Strony

niedziela, 1 stycznia 2012

PRIMAL FEAR - Unbreakable (2012)

Kto postawił krzyżyk na heavy/ power metalowy PRIMAL FEAR?  Tutaj opada kurtyna zaskoczenia i rączkę do góry stanowczo unoszę ja, pomimo że jest to jedna z moich ulubionych kapel. Kocham JUDAS PRIEST, to też nie miałem większych oporów z ogarnięciem stylu PRIMAL FEAR do tego Ralf Scheepers jest jednym z moich ulubionych wokalistów. Zespół zawsze był znany mi z ich solidności i trzymanie się jasno określonego stylu, który przejawiał się w kontynuowaniu ścieżki wyznaczonej przez JUDAS PRIEST albumem „Painkiller”. Wszystko szło gładko i nie było mowy o wpadce. Wszystko zaczęło się psuć, w momencie kiedy zespół zaczął kombinować ze swoim stylem. Paradoksalnie owa chęć drobnych kosmetycznych zmian dała jeden z najlepszych albumów PRIMAL FEAR, a mianowicie „Seven Seals” i tym samym czyniąc ów nowe podejście do tematu ślepą uliczką, która może doprowadzić zespół do upadku. To, że wysokiej formy zespół nie utrzyma było do przewidzenia. „New Religion” miał kilka ciekawych motywów, a album wydany w 2009 był dowodem że kapela nie ma pomysłów na materiał i że można  sobie darować wszelkie oczekiwania na lepsze jutro. Gwoździem do trumny i potwierdzeniem słabej formy muzyków odnośnie komponowania był solowy album Scheepersa, który był jedną wielką wpadką. Aż takim optymistą nie byłem, żeby spodziewać się wielkiego come backu ze strony PRIMAL FEAR. A jednak, to co się okazało niemożliwe stało się rzeczywistością. Zespół wraca z albumem numer 9 i nosi on tytuł „Unbreakable”. Jak niektórzy pamiętają, to fani przesyłali swoje pomysły co do tytułu i o to efekt tego konkursu. Nie tylko tytuł, ale i okładka są pewnym sygnałem w stronę słuchaczy, że kapela wraca do korzeni. Zespół wziął się w garść i wrócił do grania pod JUDAS PRIEST i mamy tutaj przekrój pierwszych pięciu płyt. Są piszczące solówki, ostre, pełne heavy metalowego ognia riffy,  jest zadziorny, krzykliwy wokal Ralfa i wszystko nawiązuje do najlepszych lat działalności zespołu. Tak dla nie poznaki mamy klimatyczny „Unbreakable part 1” który nawiązuje do bogatego wydźwięku, pełnego patosu i smaczków „Seaven Seals”. Jak najlepiej przekonać fanów, że wrócili do korzeni? Najlepiej odświeżyć pewien sprawdzony riff, który zdobił „Chainbreaker” i przerobić go tak, żeby brzmiał świeżo i tak samo energicznie. Pomysł wypalił o czym świadczy „Strike” i podobieństwa są nie tylko pod względem riffu. Bo nawet konstrukcja i refren mają pewne punkty styczne. Nie ma to większego znaczenia, ważne że jest riff w stylu JUDAS PRIEST, że jest pazur i piekielny ogień, a takiej linii melodyjnej i aranżacji zespół nie miał na albumie już dawno. Słychać klimat genialnego debiutu. Co jest warte jeszcze krótkiej wzmianki, to przepiękne, finezyjne, energiczne pojedynki na solówki, ale to że są to mistrzowie swoich ról wiemy nie od dziś, tylko ostatnio coś nie można było to usłyszeć na ich albumach. Szybkość i linia melodyjna „Give em Hell” z kolei nawiązują do stylu z „Nuclear Fire”. Tutaj pozwolę sobie wskazać kolejny element, który ostatnio nie miał się najlepiej w muzyce tego zespołu. Refren, kiedy pamiętacie ostatnio dwa łatwo wpadające w ucho refreny koło siebie? No a takich chwytliwych refrenów jest znacznie więcej. W klimatach „Nuclear Fire”, gdzie jest szczypta power metalowej jady są bez wątpienia rozpędzony „And there Was Silence” i „Marching Again” gdzie połamane linie melodyjne oraz poziom agresji przypominają mi również poniekąd „Devils Ground”. PRIMAL FEAR podobnie jak JUDAS PRIEST tworzyli znakomite metalowe hymny, jednak gdzieś ten talent zatracili na „Seven Seals”. I tak przez kilka lat była abstynencja na metalowe hymny autorstwa tej kapeli. Ci którzy kochają „Metal is Forever” już mogą zacierać ręce, bo mamy tutaj aż dwa kawałki, mające zapędy do miana metalowego hymnu. Mowa o znanych nam za sprawą singla – koncertowy „Bad guys Were Black” oraz nieco bardziej klimatyczny, wręcz hard rockowy „Metal nation”. Nie obeszło się bez wpadki, a to dla mnie jest „Where Angels Die”, który jest nieco przekombinowany i bez płciowy, za sprawą mieszania mocnego riffu z balladowym klimatem i przypomina mi to działalność z dwóch wcześniejszych albumów. Drugim kolosem oprócz tego wymienionego wyżej jest „Unbreakable (Part 2)”, który wyróżnia się bardzo chwytliwym refrenem i bardziej rozbudowanymi solówkami. Większych emocji nie wzbudziła we mnie średniej klasy ballada w postaci „Born Again”.  „Blaze Of Glory” to kolejny heavy metalowy kawałek, który może nie już tak nie niszczy jak poprzednie kompozycje, ale wciąż ma mocny riff i zadziorne solówki. No i na koniec zespół zostawił prawdziwą petardę w postaci „Convetion”, który też mógłby śmiało się znaleźć na „Nuclear Fire” czy „Devils Ground” i bez wątpienia jest to najcięższy kawałek na albumie. Nie ma wątpliwości PRIMAL FEAR wrócił w wielkim stylu, a „Unbreakable” to czuta dla fanów pierwszych pięciu albumów. Wadą jest kilka nie potrzebnych prób urozmaicenia materiału, zalet na szczęście jest więcej i największą jest sam materiał, który właściwie oddaje należyty charakter albumu. U mnie album zajmuje miejsce 4 jeśli chodzi o dyskografię PRIMAL FEAR. Mam jedną, a w zasadzie dwie prośby, niech PRIMAL FEAR więcej nie grzeszy i niech się trzyma tego stylu, a JUDAS PRIEST niech nagra podobny album w tym roku( bo na ten rok podobno jest przewidziane ich nowe wydawnictwo). Ocena: 9/10

5 komentarzy:

  1. Bardzo dobra płyta, ale ciągle czekam na bardziej skomplikowane kompozycje,które pozwolą Ralfowi w pełni pokazać możliwości jego głosu. Jest wybitnym wokalistą i myślę, że potrzebuje materiału szytego na swoją miarę. Nie wiem, czy przypadkiem nieudana solowa płyta nie była próbą szukania nowego ja. Raz się nie udało, ale kto wie, może warto spróbować jeszcze raz. "Unbreakable" jest świetną metalową robotą, na której brakuje mi tylko szczypty zaskoczenia.
    P.S. W trasę jadą bez Magnusa (bliżej nieopisane problemy, być może zdrowotne). W jego miejsce gitarzysta z Grecji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ralf jest znakomitym wokalistą, ale czy brakuje bardziej skomplikowanych kompozycji, zaskoczenia? Pewnie tak , tylko pytanie czy fani tego chcą, jeśli o mnie chodzi, wolę ich jako kopia JUDAS PRIEST, bo to im wychodzi najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Album kopie dupsko !! Tak po prawdzie to właśnie ten krążek obudził we mnie na nowo miłość do tego bandu (osłabioną kiedyś krążkami "Seven Seals" i "New Religion"). Udało mi się zgromadzić wszystko co wydali do tej pory i teraz czekam na kolejny album chyba jak na żaden inny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm podobnie było u mnie. New Religion był tylko dobry, a 16.6 był słaby i tak postawiłem krzyżyk na tym zespole że się wypalił, a jednak wciąż mają w sobie to coś. Wciąż potrafią grać w stylu judas Priest jak mało kto. Nowy skład zespołu, a mimo to udało się nagrać album taki rzekłbym klasyczny dla nich. Coś dla fanów debiutu czy pierwszych płyt Primal Fear. Czy tylko mi "Strike" kojarzy się z "Chainbreaker"?:P

      Usuń
  4. Hehe, pewnie, że są podobieństwa :) Na całej płycie przewijają się znane fanom nutki, ale co ciekawe nie przeszkodziło to wcale w stworzeniu jednej z lepszych płyt bandu. Refreny wwiercają się w głowę na długo. Najlepszy przykład - "Unbreakable (Part 2)". Obserwowałem reakcję kilku osób nielubujących się w metalowej muzie (w tym jednej będącej wrogiem nr 1 heavy metalu) i każda z nich (!!!) po pierwszym refrenie rzucała tekst w stylu "kurde, niezłe to, co to za zespół??". Dzięki tej piosence nawet moja żonka zaczęła sięgać po moje płyty :)

    OdpowiedzUsuń