Ralfa Scheepersa powinien znać praktycznie każdy fan power/heavy metalu, a to choćby z kilku powodów jak choćby to, że jest jednym z najlepszych krzykaczy, to że był członkiem Gammy Ray i Tyran Pace, to że miał spore szanse być członkiem słynnego Judas Priest, ale przegrał pojedynek z Ripperem oraz najważniejszy powód...założył PRIMAL FEAR.
Tak, nie poddał się pomimo tylu przejść, a wręcz przeciwnie, zmobilizował się do do założenia wraz z kumplami z dzieciństwa zespół, którego celem było grać tak jak Judas Priest za czasów Roba Halforda i kiedy sam Judas Priest wydał Jugalatora, który był czymś innym niż dotychczasowe albumy, to zgadnijcie gdzie fani szukali alternatywy?
Właśnie w Primal Fear, który postanowił kontynuować to co judaszowy kapłan skończył na painkillerze i komu jak komu, ale im się to udało. Wciąż są porównywani do judasów, wciąż się mówi o nich jako Niemiecki odpowiednik Judas Priest, a wystarczy posłuchać ich albumów, żeby się o tym przekonać. Primal Fear wydał debiutancki album w 1998 r i został on zatytułowany po prostu „Primal Fear” i nie do końca można nazwać to debiutem, bo każdy z muzyków ma znakomitą przeszłość i praktycznie mają doświadczenie w tym co robią i każdy słuchacz usłyszy, że nie mamy do czynienia z młodymi, przestraszonymi młokosami, którzy nie wiedza jak się zabrać za to. A sam album był i wciąż jest nie lada gratką dla fanów power/heavy metalu oraz fanów Judas Priest, bo album zawiera świetny materiał, który imponuje swobodą, drapieżnością oraz melodyjnością, a duch JP jest praktycznie cały czas słyszalny. Ale czy jest to minus, że czerpią garściami od pionierów? Jasne, że nie. Jeśli ma się to przyczynić do nagrania tak świetnego albumu jak „Primal Fear” to jestem jak najbardziej za!
Co można powiedzieć o samym albumie? Ano to, że jest to jeden z najlepszych albumów jakie nagrał Ralf z Primal Fear. Album pomimo czasu wciąż brzmi świeżo, wciąż potrafi zniszczyć ostrym głosem Ralfa, mocnym brzmieniem oraz nie banalnymi utworami, gdzie praktycznie większość z nich to wielkie przeboje, które należą do największych hiciorów tego zespołu.
Mogło by się wydawać, że na albumie tego typu nie będzie zróżnicowania, że będzie tylko łojenie w kółko, ano właśnie nie. Bo mamy tutaj różnego rodzaju killery, a pierwszą grupę stanowią te ,które są bardzo szybkie,ostre i cholernie melodyjne ( „Chainbreaker”, „Silver & Gold”, „Formula One”, „Nine Lives” czy też „Thunderdome”) i to właśnie ten typ killerów z dominował album .
Ale Primal Fear to nie tylko szybkie utwory, bo znajdziemy tutaj też kompozycje, które są bliższe heavy metalowi niż powerowi. Utwory, które cechują się powolnym,cięższym riffem, nieco wolniejszym tempem, a sam refren aż się prosi o tą kategorię i do takich utworów śmiało zaliczam : „Running in The Dust” , „ Dollars” czy też „ Battalions of Hate”.
Jeśli o mnie chodzi to prawdziwą perłą i ozdobą tego albumu jak i zespołu jest „ Tears Of Rage” i jest to najspokojniejsza kompozycja na albumie i zarazem najdłuższa!I tutaj jest jakby może mniej JP, a więcej samego Primal Fear. Choć jakiś drapieżnych riffów, szybkiego grania nie ma to jednak utwór niszczy swoją genialnością, która się przejawia w klimacie,pomysłowości, refrenie, warstwie instrumentalnej oraz w nie ziemskim wokalu Ralfa. Tutaj zespół się popisał talentem oraz tym, że trzeba się z nimi liczyć na scenie metalowej. Bo o ile pamiętam w roku 1998 nie było wiele takich genialnych kompozycji jak właśnie „ Tears Of Rage”
Na albumie mamy jeszcze „Speedking”, który jest coverem Deep Purple i dodam że bardzo udanym, bo brzmi on jak kawałek Primal Fear, a nie jak kawałek Deep Purple.
Oczywiście jest ostrzejszy,szybszy od pierwowzoru i pokuszę się o stwierdzenie, że jest lepszy od oryginału. Z kompozycji to byłoby wszytko,ale pozostała nam jeszcze jedna kwestia, która wiąże się z tym albumem, a mianowicie sprawa gościa, który wkład może dla jednych jest słyszalny, a dla innych już nie koniecznie, a tym gościem jest ....Kai Hansen,stary znajomy z poprzedniej kapeli
Ralfa - Gammy Ray. Udzielił on swojego talentu gitarowego w „Formula One", „Dollars", „Tears of Rage" oraz „Speedking".
Primal Fear zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko,ale nie znów aż tak wysoko, żeby jej nie przeskoczyć. Uda im się to w niedalekiej przyszłości. A w roku 1998 była ona wysoka dla wielu kapel grających power/heavy metal. Ekipa Ralfa pokazała jak grać energiczny power be z jakiś zbędnych udziwnień, bez jakiegoś kombinowania, wzorowany na starej dobrej szkole wypracowanej przez giganta metalu – Judas Priest. Zespół umiejętnie oparł się na nich i doskonale kontynuuje ich dzieło, które zakończyło na painkillerze. Album ma praktycznie same przeboje,poczynając od „Chainbreaker” kończąc na „Tears of Rage”,a poza nimi mamy bardzo dobrą produkcję oraz znakomitego wokalistę, który bardzo przypomina Roba Halforda wizualnie jak i wokalnie. Czego można chcieć więcej? No jedynie tego, żeby każdy zespół power/heavy potrafił tak grać jak Primal Fear. Nota : 9.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz