W roku 2009 miało starcie dwóch grup poruszające się w tematyce wilków itp. akcesoriach. Powerwolf vs Lonewolf. Dwie podobne tematyki, aczkolwiek inne podejście. Powerwolf bardziej humorystyczne i zarazem nieco mroczniejsze, zaś Lonewolf bardziej waleczne, bardziej rycerskie. Dwa różne kraje Francja w przypadku Lonewolf i Niemcy w przypadku Powerwolf. Dwa różne style grania – Lonewolf najwięcej czerpie z melodyjnego heavy metalu ze szczyptą power metalu, zaś Powewolf to takie już power metalowe granie. Co je łączy oprócz wilkołaków? Jedna dość taka słyszalna cecha, a mianowicie inspirację Running Wild. Po tym względem starcie wygrywa Lonewolf, bo to on najdokładniej od wzorował styl Niemców, tak to przerobił na własne potrzeby uciekając od plagiatu. Takiego grania w stylu Running Wild co raz mniej, choć zawsze znajdą się pojedyncze zespoły jak choćby właśnie wyżej wspomniane czy też taki Crystal Viper. Lonewolf został założony w 1991 roku i od tego czasu sukcesywnie wydaje regularnie albumy. Zawsze to było z nimi różnie, jednak dopiero większą uwagę zwrócili na siebie w roku 2008 za sprawą „Made In Hell”który zrobił nie którym słuchaczom spore zamieszanie. O ile tamten krążek był bardzo dobry o tyle taki „The dark Crusade” można zaliczyć do tych genialnych i bez wątpienia jest to najlepszy krążek francuskiej formacji. Running Wild w muzyce, ale nie tylko bo słychać też coś z Grave Digger czy też Paragon a to za sprawą wokalu Jensa Bórnera.
Całość zaczyna intro w postaci „Dragons Of The Night” i jest epicko, jest podniośle, ale to nie Running Wild, to raczej polski Crystal viper, no i nic dziwnego skoro sama liderka CVMarta Gabriel maczała tutaj palce. Jest spokojna melodia, jest to wszystko chwytliwe. Jednak prawdziwe rozpierducha zaczyna się wraz z „Victoria” to kontynuacja tego co robił Kasperek w Running Wild, szybkie pędzący, radosny piracki metal. Tylko zamiast piratów tematyka o wilkach i też to jakoś do siebie pasuje. Cała motoryka, sekcja rytmiczna, motywy gitarowe to czyste i nie skażone Running Wild. Jest cały czas melodyjnie i chwytliwie, nawet w refrenie słychać RW, ale też szczyptę Grave Digger. Nawet w partiach solowych, nie odstępują od maniery pirackiej bandery Running Wild. Miło, że ktoś przejął pałeczkę od RW jeśli chodzi o styl grania. Kto by pomyślał że to ekipa francuska gra. Z kolei „Legions of Wild” to jakby kolejny hołd dla RW i jego fanów. Jest szybki, skoczny i bardzo w stylu piratów. Od dawna nikt tak nie grał pod RW i to z taką pasją. Co ciekawe to brzmi bardziej w stylu piratów niż ostatnie albumy samego RW. Co mnie urzekło w tym utworze to niezwykła praca gitar, zwłaszcza podczas riffu czy solówek, które naprawdę są energiczne. Tutaj Jens śpiewa bardziej Jana Bunninga. Walecznie się zaczyna tytułowy „The dark Crusade”, ale słychać tutaj RW i chyba najbardziej mi się to skojarzyło z Black Hand Inn. Też słychać tutaj to co prezentuje polski Crystal Viper na Metal Nation. Speed metalowa jazda bez trzymanki i to w takim stylu jak poprzednie utwory. Znów trzeba przyznać, że to partie gitarowe na czele z solówkami iście w stylu RW ciągną każdą kompozycję. Bo gdyby nie granie pod RW nie byłoby to takie atrakcyjne, bo ani wokal nie przyciąga takiej uwagi, ani też refreny. Jasne wszystko chwyta, ale refreny RW były o klasę, albo 2 wyżej. Niosły ze sobą pasję, waleczność i wolność a tutaj jest to tylko dobre naśladowanie refrenów, choć czasami znajdą się perełki jak refren Victorii. Jako klon Running Wild zespołowi przyszło się zmierzyć z 7 minutami w kompozycji „Hail Victory” początek i akustyczna gitara to znów Running Wild, sam początek tego utworu i prawie 2 minuty to nic innego jak granie pod „Ridding the Storm” z „Death or Glory”. Wolne tempo, nieco waleczniejsze granie, jest epickość. Co znów porywa to partia gitarowa i bojowe chórki, które prowadzą owy utwór do zwycięstwa. 7 minut poświęcone przy tym utworze nie przeradzają się w nudę. Czymś innym na tle całego albumu jest taki „Warrior Priest” gdzie jakby tej szybkości i melodyjności z RW jakby zabrakło na tą kompozycję. Co mnie się podoba to skoczny i taki bujający riff oraz gitary brzmiące w stylu RW. Utwór dobry, bardzo dobry, ale lepiej zespół prezentuje się w petardach zagranych pod RW, ale takie urozmaicenie jak tutaj zawsze jest mile widziane. Jeśli mowa o petardach, to taki właśnie jest "The Wolf Division" , szybki, drapieżny, porywający, podniosły i skonstruowany na bazie RW, refren kojarzy mi się z kolei z Hammerfall i „Steel meet steel”. Z kolei „Heathen Horde” to nieco średnie tempo i znajomo brzmiący riff i słychać tutaj erę Motiego w RW i trzeba przyznać, że idealnie zespół dopasował gościa do utworu. Majk mottii jak gitarzysta podciągnął ten utwór, ale trzeba przyznać, że ciężko rozpoznać gościa, skoro przez cały czas gitarzyści idealnie imitują styl pirackiej bandery Running Wild. Co kuśtyka tutaj to refren, taki jakby nieco skromny i mało porywający, ale na szczęście nie nudzi. Również i „Worlds of the Witch” czerpie najwięcej z „Death or Glory” gdzie główny motyw utrzymany w średnim tempie przypomina nieco „Battle of Waterloo”. Bardzo dobrze to brzmi, jest skoczny motyw, jest melodyjny i bojowy refren i znów Rw pełną gębą. W „Winter farewall” to RW i Sabaton w jednym wystarczy przysłuchać się pierwszym dźwiękom. Bez wątpienia jest to najszybsza kompozycja, który porywa niszczy i nie bierze jeńców. To kolejny dowód na to, że Lonewolf najlepiej prezentuje się w takich petardach. Całość zamyka prawdziwy kolos liczący 10 minut „The Hour zero”. Jest dobry, choć zespół nie dał rady zaciekawić prze ten cały czas. 7-8 minut by wystarczyło. Zaczyna się fajnym spokojnym riffem i jest piracki klimat. Potem dobrze całość napędza szybszy motyw, przez co można bujać się w rytm muzyki. Znów oczywiście mamy podróż w przeszłość i lata największej sławy RW. Jest bojowo i szybko, nawet podczas refrenu. Jest kilka interesujących motywów, jest kilka porywających melodii i są dość drapieżne solówki, lecz 10 minut to nieco za dużo ale i tak brzmi to dobrze, nawet bardzo dobrze, szczerze myślałem że będzie gorzej. Nie jest to może „Treasure island” ale i tak bije ostatni kolos RW „The War”. I tak o to zleciała godzina przy rytmach Lonewolf, refleksje?
Muzyka Running Wild jest nieśmiertelna, mnie nie będzie na świecie a o nich ciągle będzie się gadać. Nie tylko za sprawą ich własnych albumów,a le za sprawą również zespołów podążających w ich ślady. Lonewolf może nie jest oryginalny, może więcej czerpie z Running Wild, niż daje coś od siebie. Może blisko są plagiatu, ale co z tego nie to liczy się. Liczy się muzyka i radość z odsłuchu, bo tego najczęściej szukają rzesza słuchaczy heavy metalowych.”The dark Crusade” jak na moje ucho kasuje ostatnie albumy RW dlatego, że brzmi bardziej w klasycznym stylu RW niż owe dzieła samej bandery Kasperka. Zaś Lonewolf osiągnął wysoki poziom, już nie grają jak amatorzy, lecz są bardzo dobrzy w tym co robią. A co takiego robią? Grają tak jak Running Wild powinien grać w dzisiejszych czasach. Mało jest zespołów które tak idealnie kopiują Niemców i nie jest to wada, ale zaleta. Płyta brzmi fantastycznie i pełno motywów, które ucieszą nie jednego fana RW, ale nie tylko. Jest dobra surowa, może bardziej w stylu Grave Digger produkcja, jest do tego jeszcze dość nie typowy wokalista. Jest na albumie równy poziom, są wolniejsze, szybsze kompozycje, a więc na nudę nie można narzekać. Czekam na kolejny krążek tej Niemieckiej formacji, pfu Francuskiej. Uwaga to czas na pirackie wilkołaki. Nota : 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz