Strony

środa, 10 sierpnia 2011

RAVAGE - Spectral Rider (2005)

Nie raz zdarza mi się poznać ostatni album danego zespołu, a dopiero potem gdy zespół mnie zaciekawi sięgam po wcześniejsze krążki owe zespołu. Tak było w przypadku amerykańskiego Ravage. Zespół znany mi był przez pewien czas za sprawą „The End of Tommorow” z 2009r. Ale to nie był ich pierwszy album. Zespół który powstał w 1995 przez dłuższy czas wydawał epki i koncertowe albumy. Jednak w roku 2005 nadszedł na czas na debiut za sprawą „Spectral Rider”. Krążek wydany został pod skrzydłem wytwórni Karthago Records . Zespół właściwie łączy heavy metal z power metalem i słychać sporo inspiracji poczynając od amerykańskiego power metalu, kończąc na europejskim power metalu i heavy metalu. Nawet coś z NWOBHM słychać, nawet brzmienie z lat 80, takie nieco surowe i nie dopracowane nam w tym pomaga. Koncepcja na obu albumach niby ta sama, niby wciąż to samo ostre granie, z tym że wszystko jakby o klasę niżej niż na następnym albumie. Spectral Rider jest nieco przewidywalny i momentami nie dopracowany.

Mamy 12 kompozycji, a zaczyna się od „Turn The screw” i początek utworu utrzymany w posępnym i wolnym klimacie. Nudny początek przeradza się w prawdziwy killer. Mamy dynamiczny riff, mamy skoczne tempo i wokal El Ravage jest taki jaki być powinien, a mianowicie irytujący, ale z drugiej strony koleś pasuje do takiego grania i do tego zespołu. W całej tej manierze gitarowej i sekcji rytmicznej słychać Iron Maiden z pierwszych płyt, czy też Judas Priest. Mamy dobre i tylko dobre solówki, jest nawet chwytliwy refren, ale brzmienie nieco psuje całkowity wydźwięk utworu. Sam utwór należy zaliczyć do tych najlepszych na albumie. „Spectral Rider” to kolejny dynamiczny utwór i zarazem chwytliwy. Nie brakuje prostych i atrakcyjnych melodii. Choć jak na mój gust, nieco to toporne jest momentami, co też nie zachwyca tak jak w przypadku „The End of Tommorow”. Na plus oczywiście refren, taki w stylu zespołu do jakiego nas przyzwyczaił. To co jest takim fundamentem albumu to właśnie refren i solówki. Również coś z Helloween słychać w „The Wicked Way” i jest tutaj i power i heavy metal. Od razu można rozpoznać, ze to jeden z najlepszych utworów na płycie. Jest tutaj spora zmian melodii i motywów. Jest i drapieżność, surowość, ale wszystko jest podporządkowane melodyjnym partiom gitarowym. Bardzo podoba mi się także refren, taki do bólu klasyczny i oklepany, ale jakże przyjemny w odsłuchu. Zupełnie inaczej zaczyna się taki „Masque of Black Death” i tutaj z kolei słychać inspirację Running Wild, zwłaszcza w początkowej fazie. Ale można doszukać się też innych inspiracji. Riff typowy i taki znajomo brzmiący, ale tak właśnie gra Ravage. Wszystko zagrane z zachowaniem melodyjności. Znów trzeba przyznać, że to partie gitarowe są atrakcją w utworze. Refren zostawia sporo do życzenia. Solówki tutaj są najjaśniejszym punktem, gdzie słychać Iron Maiden, czy też Helloween. Natomiast „Ravage part 1: Damage” ma ślady Accept i „Fast as Shark” i tak ogólnie mówiąc jest to jeden z ostrzejszych kawałków na płycie. Słychać tutaj też motorykę thrash metalową. Kawałek oczywiście znów do bólu prosty, ale tym razem ma nieco więc pazura i ognia, niż poprzednie kompozycje. Czy was też tak zachwycają te jakże melodyjne solówki? „Wyvern” I tutaj riff nieco skojarzył mi się z „2 minutes to midnight” Ironów. Kawałek jest nieco posępny i toporny, jak dla mnie jedna z najsłabszych kompozycji na albumie. Taki Incantation Of The Necromancer” brzmi jak jeden z przerywników Kinga Diamonda. Klimat grozy od razu słyszalny.Wake The dead” też coś z thrash metalowych kapel czerpie. Najwięcej tutaj jednak speed metalowej jazdy. Znów prosty i bardzo chwytliwy kawałek. Najbardziej wpada w ucho refren taki nieco oldscholowy. Szkoda tylko, że riff choć ciężki i drapieżny jest taki nieco mało melodyjny. Też jakoś nie specjalnie mi podchodzi „The Wastland”. Ani wolny motyw na początku mnie nie zachwyca, ani tym bardziej nieco żywsze granie w dalszej części. Najlepiej wypadają partie gitarowe. Ale jakieś to toporne i niezbyt porywające. Choć są zmiany temp i motywów, choć jest próba zmiękczenie słuchacza to i tak mówię stanowcze nie. Średnie to jest i do tego trwa 5 minut. O najlepiej zespół prezentuje się w takim „Bring Down The Hellhammer” który zaliczam do najlepszych utworów na płycie. Słychać coś z Ironów , a także z Judasów. Kawałek jest prosty, ale potrafi zachwycić partiami gitarowymi I chwytliwymi melodiami, tutaj nawet kiepskie brzmienie nie przeszkadza. Mój prywatny numer 1. Ten kawałek jest takim wyznacznikiem tego co będzie można usłyszeć na następnym albumie. Całość zamyka bonus “Curse of Heaven” I znów słychać sporo inspiracji oczywiście najwięcej ze sceny brytyjskiej. Kawałek ma ciekawą sekcję rytmiczną oraz taki nieco łagodny refren, ale wszystko jest przyjemne w odsłuchu. Nie nudzi I to jest najważniejsze. Znów trzeba podkreślić, że to partie gitarowe są górą, reszta schodzi na boczny tor.

Spectral Rider może jest to miłe granie w stylu lat 80, może jest to melodyjne i momentami porywające. Niestety to jest tylko dobry krążek, gdzie można trafić na kilka killerów, ale są też słabsze momenty. Brzmienie momentami nieco psuje efekt tego agresywnego grania. Nie raz wywołuje marudzenie, bo przecież mamy rok 2005 a tutaj ma się wrażenie, że panowie trzymają się z daleka od technologii. Na albumie znajdziemy przede wszystkimi utrzymane na bardzo wysokim poziomie partie gitarowe i to one napędzają owy album, to one ciągną go na wyższy poziom i sprawiają że słucha się tego przyjemnie. Wokalista El Ravage jest nie typowy, bo momentami irytuje, ale jak nie on to kto by pasował do tego zespołu? Póki co sprawdza się i zobaczymy jak długo. Album jest słabszy od następnego albumu, bo nie ma takiej dawki speed metalowego z elementami power metalu muzyki. Nie ma też tyle killerów, tyle chwytliwych refrenów i tyle atrakcyjnych melodii co na następnym albumie. Jednakże z drugiej strony nie jest tak źle, gdyż takiego grania w stylu latach 80 i na takim poziomie wciąż brakuje. Ravage robi to w sposób bardzo dobry i za to im dziękuje. Czy mamy genialny album ? Czy jest to jakiś album, który wyznacza nowy trend? Też nie. Jest to album wspominkowy i miły do słuchania i do niczego więcej. Nota : 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz