Strony

wtorek, 17 stycznia 2012

BURNING VISION - Positiv Forces (1987)

Ten kto ceni sobie tradycyjny heavy metal który przemyca pierwiastki muzyki GRAVESTONE, CROSSFIRE, JUDAS PRIEST, SCANNER, ACCEPT czy IRON MAIDEN to bez wątpienia może w ciemno posłuchać zespołu BURNING VISION.  Jest to heavy metalowa kapela wywodząca się z Austrii i mimo założenia w 1980 r, mimo umiejętności grania przyszło im poczekać na swój debiutancki krążek „Positiv Forces” aż 7 lat, wydając przy tym kilka dem, czy też komplikację. Nie przedstawię wam tutaj długiej, bogatej historii zespołu, nie zaszpanuje wam tutaj znajomością nazwisk muzyków, bo ciężko jest ustalić jaki skład się ukształtował w momencie nagrywania tego albumu, a nie sprawdzonych informacji nie mam zamiaru tutaj przedstawiać. Mogę za to przybliżyć sylwetkę owego wydawnictwa, mogę się podzielić z wami przemyśleniami i wrażeniami z odsłuchu tego krążka, co zawsze może być natchnieniem dla innych czy warto czy nie brać się za ten album. Co mnie urzekło to okładka albumu a to z tego względu, że jest naturalna i miła dla oka. Choć BURNING VISION nic nowego nie prezentuje to jednak muszę przyznać, że umiejętnie łączy heavy metalową zadziorność, ostrość dzikość i naturalność z hard rockowym luzactwem i przebojowością. Charakterystyczne dla muzyki tego zespołu jest urozmaicona, dynamiczna sekcja rytmiczna, charyzmatyczny wokal i melodyjne, pełne wyrachowania, finezji i szaleństwa solówki. To wszystko już było nie raz lepiej, nie raz gorzej, ale tutaj nabiera to innego wymiaru. Tutaj nie liczy się technika, nie liczy się też jakiś ciężar, liczy się zabawa i to słychać niemal w każdym utworze i najlepiej to oddaje radosny, nieco hard rockowy, nieco glam metalowy „Charline”, nieco komercyjny „Don´t Give Up Good Feelings” . Choć jest tutaj też sporo kompozycji gdzie mamy coś z niemieckiej kultury którą tworzą RUNNING WILD, ACCEPT, GRAVE DIGGER, GRAVESTONE co słychać w otwierającym „Positiv Forces” gdzie mamy taki nieco toporny, nieco kwadratowy motyw, ale wszystko zagrana w oparciu o chwytliwość czy melodyjność, co da się wychwycić przy refrenie, czy w momencie solówek. W takiej formule utrzymany jest bardziej rozpędzony „No Romantic for Hire”, gdzie jest pełno luzu. Solówki na tym albumie odgrywają znaczącą rolę i gitarzysta Herby Mergancy jest człowiekiem godnym nagrodzenia. Ma w sobie to coś co przyciąga słuchacza i trzyma przez dłuższy czas. To już nie tylko wyszkolenie, umiejętność grania, to charyzma i radość z grania. Najbardziej emocjonującym kawałkiem pod tym względem jest dla mnie „Overload” , nieco rock;n rollowy „Waiting & Fighting”. Co ciekawe końcowa część albumu to już hard rock, aor, nieco odesłania do brytyjskiego rocka. Druga część płyty jest bardziej nastrojowo, bardziej poważna, bardziej wzruszająca i takie utwory jak „Easy thing” ambitnie zagrany 'Be Yourself” czy też „Play the Game of Life „ to kompozycje które łapią za serce. Jak widać mamy urozmaicony i bardzo wyrównany materiał i nie dostrzegłem jakiś większych wpadek czy to w konstrukcji, aranżacji, czy w pomysłowości jeśli chodzi o muzykę tego zespołu. Wadą jest tylko nieco garażowe brzmienie, ale to da się wybaczyć przy tak znakomitym materiale, jaki znajduje się na tej płycie. Choć zespół nie jest znany szerszej publiczności, to uważam, że można brać w ciemno, bo sama muzyka jest tutaj autentyczna , a niektóre kompozycje aż się proszą o szczególną pamięć. Brać w ciemno. Ocena : 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz