Strony

środa, 7 września 2011

HELLOWEEN - Rabbit don't come easy (2003)

Kiedy Helloween zaczynał odradzać się na nowo, kiedy nagrywał znakomite albumy, cios przyszedł w najbardziej niespodziewanym momencie. Po albumie „The dark Ride” znów zgrzyty wewnątrz zespołu i do starcia dochodzi właściwie między Rolandem i Weikathem. W wyniku braku kompromisu Rolanda odchodzi, a wraz z nim Uli Kusch. W tym momencie zespołowi pomógł ich producent Charie Bauerfriend, który znał kogoś, kto mógłby się wpasować do stylu Helllowen. Tym kimś był Sascha Gerstner z innego znanego power metalowego zespołu – Freedom Call. Zaś perkusistą został Schwarzmann, Stefan Schwarzmann, jednak w owym czasie muzykiem sesyjnym był Mark Cross i Mikkey Dee, którzy zagrali partie perkusyjny na następcę „The dark Ride”, a mianowicie „Rabbit Don't Come easy”. Jak zespół zapowiadał miało to być powrót do weselszego grania i w sumie tak się stało. Nie ma takiego mroku co na poprzednim albumie, jest więcej radości i weselszych melodii. Ale nie jest to znów słodkie i wesołe power metalowe granie. Oj nie. Tutaj zespół połączył agresję z poprzedniego albumu, z przebojowością i weselszym klimatem znanym choćby z Time of the Oath czy wcześniejszych albumów. W sumie jeśli miałbym wybrać najlepszy album z Derisem to chyba bym wybrałbym ten album, bo jest agresywny, dynamiczny, melodyjny i przebojowy, tutaj słychać power metalową jazdę, której zespół gdzieś potem zespół nieco zatracił. Album jest zróżnicowany i wyrównany, więc gniotów tutaj nie ma i myślę, że zespół udowodnił że nie zamierza iść na emeryturę. Choć nie ma filarów zespołu który się odradzał od porażki Chameleon tj Grapow , Kusch, to jednak zespół nie daje tego po sobie poznać, a Gerstner bardziej pasuje mi do stylu Helloween. Jest to jeden z najbardziej nie doceniany album tej niemieckiej formacji. To pomysłową, lecz mało atrakcyjna dla oka okładkę zrobił scmidtdesign. Brzmienie na tym albumie jest naprawdę godne podziwu, ale to nie pierwszy raz u Helloween słychać takie ostre soczyste brzmienie.

Album otwiera baśniowa melodia. Po paru sekundach słychać już pędzący riff „Just a Little Sign”, który jest autorstwa Derisa, jak większość kompozycji na tym albumie. Słychać od pierwszych sekund, że zespół wraca do weselszego grania. Jest pędząca i radosna melodia , który przypomina nieco te z Walls Of jerycho i właściwie zespół mimo weselszych melodii, nie zrezygnował z agresji i ostrości, która była ważnym elementem „The dark Ride”. Słychać, że Geerstner to świetny i trafny wybór. Pasuje on przede wszystkim do stylu w jakim gra Helloween. Poza tym wygrywa on bardzo ostre i melodyjne partie gitarowe o czym świadczy choćby pierwsza solówka na tym albumie. Moim zdaniem Sascha stylem bardziej przypomina Hasnena niż Grapowa. Poza o0strością, nie raz dadzą o sobie znać klawisze, no i są one na tym albumie dość wyraźne. A wygrywa jest Ellerbrock znany nie którym choćby z dwóch pierwszych płyt z Andim. Poza świetną warstwą instrumentalną, mamy wesoły tekst i helloweenowy refren. Helloween odzyskał dawną klasę i styl i to słychać. W końcu coś na miarę płyty z Hansenem. Pierwszy killer i nic dziwnego, że ten kawałek promował album. To że Gerstner jest świetnym gitarzystą już słyszeliście, ale że jest równie genialnym kompozytorem to jeszcze nie mieliście okazji posłuchać. No to proszę, o to mamy „Open your Life” i tutaj mamy taki styl do jakiego przyzwyczaił nas Hansen i należy posłuchać tego refrenu, a zwłaszcza partii gitarowych. Tutaj Gerstner pokazał swoją klasę i talent i udowodnił, że zespół dokonał właściwego wyboru. Kawałek jest skoczny i bardzo chwytliwy. Tutaj Deris oczywiście napisał znakomity tekst i udowodnił, że jest liderem zespołu. Ileż energii i melodii się wydobywa z tego kawałka. Kolejny killer i przykład, że można grać świetny power metal, ba nie wiele gorszy od Gamma Ray. Znów słychać klawisze, które odgrywają znaczącą rolę na tym albumie, bo zwiększają melodyjność i chwytliwość tego materiału. Solówki zawsze były marką tego zespołu i to się póki co nie zmieniło, bo na tym albumie mamy najbardziej Helloweenowe solówki od czasu The Time Of he oath”.Drugi Killer. No nie mogło na albumie zabraknąć kompozycji autorstwa Weiketha i właściwie jego kompozycje wciąż brzmią tak samo. No bo „The Tune” słychać echa wcześniejszych kompozycji, ale taki styl ma właśnie Micheal. Helloween pełną gębą, power metalowy, szybki i melodyjny i do tego radosny. Znów muszę pochwalić za solówki, bo z takich solówek zespół znany za czasów Hansena i w końcu zespół może powalczyć z ekipą Hansena jak równy z równym. Jedna z najlepszych kompozycji Weikatha w historii zespołu. Materiał jest urozmaicony o czym wspominałem. Najbardziej komercyjnym kawałkiem jest „Never be a Star” i tutaj słychać coś w stylu perfect Gentleman, rockowy kawałek z prostą melodią będąca głównym motywem utworu. Cóż utwór może irytować, ale kawałek podoba mi się bo ma koncertowy wydźwięk, a trzeba dodać, że zespół w swojej karierze nagrał gorsze kompozycje od tego. Tak wiem, agresywny i mroczny jest „The dark Ride”, dynamiczny i melodyjny jest „Walls of Jerycho” ale taki „Liar” mógłby znaleźć się i tu i tu. Powiem więcej to jeden z najostrzejszych kompozycji tej power metalowej formacji. Tutaj zespół wkracza nawet w krainę thrash metalu. Nie ma słodkiego Helloween, nie ma śmiechów chichów. Jest brutalny power metal z agresywną grą gitarzystów, z dynamiczną i szybką partią Mike Dee, z mrocznym i drapieżnym wokalem Derisa. Kawałek ma nie zwykłą dynamikę, ciężar i dzikość, a mimo to znalazło się miejsce na chwytliwość i melodyjność, który słychać w początkowej fazie, czy tez w solówkach. Kolejny killer, który skomponował...Grosskopf i dziwię się że do tej pory tak rzadko tworzył. Jeszcze w innym klimacie i stylu jest utrzymany „Sun for the world” którego na początku nie doceniałem. Bo tutaj mamy taki bardziej stonowany riff, mniej chwytliwy, bardziej prosty, ale tutaj słychać ducha starego Helloween tą ich melodyjność i szybkość, która najbardziej słyszalna jest w refrenie i solówkach. Kolejny kiler, choć jest mniej agresywny i mniej dynamiczny, ale kawałek nie ustępuje poziomowi poprzednim utworom. Warto dodać, że to kolejny kawałek autorstwa Saschy. Wśród tego ostrego materiału znalazło się miejsce dla ballady „Dont stop being crazy” i tutaj mamy fajny motyw, melodia sam wpada w ucho. Na plus także to wsparcie klawiszami i sam klimat. Jedna z najlepszych ballad zespołu. Drugą kompozycją Weiketha na tym albumie jest „Do you feel Good” i to jest taki typowy Helloween, skoczny, wesoły, chwytliwy i przebojowy. Kolejny killer i kolejny power metalowa jazda bez trzymanki. A skoro już o jeździe mowa, to ten wyraz idealnie pasuje do najszybszego na płycie „Hell was Made in Heaven” i tutaj mamy podręcznikowy przykład power metalu. Utwór skomponowany przez Grosskopfa i mamy tutaj stary styl zespołu. Jest szaleństwo power metalowe przez cały utwór, gdzie jego punktem kulminacyjnym są solówki, które brzmią jak wyjęty z ery Hansena. Power metal w czystej postaci,szybki, dynamiczny, energiczny, przebojowy, rytmiczny i szybki i do tego pod rasowym ostrymi partiami gitarowymi. Coś starego i coś nowego zarazem. Niedoceniony jak cały album jest również „Back agints the wall” autorstwa Weikatha. To był okres kiedy Micheal miał pomysł na granie i jego pomysły były nie wiele gorsze od Kai'a, o czym świadczy choćby ten mroczny, ponury i ciężki kawałek. Mamy tutaj fajny posępny riff, który może nie przypomina nam stylu Helloween, ale to kawał brutalnego heavy/power metalu i do tego chwyta od pierwszych minut. Dla śmiałków, którzy wątpią w genilaność i w gatunek jaki zespół gra, niech posłucha sobie kolejnej petardy an albumie którą jest „Listen to the flies” autorstwa Gerstnera. Niesamowite brzmienie, niesamowita dynamika, energia, melodyjność i chwytliwość. Jest power metal pełną gębą, gdzie Sascha znów pokazuje swój geniusz i to jest Helloween jakie kocham. No i do tego świetna forma Derisa jako wokalistę, co słychać w typowym dla Helloween refrenie. Stary Helloween w nowej skórze. Zespół praktycznie co album zawiera nieco dłuższe kompozycje, które cieszą rozbudowaną formą i ciekawymi pomysłami. Tym razem album zamyka „Nothing to Say” i nie powiem jest do ciekawe podejście do power metalu/ czy heavy metalu. Jest sporo zmian temp, sporo ciekawych motywów i chyba najciekawiej wypada zawarcie patentów regee. Deris też momentami śpiewa niczym Elvis. Utwór bardzo rozbudowany i trwa prawie 9 minut. Tak więc mamy stonowany i chwytliwy riff, a także łatwo w padający w ucho refren. Jeden z najlepszych kawałków Helloween od bardzo dawna. Oprócz tego album zawiera bonusowy utwór w postaci „Far Away” i jest to killer na miarę tego albumu. Znów zespół prezentuje agresywny power metal ocierający się o thrash metal. Jednak mimo tej brutalności, da się wyczuć, że to Helloween a choćby dzięki radosnemu refrenowi, czy porywającym solówkom.

Pamiętam jak kręciłem na pocżatku nosem, a że to nie do końca Helloween taki jaki był za czasów Kuscha, Grapowa, a to że nie ma takiego poziomu itp. Nie doceniałem tego album podobnie jak większość słuchaczy. Jednak ten album to jest prawdziwy killer w dyskografii Helloween. Czy lepszy gorszy od poprzednika? Cóż kwestia gustu, mnie się podoba bardziej, bo jest bardziej Helloweenowy, więcej słychać ery Hansena, mnie tego mroku i więcej radości i to jest zmiana na plus. Jest agresja, dynamika i brutalność z poprzedniego albumu, więc powodu do narzekania nie ma. Same kompozycje prezentują perfekcyjny poziom. Jest to power metal taki jaki być powinien. Ostry, dynamiczny, szybki i rytmiczny. Jest przebojowo i radośnie. Materiał jest zróżnicowany, więc nie ma grania na jedno kopyto, nie ma przynudzań. Są killery jak otwieracz, są radosne kawałki jak never be a star, jest też ballada, a także rozbudowany i bardziej stonowany kawałek jak „Nothing to say” jest też dużo power metalowej jazdy jak „Hell was made in heaven”, a także jest mrok i ciężar jak choćby w „Back againts the wall” i pod tym względem jest to jeden z najbardziej urozmaiconych materiałów Helloween. Pomimo zmian w składzie, zespól nie zeszedł na psy i nagrał jeden z najlepszych albumów w historii zespołu i wg mnie to jest obok 7 sinners najlepszy album z Derisem na wokalu i wybierając miezy tymi dwoma to królik też stawiam wyżej. Tutaj wszystko zostało dopracowane, brzmienie, partie muzyków, wokal Derisa, solówki jak i same kompozycje. Deris wyrósł na lidera i obecnie Helloween to nie Weikath a Deris. Muszę też pochwalić Gerstnera który okazał się znakomitym nabytkiem zespołu, który wniósł powiew świeżości i energii, a styl jego gry na gitarze bardziej mi odpowiada niż Rolanda. Album doskonały Nota:10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz