedstawić wam ten album bliżej. Na albumie mamy już do czynienia z dwoma wioślarzami , a tym drugim okazał się Peterrson i całkiem nieżle się spisuje. Chwała im za to że album ma 9 kompozcyji co trwa około 40 minut a co za tym idzie, można spokojnie wysłuchać do końca i przy dobrych wiatrach nie usnąć, jeśli ktoś jest wymagający. Ja natomiast z przyjemnością wysłuchuje ich wypociny do końca.
A jak prezentują się owe kompozycje?
Już sam otwieracz „Ride The Rainbow” robi nie przeciętne wrażenie. Bo mamy tutaj taki power nasycony heavy metalem. Riff nieco może monotonny, ale jakoś w miarę fajnie się tego słucha. A najbardziej przypadł mi do gustu refren! I choć nie ma w tym ani trochę oryginalności to jednak dobre wykonanie sprawia że utwór się podoba. Najdłuższym utworem na albumie jest „The Fire Of Hades” i co by nie napisać, będą to słowa niezbyt ciepłe. Bo znów riff najwyżej dobry, bez jakiś tak galopad. Ale wokal Adamsena oraz całkiem udane tempo, wręcz heavy metalowe przyczynia się że utwór broni się, ale nie powala, choć powinno. Gdzie jest haczyk w tym wszystkim? No niestety nie ma jakiś zaskoczeń,nie ma jakiś wpadających momentów. Nawet krótszy „The Devil Inside” ,który powinien siać spustoszenie ,nie robi tego. Z owego nudziarstwa ratuje go dobry refren oraz udane wykonanie. A szkoda ,bo mogło być lepiej. Najlepiej prezentuje się nieco w stylu Running Wild -”Waves Of War” ,który ma trochę energii i ciekawych melodii a wszystko podtrzymane w świetnym tempie. Hmm a aranżację to kolejny plus w tym utworze. Zastanawiacie się jak sobie poradzili z kwestią refrenu? No powiem wam że pod tym względem utwór kładzie pozostałe utwory. Chciałoby się rzec że z tego wleczenia i ciągnięcia tych nudnych dźwięków słuchacz umiera w pokoju, no a taki „Dying in The rain”,na pewno wam w tym pomorze, to taki sztylet wymierzony prosto w serce słuchacza. Co za nieporadność. Ale dla wytrwałych słuchaczy jest nagroda w postaci kolejnego dobrego kawałka...”Fighting”- który bardzo fajnie buja, a melodyjność i chwytliwy refren mu w tym pomaga. Nie wiele gorzej się prezentuje nieco dłuższy „Shadow Rider” który tez emanuje heavy metalem i nieco topornością. Ale da się to ogarnąć i wysłuchać do końca bez zażywania jakiś tabletek na pobudzenie. Tak , wartym wspomnienia i wyróżnienia jest „Lonely Ball Of Fate” i choć nie grzeszy on perfekcją to jednak miło się go słucha, bo ma ciekawe partie gitarowe oraz chwytliwy refren. Najgorsze co mogli zrobić to dać na koniec albumu ,nudną balladę- „Guardian” ,bez której obeszło by się, a dla niektórych mogłyby być krótsze męki.
Jak widać zachwyt to jedno a rozsądne podejście do sprawy i wydanie w miarę obiektywnej opinii to drugie. Jak na początku słuchałem z przyjemnością tego albumu tak teraz dostrzegam ileż to on ma wad. Ci którzy gardzili Cryonic Temple ,mogą posłuchać tego i wtedy porównać co tak naprawdę jest gówno i często używane przez słuchaczy tzw. RIP:P No ale przejdźmy do krótkiego podsumowania. Album jest po pierwsze: Nie równy ,gdyż jest parę kawałków które się dobrze prezentują, lecz dominują tutaj niestety słabsze utwory które porażają brakiem profesjonalizmu, pomysłu i czegokolwiek co by przykuło uwagę słuchacza. Po drugie: wszytko jest monotonne i przewlekłe Po trzecie: Niektóre aranżacje ,wykonania wołają o pomstę do Nieba
I jeśli masz stalowe nerwy i kochasz nieco słabsze albumy i nie wymiękasz przy pierwszym nie udanym riffie to jest to album po którego możesz śmiało sięgać, lecz jeśli czas jest dla ciebie bardzo wartościowy to jednak odradzam tego albumu No nie dam więcej niż 6/10
Zespół można by podziwiać choćby za opór i za chęci do grania i nagrywania, bo chyba wiedzą że już nic nie zwołują,ale jednak nie przestają. Chained przeszedł bez jakiegoś większego echa, ale co tu się dziwić skoro album i jego zawartość też może niektórych zniesmaczyć, wręcz odsiać.
Dlaczego? Bo zespół jakoś niezbyt przykłada się do kompozycji, wykonanie dobre podobnie jak reszta. Niektóre wykonania wręcz nudzą i irytują. Ale postaram się nieco przedstawić wam ten album bliżej. Na albumie mamy już do czynienia z dwoma wioślarzami , a tym drugim okazał się Peterrson i całkiem nieżle się spisuje. Chwała im za to że album ma 9 kompozcyji co trwa około 40 minut a co za tym idzie, można spokojnie wysłuchać do końca i przy dobrych wiatrach nie usnąć, jeśli ktoś jest wymagający. Ja natomiast z przyjemnością wysłuchuje ich wypociny do końca.
A jak prezentują się owe kompozycje?
Już sam otwieracz „Ride The Rainbow” robi nie przeciętne wrażenie. Bo mamy tutaj taki power nasycony heavy metalem. Riff nieco może monotonny, ale jakoś w miarę fajnie się tego słucha. A najbardziej przypadł mi do gustu refren! I choć nie ma w tym ani trochę oryginalności to jednak dobre wykonanie sprawia że utwór się podoba. Najdłuższym utworem na albumie jest „The Fire Of Hades” i co by nie napisać, będą to słowa niezbyt ciepłe. Bo znów riff najwyżej dobry, bez jakiś tak galopad. Ale wokal Adamsena oraz całkiem udane tempo, wręcz heavy metalowe przyczynia się że utwór broni się, ale nie powala, choć powinno. Gdzie jest haczyk w tym wszystkim? No niestety nie ma jakiś zaskoczeń,nie ma jakiś wpadających momentów. Nawet krótszy „The Devil Inside” ,który powinien siać spustoszenie ,nie robi tego. Z owego nudziarstwa ratuje go dobry refren oraz udane wykonanie. A szkoda ,bo mogło być lepiej. Najlepiej prezentuje się nieco w stylu Running Wild -”Waves Of War” ,który ma trochę energii i ciekawych melodii a wszystko podtrzymane w świetnym tempie. Hmm a aranżację to kolejny plus w tym utworze. Zastanawiacie się jak sobie poradzili z kwestią refrenu? No powiem wam że pod tym względem utwór kładzie pozostałe utwory. Chciałoby się rzec że z tego wleczenia i ciągnięcia tych nudnych dźwięków słuchacz umiera w pokoju, no a taki „Dying in The rain”,na pewno wam w tym pomorze, to taki sztylet wymierzony prosto w serce słuchacza. Co za nieporadność. Ale dla wytrwałych słuchaczy jest nagroda w postaci kolejnego dobrego kawałka...”Fighting”- który bardzo fajnie buja, a melodyjność i chwytliwy refren mu w tym pomaga. Nie wiele gorzej się prezentuje nieco dłuższy „Shadow Rider” który tez emanuje heavy metalem i nieco topornością. Ale da się to ogarnąć i wysłuchać do końca bez zażywania jakiś tabletek na pobudzenie. Tak , wartym wspomnienia i wyróżnienia jest „Lonely Ball Of Fate” i choć nie grzeszy on perfekcją to jednak miło się go słucha, bo ma ciekawe partie gitarowe oraz chwytliwy refren. Najgorsze co mogli zrobić to dać na koniec albumu ,nudną balladę- „Guardian” ,bez której obeszło by się, a dla niektórych mogłyby być krótsze męki.
Jak widać zachwyt to jedno a rozsądne podejście do sprawy i wydanie w miarę obiektywnej opinii to drugie. Jak na początku słuchałem z przyjemnością tego albumu tak teraz dostrzegam ileż to on ma wad. Ci którzy gardzili Cryonic Temple ,mogą posłuchać tego i wtedy porównać co tak naprawdę jest gówno i często używane przez słuchaczy tzw. RIP:P No ale przejdźmy do krótkiego podsumowania. Album jest po pierwsze: Nie równy ,gdyż jest parę kawałków które się dobrze prezentują, lecz dominują tutaj niestety słabsze utwory które porażają brakiem profesjonalizmu, pomysłu i czegokolwiek co by przykuło uwagę słuchacza. Po drugie: wszytko jest monotonne i przewlekłe Po trzecie: Niektóre aranżacje ,wykonania wołają o pomstę do Nieba
I jeśli masz stalowe nerwy i kochasz nieco słabsze albumy i nie wymiękasz przy pierwszym nie udanym riffie to jest to album po którego możesz śmiało sięgać, lecz jeśli czas jest dla ciebie bardzo wartościowy to jednak odradzam tego albumu No nie dam więcej niż 6/10
Moja opinia jest zupełnie inna :) Każdy album Crystal Eyes jest naprawdę bardzo dobry! słucham ich od 2 lat i jeszcze mi się nie znudziły ich kawałki :}
OdpowiedzUsuń