Kiedy świat obiegła hiobowa wieść, że dotychczasowy wokalista ICED EARTH Matt Barlow po raz drugi opuści zespół wszyscy zastanawiali się kim będzie nowy członek zespołu? Mogłoby się wydawać, że powróci Tim Ripper Owens, ale Jon Schaffer postawił na Stu Blocka znanego z INTO ETERNITY, który gra melodic death metal. Trzeba przyznać, że ta zmiana wyszła zespołowi na dobre. Stu bowiem łączy manierę swoich dwóch poprzedników i dodaje też nieco swojej charyzmy i tej brutalności, którą słychać na płytach INTO ETERNITY. Na efekt współpracy muzyków nie trzeba było długo czekać, bo zespół w tym roku wydał „Dystopia”, który w przeciwieństwie do dwóch poprzednich albumów nie jest koncepcyjnym albumem, nie jest już taki teatralny i efekciarski. Tym razem ICED EARTH postanowiło wrócić do korzeni i postawił przede wszystkim na power metal, na melodie, na dynamikę i drapieżność, której mi brakowało na dwóch poprzednich albumach. Oprócz tego jest powiew świeżości w postaci wokalisty, który nie tylko pełni funkcję wokalisty, ale też kompozytora, czego nie można było powiedzieć o takim Timie Owensie. W tym aspekcie nowy nabytek zespołu miał największy udział i chyba to przyczyniło się w głównej mierze, że nowe dzieło ICED EARTH zaliczam do najlepszych z całej dyskografii. Jest agresja i brutalność i tutaj można się doszukać analogii do INTO ETERNITY. Jednak o poziomie albumu decyduje na ładna oprawa graficzna, czy też czyste, mięsiste brzmienie, a poziom kompozycji. A ten prezentowany na nowym wydawnictwie jest szokująco wysoki i do tego nie ma grania na jedno kopyto. Otwieracz w postaci „Dystopia” jest bardzo epicki i nawet powiedziałbym o charakterystyce rycerskiej. Słychać nawiązanie do sagi „Somethin Wicked”, gdzie jest podobny tajemniczy klimat i nawet gdzieś lirycznie można wyłapać nawiązanie do tamtej tematyki. Stu Block dwoi i troi się a to śpiewając falsetem w stylu Rippera, a to trzymając się niskich partii podobnych do Matta Barlowa, a czasami po prostu śpiewa niczym frontman INTO ETERNITY i to zaloty pod melodyjny death metal da się wychwycić. Takich dynamicznych i melodyjnych utworów na albumie jest naprawdę dużo. Śmiało można tutaj wymienić brutalny „Boiling Point” który jest jedną z najbardziej brutalniejszych kompozycji w historii zespołu. Coś można doszukać się znów kilka patentów z cechami melodyjnego death metalu. A to popisowy wokal stu, a to pędząca i drapieżna sekcja rytmiczna. Warto podkreślić, że autorem tej kompozycji jest...Stu Block. W podobnej stylizacji utrzymany jest "Days Of Rage" autorstwa Schaffera. Nie zabrakło też na albumie typowych kompozycji dla tego zespołu, gdzie jest akustyczne, spokojne i bardzo klimatyczne wejście i potem hymnowy wydźwięk i stonowane tempo. Do tej grupy kompozycji należy zaliczyć „Anthem” z chwytliwym refrenem, komercyjny „End Of Innocance” , a także nieco balladowy "Anguish of Youth" , który idealnie odnalazł się na tym brutalnym krążku. To jest także dowód na to, że Stu Block potrafi także śpiewać emocjonalnie i klimatycznie. Jeszcze inny wydźwięk ma z kolei taki „V” w którym słychać dominację true heavy metalu z elementami power metalu. Atrakcją tego utworu jest jego rytmiczność, a także wzniosły, wręcz hymnowy refren, który potrafi porwać do walki. To co wyróżnia ten album na tle poprzednich, to że partie gitarowe są melodyjne, energiczne i dynamiczne, do tego odegrane z odrobiną szaleństwa i polotu. Świetnie powyższe słowa oddaje jeden z najlepszych utworów ICED EARTH, a mianowicie „Dark City”, w którym mamy prawdziwy popis geniuszu gitarowego Jona Schaffera. Jasne, można wytknąć że słychać tutaj wpływy europejskiego power metalu, ba nawet IRON MAIDEN, ale co z tego? Co mnie urzekło to, że solówka w tym przypadku jest zagrana z pasją i nie jest to jakieś mechaniczne i wymuszone jak przy większości dzisiejszych solówkach. Podobne wpływy da się wyłapać w dynamicznym "Equilibrium", gdzie melodyjność i galopująca sekcja rytmiczna, aż się prosi o powiązanie z IRON MAIDEN. Tak jak album się zaczyna tak się kończy, a mianowicie podniośle, z naciskiem na epickość, rycerski wydźwięk. „Tragedy and Triumph” podobnie jak otwieracz nawiązuje do sagi „Something Wicked” i pod względem stylistycznym jest podobny, bo również jest melodyjny i urozmaicony. Jedyną różnicą jest dłuższy czas trwania. Limitowana wersja albumu jest bogatsza aż o trzy utwory, a mianowicie "Anthem (String Mix)", "Iron Will", "Soylent Green".
Czasami wystarczy jedna zmiana personalna, żeby dokonać czegoś nie możliwego. Czasami wystarczy ktoś nowy, kto wniesie świeżą krew, nowe pomysły. Po kilku słabszych płytach ICED EARTH wraca w glorii i chwale do korzeni, grając przy tym brutalny power metal z dużą dawką melodii i energii. Jest dopracowane, soczyste brzmienie, jest urozmaicony materiał i styl do jakiego zespół już przyzwyczaił nas w ciągu swojej długo letniej działalności. Do tego mamy tematykę dystopii wzorowanej na takich filmach jak choćby „V for Vendetta” czy też „Dark City”. Stu Block to bez wątpienia bohater tego albumu i mam nadzieję, że nie będzie bohaterem jednego dzieła. Ocena: 9/10
Coś tam słyszałem, że Barlow znowu odszedł i ktoś nowy przyszedł ale jak zapuściłem tę płytę to zgłupiałem bo wokal bardzo mi Barlowa przypominał. Stu dał radę a IE nagrało kolejną świetna płytę.
OdpowiedzUsuńBarlow był dobry, ale mi się wydaję że czas jego świetności już dawno minął. Uważałem że Ripper to był właściwy człowiek na właściwym miejscu, ale Stu też jest świetnym wokalistą. Polecam też jego kapelę Into Eternity:D Boiling Point niszczy:D
UsuńTak, Barlow był dobry, ale jak zobaczyłem w ubiegłym roku ICED EARTH na żywo ze Stu na wokalu to zapomniałem o nim. Gość jest niesamowity, a sama płyta też bardzo dobra.
OdpowiedzUsuń