Włochy może nie są stolicą thrash metalu, może nie przodują w tej dziedzinie, ale mają kilka znaczących kapel, jedną z nich jest ALLIGATOR, który został założony w 1988r. ALLIGATOR może nie grzeszył oryginalnością jeśli chodzi o styl, ale dynamiki i zadziorności nie można im odmówić. ALLIGATOR to kapela jedna z wielu która nie przetrwała próby czasu i zostawiła po sobie 3 albumy, które nagrane zostały na początku lat 90. Debiut który nosił tytuł „Immortal Entity” ukazał się w 1991 r i zawierał muzykę z pogranicza thrash metalu przesiąkniętego speed metalową motoryką. I tak jak zespół nie miał większych problemów z stworzeniem ostrej, żywiołowej muzyki, przepełnionej ostrymi riffami, zadziornym wokalem Gianluca Melino który może nie jest wybitnym wokalistą, ale jakoś pasuje do tego brudnego materiału. Problem tej kapeli tkwi że jest to granie na średnim poziomie, nie jest to ani wybitne, ani słabe, które nie da się słuchać. Są podstawowe elementy jak zadziorność, dynamiczność i brud, ale brakuje czegoś więcej, co by czyniło owy materiał bardziej wyróżniającym, bardziej charakterystycznym. Owy brak tożsamości poszczególnych kompozycji przedkłada się na brak możliwości wyniesienia czegoś z owe przesłuchania, nie wliczając w to energicznego pędzenia do przodu. Można sobie darować marzenia o urozmaiconym materiale, bo zespół trzyma się kurczowo jednego określone stylu, który jest ograniczony jasno określonymi granicami. Jeśli przyjrzeć się detalom to też można dojść do wniosku, że melodie i poszczególne riffy też nie są specjalnie czymś się wyróżniające, są proste i najczęściej do bólu powszechne, ale kamuflaż w postaci dynamiki i ostrości, potrafi nie raz przykryć owe niedoskonałości ALLIGATOR. Wokal jest tutaj specyficzny i to można odebrać dwu znacznie. W moim przypadku nie było łatwo przebrnąć przez manierę Gianluca, a w połączeniu z garażowym brzmienie czyni to nie raz mur nie do przebicia. Niezbyt udanym pomysłem było bawienie się w długie kompozycje,gdyż w tej prostej strukturze 7 minut łojenia w jednym stylu może wymęczyć słuchacza. Już po krótkim intrze mamy jeden z takich kolosów, a mianowicie „Immortal Entity” , który może nie jest jakimś genialnym utworem, ale atrakcyjnie wypadają tutaj wszelkiego rodzaju zwolnienia, które uwypuklają przede wszystkim mroczny klimat utworu. O wiele lepiej się prezentuje rozpędzony „In my Dreams” który jest kolosem gdzie szybkość, dzikość odgrywa znaczącą rolę a zwolnienie jest tutaj takim dodatkiem. W końcu można się przekonać o dobrym warsztacie gitarzystów Francesco "Killa" Capasso / Tiziano Colombi , którzy potrafią nie tylko pędzić do przodu, ale zwolnić, przytrzymać, zagrać łatwo wpadający motyw, czy też chwytliwą melodię. W podobnym stylu utrzymany jest inny kolos, a mianowicie „Bog of Horrors” i bez wątpienia jest to jeden z tych najlepszych utworów, gdzie liczą się instrumenty, a wokal nie ma tutaj żadnej roli. Piękne jest tutaj klimatyczny początek i koniec. Zaś „And There Was silence” jest bardziej urozmaicony i tutaj sporo jest zwolnień i heavy metalowych patentów i to kolejny bardzo ważny punkt programu. Do tego mamy jeszcze dwie petardy, które nie biorą jeńców, czyli „Yesterday We Feel „z koncertowym refrenem oraz demoniczny „S.O.Y.F.A.S” który jest numerem jeden jeśli chodzi o dzikość i dynamikę. Nie jest tak źle jak się wydaję, ale po wysłuchaniu to za wiele się już nie pamięta z odsłuchu i dominują niestety odczucia negatywne w postaci kiepskiego brzmienia, ciężko strawnego wokalu, czy mało wyrazistego materiału. Z drugiej strony, czy to jest powód żeby nie dać temu albumowi szansy? Dużo było wtórnych albumów, a ten nadgania to dynamiką i dzikością, która potrafi zachęcić do wspólnego obcowania z muzyką ALLIGATOR. Ocena: 6.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz