Strony

sobota, 19 maja 2012

SACRED HEART - The Vision (2012)


W świecie heavy metalu zdarzają się czasami rzeczy absurdalne, śmieszne, choć z drugiej strony nieco smutne jak choćby jeden z takich dość często zdarzających się zjawisk jest fakt, że zespół działał np. w latach 80, wydał demo i potem się rozpadł, a dzisiaj wraca po latach żeby wydać w końcu swój debiutancki album. Życie pisze najlepsze scenariusze, ale ten scenariusz jaki przeżył na własnej skórze amerykański SACRED HEART nie należy do wesołych. Teraz dopiero w roku 2012 za sprawą wytwórni Pure Underground światło dzienne ujrzał ich debiutancki album „The Vision” na który składają się zarówno utwory nowe jak i te wytworzone w okresie lat 80. Jest to przede wszystkim zróżnicowanym albumie, gdzie jest nacisk właściwie na przemyślane i zróżnicowane kompozycje jak i dobre wykonanie. Panowie grać potrafią i to słychać. Szczególną uwagę zwrócić należy na osobie wokalisty czyli Keitha Vana Tassela, który ma dość specyficzną manierę, a jego atutem jest skupianie się na czystym śpiewaniu a także ciekawie brzmiące piski w górnych rejestrach co najlepiej odzwierciedla “We’ll Hold on till Tomorrow”.

Ogólnie jeśli chodzi o muzykę zawartą na tym albumie można określić jako miks heavy metalu, hard rocka i progresywnego metalu i na myśl przychodzą takie kapele jak QUEENSRYCHE, DOKKEN czy też IRON MAIDEN i tych ostatni wyraźnie słychać w rozbudowanym „New Order” czy dynamicznym, melodyjnym „The Vision”. Te utwory mają wiele wspólnego z żelazną dziewicą i słychać to w formie, w melodyjności, czy też w sposobie grania na basie przez Eda Edwardsa. Trzeba przyznać że cały materiał jawi się jako dobrze zrealizowany, mający dobre melodie, mocne riffy, co bez wątpienia jest główną atrakcją choćby w takim „Time After Time” czy też rytmicznym i rozpędzonym „Take Hold”. I w ten sposób się kończy pierwsza część która dominowała muzyka z kręgu heavy/ hard rock. Drugą część albumu stanowią kawałki które gitarzysta stworzył już w ramach kariery po SACRED HEART czyli pod szyldem BYRON NEMETH GROUP i ta druga część jest w moim odczucia równia interesująca. Nie podlega dyskusji że więcej pojawia się elementów progresywnych spod znaku QUEENSRYCHE czy też DREAM THEATER i w tych kompozycjach można właściwie się przekonać o umiejętnościach i talencie jak drzemie w gitarzyście Byronie Nemethecie. Już w „Demon's Wing” pojawią się te progresywne zapędy, różne smaczki, gdzie pojawia się partie zagrane przez flet, pojawią się tez wirtuozerskie popisy Byrona i to jest ambitna muzyka z ciekawymi aranżacjami. Ciekawy motyw klawiszowy w „Selfish” przypomina nieco scenę lat 70 czyli taki WHITESNAKE czy DEEP PURPLE i jest to kolejna intrygująca kompozycja. Troszkę wlecze się z początku „The Game” ale ostatecznie przeradza się w bardzo melodyjny kawałek, który stawia na lekkość, rytmiczność i przebojowy charakter zwłaszcza w sferze instrumentalnej. Najbardziej pokręconą i złożoną kompozycją jest „Dreamcatcher” i też nie do końca jej sens pojąłem. Całość zamyka to całkiem dobry „ What's Done Is Done”, który również jest rozbudowaną kompozycją trwającą około 7 minut z licznymi smaczkami i ciekawymi urozmaiconymi motywy, zapada tutaj w pamięci niezwykle chwytliwa melodia wygrywana za sprawą klawiszy.

Całość sprawia wrażenie takiej zbieraniny wszystkich wydanych i nagranych kompozycji zarówno przez gitarzystę Byrona jak i zespół SACRED HEART w latach 80. Ogólnie brzmi to całkiem przyzwoicie, pierwsza cześć albumu skupia się na dynamice, ostrym grania, gdy druga część skupia się na klimacie, wyszukanych melodiach i bardziej ambitnym graniu, gdzie przejawia się już progresywny charakter grania. Troszkę to jest mało spójne, ale każda z tych części dobrze się prezentuje. Dlatego warto posłuchać z ciekawości, a nuż coś przypadnie do gustu tak jak mi?

Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz