Niemcy to mój ulubiony kraj jeśli chodzi o heavy metal. To też z zaciekawieniem przymierzałem się do Niemieckiego zespołu Heavy metal/ Speed Metal o nazwie Dragonsfire Zespół w 2005 roku i założył go basista i zarazem wokalista Torsten Thassilo Herbert. Skład uzupełnili Matthias Bludau ( gitara), Thorsten Brand (gitara) oraz na perkusji Jan Muller. Zespół grał i grał koncerty, zdobywał słuchaczy i tak małymi krokami zbliżali się do debiutanckiego albumu, który ukazał się w 2008 roku i trzeba przyznać „Visions of Fire” było takim granie pod znane kapele i może nie było w tym ani trochę oryginalności, to album był nawet miły w odsłuchu. Rok 2010 i zespół wydaje drugi album, a mianowicie „Metal Service” i jest to album kierowany do fanów Grave Digger, Iron maiden, czy Lordi. Zespół stawia spory nacisk na melodie i chwytliwość, i do tego ten taki wokal pod wokalistę Grave Digger czy Lordi, a wszystko to składa się na naprawdę melodyjny album, w którym sporo ukłonów do klasycznych patentów, które kilka razy były już podane w innych zespołach. Ale taki właśnie jest Dragonsfire wtórny, no bo nie zależy im na odkrywaniu nowych rejonów, a jedynie granie pod stare i znane zespoły.
Zespół podobnie jak choćby Lordi ma dystans do tego co robi i stara się grać radosny Heavy metal, a do tego dołączona zostaje dość śmieszna, ale utrzymana w klimacie lat 80 okładka. Ach, ten kicz. Również kiczem zalatuje intro- „Welcome”, ale ile w tym humoru, ile w tym klimatu lat 80. taki też jest „My Mashed Insane Brain” gdzie nie tyle liczy się warstwa liryczna, nie liczy się przekaz jaki ma nieść ze sobą muzyka. Liczy się dobra zabawa i liczą się melodie i porywający refren. A takie rzeczy tutaj występują. Są właśnie partie gitarowe, który są mieszanką melodyjnego heavy metalu i nieco hard rockowego czy tez rock'n rollowego szaleństwa typu Motorhead, ale i Lordi gdzieś tutaj się wmieszuje. Jest to porywające i rytmiczne, a to już coś. Nie jest to jakieś ambitne granie, ale słuchalne i radosne. Dragonsfire jak przyciągnąć i zainteresować słuchacza, o czym świadczy „Raging Fire” gdzie początkowe partie gitarowe nasuwają Iron Maiden, ale w dalszej części nawet można usłyszeć nieco cięższe partie gitarowe grane w stylu thrash metalowych kapel. Jest to skoczny kawałek zarówno podczas zwrotek jak i podczas refrenu, który może nasunąć Lordi, i spełnia swoje zadanie, ponieważ jest prosty i chwytliwy. Banalne jest to bólu, ale jakże miłe w odsłuchu. Nie zawsze miły krążek musi być oryginalny, nie muszą być fajerwerki, wystarczy nieco pomysłu, nieco inspiracji i trochę chęci, a także serca do grania i wtedy można wiele osiągnąć. No i mamy kolejny przebojowy kawałek, który zaliczam do tych najlepszych. Ostro i bardzo energicznie zaczyna się „Call of The heart” i trzeba przyznać kolejny przebojowy kawałek. Znów gdzieś szczypta Iron maiden, motorhead, znów gdzieś Lordi, ale nawet gdzieś zespól przemyca w tym wszystkim power metal. Bardzo fajnie buja kawałek, zwłaszcza podczas refrenu. Brzmi znajomo, ale jakoś nie zwraca się na to szczególnej uwagi, gdy tak fantastycznie to brzmi. Nawet słychać inspirację zespołu Iced Earth, bo to właśnie słyszę w”The devil” ale początek i to całe wejście ma także zaloty pod Manowar. Wolne tempo jakby dominuje, ale nie ma mowy o balladzie, są zmiany i urozmaicenia, a ciężkie i agresywne partie gitarowe, a także refren nasuwają Iced earth. Jeden z tych cięższych utworów na płycie, to nie podlega dyskusji. Wciąż zespół nie nudzi i potrafi zainteresować słuchacza, pomimo tego że połowa albumu prawie za nami. Bardzo taki true i bardzo waleczny jest „Blood For Blood” ileż w tym klasycznego grania, ileź w tym melodyjności. Bez wątpienia jeden z najlepszych utworów na płycie. Znajomo brzmi główny motyw, znajomo brzmi i refren, znów gdzieś daje o sobie znać Manowar, ale tutaj tym razem słychać echa power metalu. No no, płyta się rozkręca na dobre. „King without crown” to miks jakby Sabaton, szybkiego i walecznego w refrenie oraz Manowar, nieco wolniejszego i bardziej epickiego w zwrotce. Choć na moje uszy to nieco słabszy utwór na płycie, odstaje od reszty, lecz to chyba już kwestia gustu. O początek do „Time of Twilight” brzmi jak dobra kopia Iron Maiden i w takiej stylistyce też utrzymany jest kawałek. Mniej agresywnie, a bardziej skocznie i melodyjnie. No cóż jest to jak dla mnie też tylko dobry kawałek, najbardziej podoba mi się sekcja rytmiczna i to całe granie pod żelazną dziewicę. Wysoki poziom wraca wraz z „Visions Of fire” ostry, szybki, ale też skoczny i tutaj można mówić o najszybszej petardzie na albumie. Jest coś z power metalu, jest coś więc Iced earth, ale i Stormwarrior w riffie jest słyszalny, jest też Manowar w refrenie, taki podniosły i recerski. No i taki Dragonsfire powinien zadowolić każdego fana heavy metalu, bo jest to jedna z najlepszych kompozycji na albumie. „Ghosts” też bardziej stonowany,utrzymany w średnim tempie, zmniejszono agresje, a także przebojowość, co przełożyło się na to że kawałek średni. Choć tragedii też nie ma. Iron Maiden daje o sobie znać w „To Hell and Back” i znów nieco żywsza kompozycja, znów więcej energii i przebojowości. Sekcja rytmiczna tutaj jest bardzo imponująca. Zaś w ostatnim 7 minutowym utworze „Lost melody” słychać najwięcej Manowar, nie tylko prze wolne tempo i rycerski riff, ale też przez chórki i cały klimat w utworze.
Na „Metal service” nie znalazło się miejsca na smęty i bawienie się w ballady, no bo i po co? Zespół jest powołany do grania heavy metalu tego melodyjnego i radosnego. Nie stawia na oryginalność, a raczej na wtórność poprzez granie pod wiele znanych kapel, ale wszystko jest pod kontrolą i plagiatów nie ma. Dragonsfire skupia się na melodiach, na przebojowości i robi to bardzo dobrze. Album zawiera 12 utworów i jakoś nie nudziło się przy tak obszernym materiale, nie było jakiś większych wpadek. Dobra produkcja i rozpoznawalny wokal przedłożyło się na to że otrzymaliśmy konkretną pozycję niemieckiego zespołu. Uważam, że warto sięgać po takie krążki, bo takiego grania jak prezentuje Dragonsfire nigdy za wiele. Mocne 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz