Czy się lubi, czy też nienawidzi to jednak trzeba oddać hołd duńskiemu Mercyful Fate. Nagrał 2 kultowe albumy, które zrewolucjonizowały muzykę heavy metalową, dając inspirację i pomysł nagranie późniejszym kapelom choćby takiej Metallice, czy zespołom z pogranicza Black Metalu. Zarówno debiutancki album „Melissa”i „Dont Break the Oath” to są dwa kultowe albumy, dwa które wliczają się do klasyków muzyki heavy metalowej. Są to oczywiście arcydzieła, które nie poszły w zapomnienie, ba są nawet ponadczasowe, bo kolejne pokolenia będę się inspirować muzyką tworzoną przez Kinga Diamonda i Hanka Shermanna. King Diamond początkowo grał w zespole Black Rose, jednak po pewnym czasie dołączył do zespołu Brats, z którym nagrał jeden album. Hank Shermann miał jednak wizję swojego ciężkiego i mrocznego heavy metalu. Po długoletnich zgrzytach i nie porozumień, w końcu wykrystalizował się już ten właściwy skład zespołu tj Micheal Denner - gitara, Hank Shermann – gitara, King Diamond – wokal, Kim Ruzz – perkusja, Tim Grabber – bas. Na początku było demo, dopiero w 1983 roku światło dzienne ujrzał debiutancki album „Melissa”. Zespół już był znany i to jeszcze przed tym krążkiem. Rozgłos już mieli, dzięki dziennikarzom, czy też stacjom radiowym. No owy rozgłos pozwolił im także podpisać kontrakt płytowy z Roadrunner, która była również w owym czasie młoda. Album zdobiła dość oryginalna i mroczna okładka autorstwa Thomasa Holma. Nie tylko okładka był oryginalna, ale też zawartość albumu. Bo tak o to mamy mroczny, ciężki heavy metal, gdzie słychać inspirację Black Sabbath, czy Judas Priest, lecz to nie szatański płód tych dwóch kapel to Mercyful Fate z okultystyczną otoczką. Jak tamte lata, muzyka prezentowana przez Duńczyków, jest mroczna, agresywna i ciężka. Ale wszystko i tak jest melodyjne i atrakcyjne dla ucha. Mamy w muzyce MF niesamowity duet Shermann/ Denner, mamy tez charyzmatyczny i wyróżniający się spośród innych wokalistów King Diamond, który ma teatralny i taki nieco demoniczny wokal, gdzie ma ciekawą skalę głosu, a to pisczy, a to spiewa falsetem, a to demoniczne jęczy i brzmi to atrakcyjnie i oryginalnie. Tak wokal to nie tylko pewne novum w muzyce heavy metalowej, pierwszy raz ktoś tak odważnie porusza tematykę ciemnej mocy, szatana i całego tego satanizmu. Tak obok MF jeszcze warto wspomnieć w tej kwestii Venom. Produkcją zajął się Henrik Lund, zaś wszystkie kompozycje są autorstwa Kinga i Hanka. Płyta kultowa pod każdym względem.
Mrok, tajemniczość już nam towarzyszą od samego początku. Wejście „Evil” i ma się wrażenie że słuchacz uczestniczy w czarnej mszy. Mroczne, okultystyczne teksty, wokal Kinga, ciężkie gitary i ten mroczny klimat. Jasne słychać riff, który przypomina nieco Black sabbath, ale Mercyful Fate ma gra agresywniej, dynamiczniej, z większa werwę i może coś z wczesnego Iron Maiden się niektórzy doszukają. Dlaczego utwór? Jest skoczny i sekcja rytmiczna może nieco przypominać tą z debiutu Brytyjczyków. Jest tutaj bardzo teatralnie to też trzeba zaznaczyć, bo jest sporo zmian motywów, melodii, tempa. Klasyk zespołu i to nie podlega dyskusji. Natomiast w „Curse of the paharoah” można się do szukać w początkowej fazie Judas Priest. Riff w podobny sposób został odegrany. Jednak po chwili znów wraca mrok, demoniczny klimat, znów coś z Black Sabath można usłyszeć, z tym że Mercyful Fate gra oryginalnie, w stylu do jakiego nas przyzwyczaił. Liczne zmiany temp, różne motywy od tych wolnych po te szybkie, oryginalny wokal Kinga i ciężar który wybrzmiewa z gitar. Bez wątpienia klasykiem i kolejnym killerem na albumie jest „Into The Coven” i znów nieco inny utwór. Tym razem zaczyna się spokojnie, akustycznie, melodyjnie i bardziej radośnie. Mrok gdzieś został przepędzony. I miło usłyszeć zespół w nieco innym rytmie. Jasne jest coś z Black Sabbath, czy z Judasów, ale czy ktoś jakoś zwraca na to uwagę przy tym co gra tutaj Mercyful Fate. Tak jak oni grają tutaj, żaden zespół tak nie grał. Dynamicznym utworem jest również „At the sound of the Deomns Bell” choć nic nam tego nie zapowiada. Początek jest skoczny, porywający taki trochę taki pod Judasów, potem mamy wolne tempo i klimat Black Sabbath, jak wszystko się zmienia przy solówkach, które należy zaliczyć do tych genialnych, ale właściwie pod względem album tez jest atrakcyjny. Ale to jest moja ulubiona solówka. Najkrótszy na albumie jest „Black Funeral” i znów bardzo szatański utwór, gdzie mamy popis geniuszu Kinga, to co wyprawia ze swoim głosem, jest imponujące. Utwór ma fajne skoczne tempo, takie brudne, ciężkie partie gitarowe i jest to kolejny killer na albumie. Jednak to nic w porównaniu z „Satan's Fall”, który trwa 11 minut. Tutaj można poczuć same piekło. Zespół tutaj zawiera nie mal wszystko. Jest mrok, jest brud, ciężar, jest klimat, jest nawet nieco progresywnego rocka. Mamy zmiany temp, motywów, linii wokalnych, partii gitarowych, no killer i to najlepsze podsumowanie tego kawałka. Kto by pomyślał, że wśród tych ciężkich killerów uda się wpleść nieco balladowy „Melissa”? Ale się udało, a kawałek niczym nie ustępuje poprzednim kompozycjom. Ba tutaj słychać coś, z przyszłego Kinga Diamonda solo. Ale ciepłych klimatów tutaj nie uświadczymy. Też są tutaj momenty ciężaru i mroku. Piękna kompozycja zarówno pod względem solówek jak i wokalu. Tylko 7 kompozycji, może i mało, ale nie można narzekać, bo poziom ich jest fenomenalny.
„Melissa” to już kultowy i ponadczasowy album, który wpisał się do kanionu muzyki heavy metalowej i black metalowej. Mercyful Fate ustawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Nagrał perfekcyjny album , gdzie wszystko zostało dopracowane: brzmienie, kompozycje. Mamy znakomity duet gitarzystów, charakterystycznego Kinga Diamonda i w sumie te osobistości, które są ikonami muzyki heavy metalowej, przyczyniły się, że Mercyful Fate wymienia się jednym tchem jako jeden z najlepszych zespołów heavy metalowych. Muzyka prezentowana przez Duńczyków jest sama w sobie oryginalna, świeża, ma swój styl, jest dynamiczna,agresywna, mroczna i chwytliwa na swój sposób. Mrocznym, szatańskim klimatem album niszczy nie jeden black metalowy album. Czarna msza, szatan i King Diamond – Arcydzieło murowane. Nota: 10/10 czyli tzw. musisz mieć.
Dobrze było by gdyby osoba pisząca recenzje płyt Mercyful Fate najpierw zapoznała się nieco dokładniej z dyskografią zespołu oraz z wczesną historią grupy bo we wstępie do recenzji płyty "Melisa" jest sporo chaosu i ogólnego bałaganu. Prostuję wiec od razu. Przed płytą "Melisa" był
OdpowiedzUsuńlegendarny mini album " Mercyful Fate" (1982 wydany przez Rave-On) a nie żadne demo. Po prostu nie było żadnego oficjalnego demo. Tyle uwag tytułem wstępu. Zobaczymy jak reszta ...