Strony

sobota, 25 lutego 2012

BLACK MESSIAH - The Final Journey (2012)


Niemiecki BLACK MESSIAH odkryłem za sprawą „First war of the World” i muszę przyznać że spodobało mi się biegłość zespołu w tylu różnych odmianach metalu. Na ową kontrowersyjną mieszankę składają się takie gatunki jak symfoniczny metal, black metal, viking metal, a także folk metal. Wszystko tak wymieszane, że jednocześnie otrzymujemy chwytliwe, zapadające melodie, motywy i element dzikości. Całość oczywiście utrzymana w radosnym, momentami imprezowym folkowym stylu. Tak zapamiętałem tamten album. Minęły 3 lata i przyszła pora na przypomnienie sobie o tym niemieckim odkryciu które wtedy dokonałem. „The Final Jounrey” to tytuł albumu, który nie dawno miał premierę. Ciekawe czy oznacza, że zespół zamierza kończyć swoją muzyczną karierę, czy oznacza drogę jaką zespół przebył, aby osiągnąć styl jaki teraz prezentuje. Bo po tym jak założyli kapelę w 1994 roku to nie grali w takim stylu jak dzisiaj. Ich główną ideologią na początku kariery było granie black metalu nieco przesiąkniętego death metalem, dopiero z czasem ich styl ewoluował. Konfrontując ten nowy album z poprzednim można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z kontynuacją niemal pod każdym względem. Zarówno technicznie jak i stylistycznie można wyłapać punkty styczne między obydwoma albumami. Niczym specjalnym nie jest dobre brzmienie, bo niemiecka solidność już z tego słynie, natomiast przy czym warto się nieco bardziej rozpisać to sam materiał, bo ten tutaj jest niczym park rozrywki dla każdego inna forma owego rozrywki. Pierwszym taką atrakcją jest podniosły, zróżnicowany „Windloni”. Znajdziemy tutaj zarówno sporo elementów symfonicznych, na szczęście są one ozdobą do vikingowo – folkowego motywu gitarowe. Wszystko brzmi tak jak powinno,m dynamicznie, melodyjnie i pomysłowo. Zaskoczeniem nie powinna być biegłość muzyków w mieszaniu stylów, motywów i utwór podobnie jak cały album jest pełen podobnych zabiegów. Dopełnieniem owego stylu i charakteru utworu jest bez wątpienia chłodny i nieco bojowy klimat. Można by pisać długa o umiejętnościach muzyków, o tym jak to są świetni w tym co robią, tylko po co mam was tym zanudzać? Jednym z najatrakcyjniejszych utworów tegorocznych dla mnie jest bez wątpienia taki „Der Ring Mit Dem Kreuzktóry wyróżnia naprawdę atrakcyjny motyw gitarowy. Charakteryzuje się przede wszystkim dużą swobodą, radością i takim imprezowym feelingiem. To też utwór pod względem stylistycznym ma sporo nawiązań do folkowego metalu. Oczywiście świetnie się w to wpasowuje epickie, podniosłe chórki, a także symfoniczne ozdobniki. Rycerski charakter i klimat wojny da się wyczuć bez większego wysiłku w „To become A Man”. Oczywiście i tutaj zespół bawi się motywami i tempem grania, przez co kawałek identyfikuje się zresztą kompozycji. W podobnym stylu utrzymany jest „Feld Der Ehre” , zaś „Lindsfarne” to jego przeciwieństwo, gdyż oparty jest na szybszym motywie bardziej dynamicznej sekcji rytmicznej. Całość zamyka koncepcyjna saga ‘The Naglfar Saga’ który składa się z 4 części. Trzeba przyznać, że jest to idealne podsumowanie tego albumu, podkreślające styl zespołu, wyciągając na światło dzienne te wszystkie patenty, które składają się na ich muzykę. Saga jest bardzo złożona i pełna niespodzianek i cały czas się coś dzieje. Na bazie tego jakże interesującego i pełnego niespodzianek materiału można wywnioskować że muzycy się znają na swoim fachu i nie mają większych problemów z nagraniem atrakcyjnego materiału, a owa lekkość mieszania wcześniej wspomnianych gatunków to już wręcz wizytówka tej niemieckiej kapeli. Jedną wada która czasami mnie drażni to ojczysty język kapeli oraz momentami chaotycznie brzmiąca warstwa instrumentalna. Całościowo słucha się tego z wielkim odprężeniem i radością, oby więcej takiej muzyki w takim stylu. Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz