Strony

czwartek, 1 września 2011

TABERAH - The Light of wchich i Dream (2011)

Jeśli chodzi o debiutu w tym roku, to nie ma co narzekać, bo rok jest nawet udany pod tym względem. Mamy Rocka Rollas, Attick Demons, czy też Skull fist. Do tego grana doliczam dzisiaj kolejny debiut, tym razem z Australii. Mowa o Taberah założonym w 2004 roku z inicjatywy Jonathon Barwick – gitarzystę i wokalistę oraz Toma Brockmana – perkusistę. Od razu uspokoję wszystkich – nie jest to klon Ac/Dc. Choć zespół nie ukrywa swoich inspiracji do rodaków i to choćby z tego względu że mają to tak zwane rock'n roloowe serce. Tak więc co zespół gra?Ano gra heavy metal z elementami power metalu? I można usłyszeć tutaj Grave Digger, Iron maiden, Judas Priest, Gamma Ray, Blind Guardian. Taberah przez 2 lata grał koncerty, dzieląc scenę choćby z zespołem LORD. Dopiero w 2006 roku pojawia się pierwsze demo zespołu „Exordium”. Rok później zespół wydaje w 300 kopiach „Rehersal demo”. Rok 2009 i dalej nie ma debiutanckiego albumu, za to jest Ep “LIVE…ish”. W końcu mamy rok 2011 końcówka sierpnia, ba nawet już początek września i tak o to wyszedł, jeszcze cieplutki debiut zespołu, który się zwie „The Light of Which I Dream”. Jedno trzeba przyznać Taberah, mają potencjał, grac potrafią i to w taki sposób, że nie brzmi to ani amatorsko jak przystało na debiutantów, ani kiczowato, ba jest bardzo dobrze i gdy frontman Jonathon popracuje nad wokalem, albo zatrudni kogoś kto potrafi śpiewać to będzie mieć kolejny ciekawy zespół z tamtego rejonu.

Na album trafiło 10 kompozycji z intrem, ktoś powie że mało, ale całość trwa coś około 47 minut, więc nie tak znów mało. Intro w postaci „The Descent” nasuwa wiele zespołów, od Running Wild, kończąc na Lonewolf, Powerwolf, czy Crystal Viper. Jest bardzo udane to trzeba przyznać. Nie ma smętów, nie mielizn, jest chwytliwa melodia, która buja mimo wszystko. Fanom Grave Digger na pewno przypadnie do gustu „Brothers of Fire”. Jest nieco toporności, jest nieco kwadratowego heavy metalu, ale zespół wszystko kontroluje. Jest melodyjnie, a gitarzyści nie brzmią tutaj jak amatorzy, potrafią grać ostry power/heavy metal i nie mają się czego wstydzić, ba nie raz na tym albumie przekonają nas o tym, że to oni dzielą i rządzą na tym albumie. Jak wspomniałem wokal jest jakby bez mocy, śpiewa bo śpiewa ale bez emocji, bez przekonania, może powinien pomyśleć nad nowym nabytkiem? Refren nawet melodyjny, ale jednak mało przekonujący. I tak jak wspominałem gitarzyści, to oc wyprawiają w solówkach nastraja bardzo pozytywnie. Przypominają mi się najlepsze duety gitarowe. Dialog jaki jest między partiami gitarowymi jest zachwycający. Każda solówka, każdy riff tutaj jest na miarę złota. Po koniec solówki nawet słychać coś z Manowar. No i bardzo dobrze zespół zaczął. Idealnie zespół łączy patenty power metalowe i heavy metalowe w „ The Call of the Evil” który nawet ma trochę luzu i swobody. Tym razem coś z Manowar można usłyszeć. Mamy bardziej bojowe tempo, jest też jakby bardziej skocznie niż na poprzednim kawałku. Tak gitary tutaj ładnie tutaj ładnie pracują, ale wokal nieco irytuje. Refren tym razem prostszy i bardziej chwytliwy. Jedna z najlepszych kompozycji na albumie, z ciekawym popisem gitarzystów. Tym razem coś z Iron maiden. Bardzo energicznym kawałkiem jest „Fearless” gdzie słychać znów Grave Digger, coś Crystal Viper.. Znów całe chwalenie zbiorą gitarzyści. No ciekawa linia melodyjna, chwytliwe partie gitarowe, z takim skocznym tempem. Także solówki znów bardzo elektryzujące i nawet mają zaloty pod thrash metal. No kawałek bardzo dobry z bardzo bojowym refrenem. No jak nie można tego polubić? Rockowo w sumie dość brzmi „Stormchild”, ale z heavy metalu dalej nie rezygnują. Jest to proste, chwytliwe i nawet znajome zwłaszcza gdy słucham refren. No w riffie coś z Motorhead nawet jest. Kawałek nieco inny, ale dalej poziom bardzo dobry utrzymany. Czy tylko mi refren kojarzy się z Iron Fire? Z blindem Guardianem kojarzyć się może taki „The ballad of Ruby Joy” ot co dobre granie do ogniska. No końcówka albumu emocjonująca. Bo o to mamy wg mnie najlepszy na albumie tytułowy „The light wchich i Dream”. Najdłuższa kompozycja na albumie, najbardziej przemyślane, gdzie mamy sporo ciekawych i melodii. Początek nasuwa takie zespoły jak The storyteller, Running Wild i Blind Guardian z ery Somewhere Far beyond. Wokalista niczym Hansi napawa utwór klimatem. No killer nim jeszcze się rozwinął. Wejście sekcji rytmicznej i gitar godne pochwały. Akustyczna gitara prowadzi dalszą część i mamy Running Wild i Blind Guardian i tak w sumie do końca. Dialog między gitarzystami jest tutaj niesamowity. Ta kompozycja ma u mnie 10/10 i gdyby taki cały był album to kto wie, kto wie. Ileż w tym dzikości, szaleństwa, melodyjności i rozrywkowych solówek, no i jeszcze ten prosty i łatwo w padający w ucho refren. Numer jeden na albumie. No poziom słyszę, że zespół wysoki stara się utrzymać za wszelką cenę i mamy nieco ostrzejszy „Freedom or death” i tutaj mamy pędzącą sekcję rytmiczną i ostre i zarazem chwytliwe partie gitarowe. Jeden z dynamiczniejszych kompozycji na albumie z niezwykła solówką. Podobnie zresztą jest z „Requim of The Damned” killer numer 2 na albumie. I w tym roku kawałek będzie u mnie wysoko, bo kocham takie petardy. Coś z Blind Guardian, coś z Gamma Ray i wyszedł im genialny kawałek. Te partie gitarowe sprawiły, że mi szczęka opadła. Ileż agresji, ileś szaleństwa, ileż chwytliwości w tym no i ten młodzieńczy głód. No jak tak zespół będzie grał dalej to wróże i świetlaną przyszłość. Płytę słuchałem już kilka razy i wciąż nie mogę wyjść z podziwu dla gitarzystów. Jonathon/ Myles 'Flash' Flood to duet jeden z najlepszych w tym roku i mam nadzieję że jeszcze świat o nich usłyszy. W tym utworze nie przeszkadza nawet ten nie specjalny wokal Jonathana, bo ta moc która wydobywa się z warstwy instrumentalnej po prostu odwraca uwagę. Refren taki w stylu GR. Całość zamyka również genialny „The Reaper” znów mamy kolosa trwającego 7 minut. Mamy znów wejście godne Blind Guardian, no i to wejście sekcji rytmicznej i gitar jest znów zachwycające. Jest podniośle, magicznie i melodyjnie. No jest ciężko, epicko, średnie tempo i tym razem ciekawy dialog między wokalem, a gitarami. Nie muszę dodawać, że po raz kolejny mamy świetne solówki, które są motorem całego albumu.

No do teraz nie mogę się otrząsnąć z szoku jaki przeżyłem przy tym albumie. Czy tak brzmi debiutancki album? No nie. Tutaj ciężko do szukać się wad, poza wokalem i 2-3 nieco słabszych utworach, a raczej odstających od poziomu tych ostatnich utworów. Tak brzmi bardzo europejsko, brzmi nie ma perfekcyjnie. To co wyprawiają muzycy na tym albumie przyćmiewa muzykę nie jednego doświadczonego muzyka. No tak zespół ma to czego im brak, młodzieńczego zapału, szaleństwa i głodu sukcesu. Jeśli zespół będzie dalej tak grał i będzie się rozwijał, to pozycja niektórych zespołów będzie zagrożona. Poza talentem do grania, mają też owi muzycy pomysł na utwór, mają talent do komponowania. Bo są killery, jest też rockowy kawałek, jest tez bardziej epicki, bojowy kawałek, no jest urozmaicony materiał. Kolejny debiut, który nie brzmi jak debiut, tylko jak wydawnictwo doświadczonego zespołu. Mam nadzieję, że zespół znajdzie porządną wytwórnię i zdobędzie nagłośnienie i że nie przypadną na tle takich które nic ciekawego nie grają, a jedynie dzięki nazwie istnieją. No polecam każdemu fanowi power/heavy metalu. Nota: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz