Ciekawi mnie jakbyście określili zespół, który został założony w 1982 roku. Wydał sporo dem i właściwie pierwszy jako taki krążek pojawił się po 15 latach i właściwie też do końca nie jest to pełnometrażowy album, ale to jest akurat kwestia sporna. Jak dla mnie mieli pecha jak mało kto. Bo rozumiem, że można kiepsko grać albo coś, ale nie jak to było w przypadku amerykańskiego Steel Assasin. Zespół dobrze się prezentował, a mimo to nie przetrwał, a wydany w 1997 roku „From The Vaults” to nic innego jak zbieranina utworów prezentowanych wcześniej na demach z roku 1983- 1985 i w sumie dobrze że zostało to wydane, bo zespół prezentuje świetny metal, który przemyca nieco NWOBHM i śmieszne jest to że taki zespół z taką muzyką nie miał przebicia. Co jest takim punktem spornym dla wielu słuchaczy to Doni Escolas, który umiejętnie śpiewa pod Bruca Dickinsona i Kai Hansena tego z Walls Of Jerycho, podobny surowy wydźwięk no i te piski. Krążek zawiera naprawdę świetny, zróżnicowany materiał, który jest zdominowany przez szybkie i melodyjne utwory i jego jedyną wadą jest brzmienie. No ale mnie tam one nie przeszkadza. Przynajmniej ma ducha lat 80. Tematycznie krążek wiąże się z historią, mitologią, jako główne źródło pomysłów na literackie podłoże albumu.
Pierwszym z 12 kompozycji tego albumu jest „Spartacus”, który jest naprawdę ciekawym utworem. Prezentuje nie przeciętne umiejętności Doniego. Podoba mi się jego młodzieńczy zapał i śpiewanie bez jakiś ograniczeń. Nie waha się przed niczym za to szacunek. Riff jest szybki, surowy, ale kosi nie jeden współczesne pseudo rytmiczne partie gitarowe. Jest melodyjność, jest chwytliwość, jak choćby podczas refrenu. Solówki też otoczone surowością i choć brzmią nie najlepiej, nieco jakby schowane za perką to i tak miło się słucha. Utwór jak i zespół brzmi jak zespoły z lat 80 i słychać nie tylko Amerykę, ale też Europę. „Phateon' też można by rzec zagrany w prosty sposób bez jakiś skomplikowanych partii gitarowych czy zagrywek. Jest prosty riff, który nie wiem czemu skojarzył mi się z Kreatorem i „Endless Pain” No dużo pomaga w tym surowość. Ale sam riff jakoś brzmi jak „Storm of the beast”. Jest tym razem wolniejsze tempo i bardziej wyeksponowane solówki. Takim amerykańskim kawałkiem jest „Falling Steel”. Pulsujący bas, wolne tempo i perka waląca w jednej tonacji i kojarzy mi się to z niczym innym jak Manowar. Wystarczy posłuchać choćby tej warstwy instrumentalnej podczas zwrotek. Jednak pomimo tego kawałek ot co taki sobie, bez większych emocji. Pierwszy 3 utwory pochodzą z dema wydanego w 1984 roku.”Cobra” gdy sobie słucham riffu, to kojarzy mi się to z Judas priest. Tutaj produkcja daje o sobie znać. Głos wokalisty brzmi jakby pochodził ze studni. Fatalny efekt. I choć brzmi to całkiem dobrze pod względem kompozycyjnym to jednak jest to jednak ciężkie w odbiorze. „Demon Hell Rogness” i tutaj Doni brzmi momentami jak sam King Diamond, jak śpiewa „ooh,ooh”. Sam utwór też co najwyżej dobry. Refren niczym specjalnym jest, podobnie jak riff. Solówki to jedyna rzecz, która zostaje w pamięci z tego utworu. Ten i poprzedni kawałek pochodzą z 1983. Taki ukłonem w stronę Judas Priest jest „Relation”. Słychać to przede wszystkim w riffie i całej warstwie instrumentalnej. Uważam, że gdyby nie to kiepskie brzmienie utwór miałby szansa błysnąć na wizji kanu MTV. „Atilla The Hun” słychać sporą dawkę NWOBHM i jest to jeden z takich ciekawszych utworów na płycie, taki bardzo wyrazisty. Zawdzięcza to przede wszystkim niezwykłemu riffowi, chwytliwości i nawet dobremu brzmieniu. Nie wiem czemu, ale „Crusader” skojarzył mi się z Judas priest „Better By you Better than me”. Nieco podobny riff, nieco podobne tempo i gotowe. Warto dodać, że to jeden z ...słabszych utworów na płycie. Niestety, ale i “Sorcerer’s Mistress” jako ballada też nie wiele lepiej się prezentuje. Jedynie szybsze tempo i nieco bardziej atrakcyjne granie ratuje utwór przed katastrofą. Natomiast sporo z Iron Maiden tego wczesnego słychać w 'Barbarians On The Frontier” i jest to również jedna z takich bardziej wyrazistych kompozycji, ale daleko jej do perfekcji. Choć liczy sobie 7 minut i pretenduje do najdłuższego kawałka na płycie to nie nudzi. A to wolne, a to szybsze tempo, a to spokojnie, a to ostro. Dobrze to brzmi. „Heavy Metal Soldiers” i tutaj ja jako słuchacz mam dość. Bo zaczyna się to wszystko zlewać w jedną całość, co wg mnie jest nie na korzyść. Nie potrzebne przedłużenie zakończenie. Sam kawałek brzmi fatalnie. Jedynie jest fajna melodia w stylu IM oraz bardziej wyeksponowany bas no i na plus w miarę udany refren. “Executioner” troszkę judasów tutaj słychać, ale cała dynamika przypomina mi ironów. Jest to też jeden z tych lepszych utworów. Jest melodyjny i taki przyjemny dla uszy.
Steel Assasin tym albumem przypomniał słuchaczom, że taki zespół w ogóle istnieje, jednak zespół przestał istnieć i tak naprawdę każdy z członków tak naprawdę poszedł w swoim kierunku. Krążek jako tako jest dobry i tylko dobry. Co przedłożyło się na taką ocenę? Brzmienie to jedno, ale dużo leży po stronie samych kompozycji. Grać umieją, ale najczęściej jest to rzemieślnicze granie, które w dużej mierze polega na wzorowaniu się innymi kapelami. Są tutaj takie petardy jak “Executioner” czy „Spartacus” , ale też nie za brakło wypełniaczy.Nie dawno zespół wziął na warsztat niektóre kawałki z tego okresu i wypadają one o niebo lepiej. Jednak jak wspomniałem z niczego nie zrobisz killera. Zespół kazał czekać fanom 10 lat na kolejny, tym razem pełnometrażowy album z nowym materiałem krążek. 7/10 i polecam wyłącznie zagorzałym fanom heavy metalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz