Od czasu debiutanckiego „Primo
Victoria” szwedzki SABATON nagrał w sumie 6 albumów,
a ich ostatni wypiek „Corolus Rex” zamyka pewien rozdział
w ich historii, bo tak o to posypał się skład zespołu i z
oryginalnego składu pozostał tylko wokalista Joakim Broden oraz gitarzysta Sundstorm.. Nie ukrywam, że te jakże ogromne zmiany
personalne mogą sprawić, że coś w końcu się zmieni w ich
muzyce, że będzie lekki powiew świeżości i może w końcu coś
się zmieni, bo zaczynam się nudzić przy ich albumach. Ogólnie
sytuacja muzyczna zespołu zaczyna mi przypominać syndrom
HAMMERFALL, który też z albumem tracił na poziomie, pomimo
że dalej był ten sam styl, to samo podejście, takie samo podejście
do melodii, chwytliwości. Tak samo jest w przypadku SABATON i
„Corolus Rex”. Nie podlega wątpliwości że jest to dobry album,
dobrze zrealizowany, przemyślany i właściwie nie ma tutaj niczego
nowego i są same takie same rozwiązania. Jest power metal, a więc
wygrywanie dynamicznych i rytmicznych partii gitarowych przez duet
Sunden/ Montelius i ich praca jak słychać układała się na tym
albumie dobrze, ale na poprzednich albumach jakby ich frekwencję
były atrakcyjniejsze i bardziej zaskakujące, przyciągające uwagę.
Tutaj jakby mamy odgrzewane kotlety i to wszystko już było. Do tego
ta sprawdzona już i taka wręcz rozpoznawcza rola melodyjnych,
czasami zbyt słodkich partii klawiszowych, ale taki jest SABATON. To
jest ich rozpoznawalny wszędzie, przez każdego styl, który
wyróżnia ich spośród tłumu. Jeśli chodzi o warstwę
liryczną to tym razem o XVIII wiecznym imperium szwedzkim. I z tym
faktem wiąże się pewna niespodzianka. Pierwszy raz zespół
nagrał album w swoim ojczystym języku. Ale mamy na szczęście też
wersję anglojęzyczną. Tradycyjnie jest to dobrze zrealizowane
wydawnictwo pod względem produkcji i dobry poziom zagwarantowali
doświadczeni już w bojach muzycy.
Większych pretensji czy powodów
do narzekania może i nie ma, bo przecież mamy równy i nawet
urozmaicony materiał, tylko że to wszystko jest nieco monotonne na
dłuższą metę, przewidywalne jak obiad w niedzielę i przez to
album traci na atrakcyjności. Słabym sprzymierzeńcem jest
pomysłowość i melodie jakie zespół serwuje w
poszczególnych kompozycjach. „The lion Of The North”
to rasowy i taki typowy kawałek SABATON. Mamy tutaj wszystko to co
jest charakterystyczne dla nich. Kompozycja może się podobać, bo
jest dynamiczna, ma ciekawą, aczkolwiek oklepaną melodię. Utwór
dobry, może i bardzo dobry, ale zespół miał lepsze kawałki
na poprzednim albumie. Już lepiej brzmi taki „Gott Mit Uns”
choć i tutaj nie sposób nie połączyć głównego
motywu z jednym z utworów z „Art Of war”. Jak dla mnie
jest to jeden z mocniejszych punktów na albumie, jest średnie
tempo, jest niezwykła rytmiczność i nawet ciekawy pomysł na
główny motyw jak i bojowy refren, który zapada w
pamięci a nie tak jak to było w przypadku otwieracza. Ballady w
wykonaniu SABATON to raczej rzadkie zjawisko ale się zdarza. „A
lifetime of War” to dobry
tego przykład. I nie powiem jest to kompozycja pełna emocji i
podniosłości, można z taką pieśnią iść na krwawą bitwę.
„1648” to znów
kolejne typowe granie dla SABATON i takich szybkich kawałków
i w sumie podobnych do tego było już troszkę. Jak dla mnie taki
sobie kawałek, na pewno nie zapada w pamięci tak jak dwa
poprzednie. Ciekawie się zaczyna „The Caroleans prayer”
są z początku organy, ale kiedy wkracza riff i klawisze, to od razu
mam skojarzenia z „Art Of war” niemal identyczne tempo i sam
główny motyw. Sama kompozycja dobra i słucha się tego
dobrze, jest nieco epicki charakter a to może się podobać. Jakoś
nie do końca mnie przekonał też tytułowy „Corolus
Rex” gdzie jest takie
przeplatanie gitar i sekcji rytmicznej. Fakt pomysł ciekawy, ale
jakoś mnie nie porwał do końca. To co ratuje większość utworów
przed nudą, to przebojowość i właściwie to samo się tyczy tego
utworu. Chwytliwy refren i duża melodyjność i można jakoś
wybrnąć z monotonii i nudy. Taki nieco bardziej zaskakujący jest
„Killin Ground”
bo i motyw taki bardziej heavy/power metalowy, taki zadziorny i
zapadający w głowie. Na pewno ciekawie to się prezentuje bez
słodkich klawiszy. Jest to bez wątpienia kolejny mocny punkt tego
albumu i więcej takiego metalu proszę w przyszłości. Również
nie zaskakuje mnie taki nieco oklepany „Poltava”
choć tutaj nie można odmówić melodyjności i dynamiki.
Drugim wolnym kawałkiem na albumie jest „Long Live The
King” i jest to wg mnie
najsłabsza kompozycja która dowodzi że najwyższy czas na
zmiany w muzyce SABATON. Ciekawy motyw i pomysłową melodie można
wychwycić w marszowym „Ruina Imperi”.
To wszystko już
było i choć SABATON dalej gra swoje na tym albumie to jednak czuję
nie dosyt, zwłaszcza pod względem poziomu kompozycji. Są mocne
momenty ale i też słabsze. Ten album dowodzi, że najwyższy czas
na zmiany, tak więc czekam na kolejne wydawnictwo szwedów,
które będzie bez czterech kluczowych muzyków. Z
dotychczasowych analiz wychodzi, że to ich najsłabszy album.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz