Strony

sobota, 4 lutego 2012

ADRIAN - One Step Into the Uncertain (1987)


Kiedy w połowie lat 80 eksplodował heavy/power metal na terenie Niemiec zaczęło się pojawiać co raz to więcej zespołów, które bez problemu potrafi nagrać bardzo dobry album, a że nie zawsze były wstanie stworzyć coś ponad jeden album to już inna sprawa. Kiedy RUNNING WILD, HELLOWEEN, ACCEPT rósł w siłę, a między nimi pojawiały się takie zespoły jak choćby ADRIAN, który choć potrafił stworzyć łatwo wpadającą w ucho muzykę, to jednak nie potrafił się przebić przez silną konkurencję, pewnie gdyby pojawili się wcześniej to by sytuacja może inaczej się prezentowała. ADRIAN to kapela założona w 1987 roku i w tym samym czasie wystartowali z debiutanckim albumem „One Step Into the Uncertain” który zawiera muzykę w której jest oczywiście niemiecka szkoła heavy metalu, ale jest też coś z brytyjskiej. Już taki otwierający „Reach the Sky” ma coś z IRON MAIDEN i zarazem coś z JUDAS PRIEST. Nie ma tutaj niczego nowego, a sam pomysł na główny motyw, na melodie, sama konstrukcja już taka obstukana i znana z innych płyt. Tak wtórność jest, ale akurat ta pozytywna. Spora w tym zasługa muzyków, których umiejętności zagwarantowały atrakcyjny dla słuchacza materiał. Duet gitarzystów Wende/Graf może nie jest wykwalifikowany do grania trudnych, ambitnych, finezyjnych solówek, czy riffów, ale znają się na swojej robocie i nie mają problemu z wygrywanie melodyjnych, prostych partii, które usatysfakcjonują niemal każdego słuchacza. Sekcja rytmiczna nieco jakby bez mocy, nieco monotonna w niektórych momentach, ale robiąca dobre tło do gitar i do nieco mało porywającego wokalu Oliviera Wendiego, który nie powala ani charyzmą, ani tym bardziej energią, ot co dobry rzemieślnik, który potrafi zabawić słuchacza. „The King is Born Again" ma nieco cięższy riff, jest nieco mroczniejszy, jest jakby jeszcze większa prostota która się przejawia w partiach gitarowych, ale utwór potrafi zapaść w pamięci. Okazale się prezentuje rockowa ballada w postaci "Love Dies in a Painful Way" która pod względem rytmiczności i przebojowości może przypominać taki SCORPIONS. Tutaj pierwszy raz słychać wyraźnie Marcusa Bohringera, którego partie klawiszowe są miłym ozdobnikiem i czasami jeszcze bardziej podkreślają melodyjny charakter danej kompozycji. ADRIAN to nie tylko maszynka do robienia przebojów, to również maszynka do robienia killerów, przepełnionych energią, dynamicznością, zadziornością, a przede wszystkim chwytliwością. Taki bez wątpienia jest krótki, zwarty „The white death”, który bez większych problemów mógłby się znaleźć na którymś z pierwszych albumów RUNNING WILD. Tak więc można dostrzec całkiem udane urozmaicenie albumu. Swoje trzy grosze dorzucają bardziej złożone kompozycje, które wyróżniają się na tle innych ze względu na bardziej złożone melodie, bardziej wyszukane pomysły. "Prelude/Never Again" to miks RUNNING WILD, BLIND GUARDIAN z debiutu, a także IRON MAIDEN. Oczywiście to kolejna speed/power metalowa petarda. Poezją instrumentalną z tajemniczym klimatem, przesiąkniętym stylem IRON MAIDEN jest „South Africa” bez wątpienia moja ulubiona kompozycja z tego albumu. Tutaj zespół wszedł na wyżyny swoich umiejętności dając upust pomysłowości. Średnie tempo, zadziorne partie gitarowe, ale melodie bardziej złożone, bardziej wyszukane, bardziej ambitne, do tego spory nacisk na finezję i techniczne wykonanie, co tylko daję do myślenia dlaczego więcej nie otrzymaliśmy takich kompozycji? Całość zamyka równie ciekawie zrealizowana nastrojowa ballada „Dreamer”. Tylko 7 kompozycji i prawie 38 minut muzyki, przede wszystkim chwytliwej, przystępnej, zróżnicowanej, wyzbytych jakiś słabych, przynudzających momentów. Mimo wtórności, jest ogromna satysfakcja z przesłuchania owego krążka. Nie dajcie zmylić śmiesznej okładce, czy nieco słabemu brzmieniu, bo pod tym fałszywym wizerunku kryję się kawał porządnej heavy metalowej muzyki oddającej charakter niemieckiej sceny heavy metalowej, ale nie tylko. Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz