Strony

środa, 17 sierpnia 2011

POWERWOLF - Lopus Dei (2007)


 Wilki przyzywam was, niech krew będzie waszym pożywieniem, szatan waszym przewodnikiem, a wszyscy wokół będą się modlić do Chrystusa, Maryii. Waszym źródłem energii jest... heavy metal. Heavy i power metal. Waszym domem są Niemcy i Romunia. Wzywam was Powerwolf. Jeden z niewielu zespołów, który skupia w sobie wilki, teksty o szatanie, jednocześnie gloryfikuje Chrystusa, łączy klimat dość mistyczny, łączy heavy i power metal, łączy humor z powagą. Mało komu się to udaje i mało komu tak dobrze idzie przez tyle lat. Swoje pierwsze kroki Powerwolf stawiał w 2003 roku i dziś wyrósł na prawdziwą bestię. Dziś mamy rok 2011 i 4 album powerwolf na horyzoncie, jednak sukces i poruszenie wśród słuchaczy nastąpiło kilka tak wcześniej bo w 2007 miał premierę „Lopus Dei”. Tytuł jak i teksty zespołu są dość oryginalne, a mając Rumuńskiego lidera w postaci Atilli Dorna można osiągnąć niezwykle oryginalny wizerunek i styl zespołu. Nie jest to jakiś kolejny Bruce Dickinson, czy Rob halford, jego maniera i styl jest nie powtarzalna. Jego korzenie i znajomość starożytnego języka pozwala być unikatowym i za to go należy cenić. Nie można też zapomnieć o założycielach, który też sporo krwi zdobywają dla powerwolf i są jego sercem i płucami, mowa o braciach Greywolf, trzeba wspomnieć że tak miał się nazywać pierwotnie zespół. Oprócz tego na Lopus dei zagrał Stéfane Funèbre – perkusja, Falk Maria Schlegel – ograny. Jedno trzeba przyznać, zespół stara się grac oryginalnie nie patrząc na nikogo, ani to co jest modne, to co teraz jest na topie. Grają swoją i ze swoim pomysłem. Oryginalność i bycia sobą zaprowadziła ich do punktu w jakim są dzisiaj. Właściwie mamy do czynienia z koncept albumie, gdzie główną rolę gra oczywiście wilk, i zatraca on wiarę w Boga i powierza swoje życie złu, i żyje dla krwi jednak światło Boga cały czas zanim podąża i na koniec mamy nawrócenie Boga. Produkcją albumu zajął się Fredrik Nordrstróm.

Tak jak na obecnym albumie, tak i na tym sprzed kilku lat, wszystko rozpoczyna się od intra w postaci „Lopus daminus” który też postawiony jest na klimat, na podniosłość i mroczną narrację. Tak właśnie brzmiał Powerwolf w owym czasie i jak można było usłyszeć w tym roku, zespół dalej tak brzmi. "We Take It From The Living" druga kompozycja najczęściej jest bardziej taka heavy metalowa utrzymana w średnim tempie, tak będzie na następnych albumach tak jest i tutaj. Mamy gotyckie chóry, mamy melodyjną sekcję rytmiczną, mamy mocne partie gitarowe, choć tutaj jakby bardziej surowe niż na kolejnych albumach. Wszystko brzmi wręcz teatralnie, ale wciąż słychać że to heavy/power metal. Oczywiście wszystko utrzymane w mrocznym klimacie, takim wyjętym z filmów o wilkołakach. Jak dla mnie jedna z najlepszych kompozycji na albumie i tak o to zaczyna się album przepełniony przebojami taki jak ten. To cecha charakterystyczna ostatnich albumów Powerwolf. Solówki tutaj nieco dłuższe niż te prezentowane na nowym albumie, ale z podobną pasją i polotem są grane i to też zaliczyć do ich cech charakterystycznych. Kiedy bestia o nazwie Powerwolf wyrusza na łowy, wszystkie potencjalne ofiary modlą się o swoje życie w ciemnościach. Nie inaczej „Prayer in The dark” i tutaj słychać coś w stylu naszego polskiego Monstrum, gdyż owy riff brzmi podobnie jak ten z albumu „Siódmy dzień tygodnia”. Oczywiście tym razem bardziej wyeksponowane są organy choćby z początku, jednak trzeba przyznać, że znów słychać surowość i więcej heavy metalu w partiach gitarowych. Jest to jedna z szybszych kompozycji na albumie, choć i podniosłości nie brakuje, mistycyzmu nie brakuje, no i jeszcze ten tekst również przykuwa uwagę. Poza zalotami pod Monstrum, słychać Sabaton, czy też nawet Iron maiden w końcówce, ale kto nie czerpał inspiracje od nikogo, niech rzuci pierwszy kamieniem w Powerwolf.
Zespół umiejętnie przechodzi od tekstów o wilkach do tekstów o szatanie jak choćby ten w „Saturday Satan” i jest to kolejny przebój i taki szybszy kawałek. Co ciekawe zaczyna się w dość typowy sposób tak jak większość kompozycji na następnych albumach. Tak więc wyeksponowanie organów, spokojne tempo, wyeksponowanie wokali Atilli, gdzie porywa swoją mroczną i taką epicką manierą. Klimat tutaj gra jedną z głównych ról. Potem nieco szybsze granie i znów gdzieś żelazna dziewica, gdzieś pancerny Sabaton, ale wszystko utrzymane w koncepcji Powerwolf. Znów chwytliwy refren, taki koncertowy, znów spora dawka melodii. Podziwiam zespół, że z taką łatwością tworzą przeboje i do tego na takim wysokim poziomie. No i ten tekst, zwłaszcza idealnie wypada motyw, kiedy cały zespół krzyczy: „Satan, satan”. Warto podkreślić, że i sama solówka jest taka jak być powinna w takim energicznym zespole. Jedną z takich krótszych kompozycji na albumie jest „In Blood We Trust” i tutaj znów zespół idealnie miesza heavy metal i power metal, choć dominuje w tej miksturze ten pierwszy składnik. Klimat identyczny co na poprzednich utworach, podobna koncepcja, tym razem dostajemy taki dość ciekawie zaśpiewany refren, prosty, ale jakże poruszający. No, ale największy rozpierdol robią te podniosłe chórki. Czy w końcówce też słyszycie Iron Maiden? Następna kompozycja tj „Behind The Leathermask” to istna petarda, bodajże taka jedna z tych najszybszych. Oczywiście nie brakuje podniosłego klimatu w refrenie i dużej dawki melodii, warto zwrócić większą uwagę na sekcję rytmiczną, która wszystko tutaj napędza. Kolejnym przebojem i typowym killerem jest „Vampires Dont' Die” i ten motyw z „łoo, łoo” brzmi znajomo. Tutaj oprócz Sabaton, słychać coś z Bloodbound. Kolejna jedna z najszybszych i najbardziej melodyjnych kompozycji na albumie. W innym klimacie utrzymany jest „When the Moon shinnes Red”, choć i tak styl i wykonanie to samo. Wyeksponowanie wokalu Atilli, podniosłość w refrenie i tym razem postawiono na wolne tempo, choć i tak jakie by nie dali, też brzmiało by to fantastycznie. Sporo fajnych motywów i najgroźniejszy klimat na całym albumie. Dalej już zespół nie zaskakuje, bo mamy kolejny przebój w postaci "Mother Mary is a Bird of Prey" i z podobnym polotem został zagrany i taki to typowy kawałek dla stylu Powerwolf. No i refren tutaj naprawdę pierwszej klasy jest, szybki,chwytliwy. Nieco słabszy motyw, nieco odstający refren ma "Tiger of Sabord", ale nie które chórki, tempo i sam wydźwięk bardzo dobry. Szkoda jednak że nie ma jakiegoś porywającego riffu. Atilla wyciąga kawałek na wyżyny, bo bez niego nie wiem czy byłoby tak genialnie. No oczywiście na koniec tytułowy kawałek „Lopus Dei” będący oczywiście bardziej epicki, bardziej podniosły i do tego odśpiewany w łacinie. Tam gdzie przeszkadzają mi inne języki niż ang, tak tutaj uważam to za geniusz. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby odegrali kiedyś cały album w tym języku. Tak jak i w następnych odsłonach tych końcowych, epickich utworach tak i tutaj słychać spore zmian temp, motywów, całość tutaj brzmi niczym symfonia samego Lucyfera. No kogo nie ruszy „ łoo,łoo” wyśpiewane przez Atille, to znaczy że się nie zna. Koniec typowy, a więc burza,skowyt wilka, wrzaski.

Czy jak napiszę, że słychać Sabaton, Iron Maiden miejscami to was zachęcę do zapoznania się z albumem? Czy jak napiszę, że to albumem pełen przebojowości, mistycyzmu i klimatu grozy to was zachęcę do zapoznania się z albumem? Czy może jak napiszę, że mamy jedną z najlepszych odkryć jeśli chodzi o zespoły grające heavy/power metal? A może po prostu że Powerwolf na tym albumie jest po prostu oryginalny, bo ma swój styl pomimo skojarzeń, ma własny pomysł na granie, własną otoczkę. Chcą być wilkami i są nimi po dzień dzisiejszy. Nie są małą bestią, ale wielką i sieją postrach wśród słuchaczy i każdy się z nimi liczy. Lopus dei to album wyrównany i przebojowy, energiczny i mroczny. Jednak nie ma jakiegoś poważnego gloryfikowania szatana czy coś tam, zespół ma dystans do tego co robi i dobrze, odrobina humoru przy takiej tematyce wręcz jest potrzebna. Nie ma smętów, nie ma upodabniania się do jakiś wielkich sław, zespół nie patrzy na nikogo i robi swoje. Lopus Dei to jest punkt zwrotny w ich karierze, to tutaj wszystko się zaczęło. Niesamowita muzyka, dla tych którzy cenią sobie klimat i energię, melodię i przebojowość. Ciekawe jest to że album jakby na fali ich genialności zyskał u mnie sporo, kiedyś był granicach 7-8 Nota: 9.5/10 Polecam, może ponowne odsłuchanie zmieni wasze nastawienie do tego albumu, tak jak to było w moim przypadku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz