Strony

poniedziałek, 10 października 2011

KREATOR - Outcast (1997)

Na kolejny album niemieckiego KREATOR przyszło czekać fanom dwa lata, a zespół wciąż kontynuował eksperymenty i tym razem powstał krążek, który nie wiele ma do czynienia z thrash metalem. Poprzednia płyta była na swój sposób bardzo dobra, no o „Outcast” z 1997 już nie mogę tego powiedzieć. Podziwiam zespół za to że próbował tworzyć coś świeżego , ale nie każdego mogło to ruszać. Album pewnie w gatunku nie należy do niskiego pułapu, bo produkcja robi wrażenie, a kompozycje w same w sobie też nie są do końca kiczowate. Kwestia gustu i tyle. No mnie nie do końca przypadło taki styl grania, wolałem ich styl z „Coma of Souls” czy też z wcześniejszego okresu. Niestety zespół prezentując styl grania jaki słychać na Outcast zatracił swoją tożsamość i przestał przypominać KREATOR jaki wszyscy kochają. Brak charakteru i charakterystycznego grania w jakim zespół się obraca jest jedną z głównych przyczyn że jest to dla mnie jeden z słabszych dokonań tego zacnego zespołu. Właściwie okładka podobnie jak w przypadku poprzedniego albumu zdradza, że można pomarzyć o starym stylu KREATOR. Bolesne ale prawdziwe, choć brawa należą się za to że panowie nie stoją w miejscu i nie trzymają się kurczowo jednej stylizacji. Na tym albumie spodobał mi się wokal Petrozzy ,bo idealnie się w pasował w taki styl. Dużym minusem wg mnie jest liczba utworów na albumie, idealnie byłaby liczba 10, album by zapewne tak nie nudził już pod koniec.

Album otwiera „Leave This World Behind”- który od razu rozczarowuje starych fanów, bo jest to spokojny otwieracz, ciężki i mroczny jak cała płyta. Nie ma jakieś dzikości czy coś, taki w wolnym tempie, to wszystko się toczy ,ale nie oznacza że utwór jest słaby. Gra muzyków całkiem niezła ,a Petrozza jako wokalista zniszczył. Jednym z moich ulubionych utworów na tym albumie to oczywiście „Phobia” -prawdziwy killer. Oprócz genialnego głosu Petrozzy mamy niesamowite partie gitarowe i utwór bardzo fajnie buja. Kolejnym dziwnym wypiekiem jest „Forever”, który w niczym nie przypomina stary KREATOR i thrashu też tutaj nie wiele, ale kawałek ujdzie w tłoku, bo ma zapadający w pamięci riff. Potem zaczyna się dla mnie seria wypełniaczy: „Black Sunrise” , „Nonconformist”, „Enemy Unseen”, „Outcast”. Są to średnie utwory, które niczym się nie wyróżniają. Utwór nr. 8 to „Stronger Than Before” i też nie jest to jakiś genialny utwór,ale lepsze to niż te poprzednie kompozycje.. Mocny riff i całkiem udane tempo, no i ten przyjemny refren.
Ruin of Life”, „Whatever it May Take” to kolejne średnie kompozycji ,który mnie odsiewają, gdy sobie przypomnę choćby album „Coma of Souls” to aż mnie krew zalewa że można było takie coś stworzyć. No i końcówka albumu całkiem udana, bo mamy takie wałki jak „Alive Again”- z mocnym riffem i zarąbistym tempem, czy też „Against the Rest”. Obok „Phobii” najostrzejszy i najszybszy utwór na płycie, dobra robota! No i zamykający „A Better Tomorrow” - te wstawki z industrialu całkiem ciekawie wyszły, utwór całkiem udany.

„Outcast” nie należy do najlepszych albumów Kreatora , ale tym którzy lubią takie albumy jak „Renewal” to powinien się spodobać owy krążek. Mnie to raczej nie rzuca na kolana, wolę jak Kreator gra swoje, a industrial czy inne gatunki niech zostawi innym. Album może nie jest taki zły, ale trzeba mieć żyłkę do takiego grania, no bo jeśli ktoś oczekuje od tego albumu czystego drapieżnego thrashu w stylu „Pleasure to Kill” lub „Endless Pain” to może być rozczarowany. Płyta jest przeznaczona dla słuchaczy, którzy lubią takie mieszanie różnych stylów muzycznych. Jeden z najsłabszych albumów niemieckiej legendy thrash metalu. Ocena: 5.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz