Strony

poniedziałek, 9 stycznia 2012

HATRIK - The Beast (1985)

Gdybym rzucił w tłum pytaniem kto zna amerykański zespół heavy metalowy HATRIK? To czekałbym kilka dni i zapewne mało kto by udzielił odpowiedzi pozytywnej. Nie dziwię się, bo jest to kapela niszowa, albo inaczej jest to kapela o której nie wiadomo nic. Po tym jak natknąłem się na ich jedyny album „The Beast” z 1985 postanowiłem zagłębić się w historię zespołu. Niestety wszelkie źródła milczą na temat tego zespołu. Został zapewne założony na początku lat 80, gra heavy metal w stylu BLACK FATE czy też MESSIAH FORCE i rozpadł się po wydaniu tego albumu. Nie wiadomo nic na temat szczegółów związanych z zespołem. Muzycznie ów album niczym specjalnym się nie wyróżnia i jest to kolejny co najwyżej dobry album z mało oryginalnym materiałem, z wtórnymi pomysłami, ale można na to przymknąć oko, zwłaszcza kiedy nie brakuje na albumie łatwo wpadających melodie, jednak HATRIK ma jeden problem. Nie potrafi skupić się na jednym stylu i mamy kilka kompozycji heavy/ speed metalowych, kilka przesiąkniętych rockiem, niektóre ocierają się o progresywne patenty co słychać w „Moov”. Owe nie zdecydowanie można też odebrać jako plus, bo to czyni album bardziej zróżnicowany, bardziej wyważony, ale mnie to jakoś niezbyt zadowala. Dałbym sporo, żeby całość brzmiała jak otwierający „Ruller Of War” gdzie dominuje prosta, łatwo wpadająca melodia, ostre zadziorne partie gitarowe Erika Baumanna, czy też wokal Johna Mcarsona, który przypomina pod tym względem inny zespół z tego kraju, a mianowicie ATTACKER. W takiej heavy metalowej formule zespół sobie radzi znakomicie i szkoda, że czasami słychać próby ubarwienia muzyki HATRIK przez rockowe patenty, które słychać w „We're An American Band”, czy „Play To Survive” które nie potrzebnie czynią zespół zbyt łagodnym. Choć trzeba przyznać, że utwory nie są z górnej półki to wyróżniają się całkiem ambitnymi melodiami.  Z tych bardziej nastrojowych utworów lepiej już się prezentuje instrumentalny „Little Fugue” z przepięknym motywem gitarowym i trzeba przyznać, że całkiem pomysłowo zaaranżowany. Drugim utworem w tej samej kategorii wagowej jest również ambitnie brzmiąca ballada „Still Of The Night” która uwypukla jednocześnie przy okazji nastroju, nie przeciętne umiejętności Johna jako wokalisty. Tak jak wspomniałem wcześniej atrakcją albumu są przede wszystkim te szybkie, dynamiczne, za opatrzone w ostry riff kompozycje. I to właśnie o takim zadziornym „Demon's Liar” z finezyjną solówką, żywiołowym „I Like To Eat Out” , czy też speed metalowym „S.O.S”, które wg mnie czynią ten album pozycją obowiązkową dla tych którzy nie przywiązują uwagi na detale, na wtórność, ale co cenią sobie energię i melodyjny wydźwięk poszczególnych kompozycji. Warto zwrócić uwagę, że umiejętności muzyków, brzmienie czynią ową podróż przez ten materiał jeszcze łatwiejszym. Choć debiut nie jest zły, to zespołowi nie udało się przebić przez masę podobnie grających kapel. Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz