Rynek
metalowy w coraz większy stopniu jest zaśmiecany przez napływ
różnych młodziutkich muzyków, kapel które
próbują swoich sił w muzyce. Kiedyś trzeba było mieć
jakieś umiejętności, a dzisiaj wystarczy studio i a także
podstawy grania. To sprawia, że coraz więcej na rynku średnich i
mało porywających kapel i do takowych zaliczam bez wątpienia
amerykańską formację VACANT THRONE.
Pomysł na kapelę się zrodził w głowie gitarzysty Josha
Mortensena podczas ostatniego roku służenia w wojsku, a więc w
roku 2010. Początkowy skład uzupełniali John Mortensen (wokal)
Ryan Burbank (gitara) John Deasy (perkusja) i Reginald Handy (bas). W
roku 2011 po kilku koncertach zespół opuścił Rayn Burbank ,
którego zastąpił Christian Mauro, następnie odszedł
perkusista John Deasy. W momencie nagrywania materiału na
debiutancki album zespół skorzystał z sesyjnego perkusistę,
a mianowicie Nate Periat, potem z rekrutowano Franka Candelario.
Ostatnią zmianą w składzie było zatrudnienie Chrisa Fernalda jako
trzeciego gitarzystę.. Mamy rok 2012, a więc rok premiery
debiutanckiego albumu “Fall of the Feathered King”.
Co można powiedzieć o tym albumie? Czy jest to krążek, który
należy znać? Przesadą nie będzie, jeśli napiszę, że jest to
album jakich pełno na rynku, album który nie ma zbytnio czym
przyciągnąć uwagi słuchacza, chyba że kogoś kręci
przeciętność, mało wyraziste melodie, czy tez umiejętności
muzyków w fazie podstawowej. Albumów utrzymanych w
tendencji heavy/power metalowej w tym roku było od groma i znacznie
atrakcyjniejszych niż wypiek amerykanów. Oczywiście jest
dobre brzmienie, jest kilka nawet udanych melodii, kilka fragmentów,
ale co z tego kiedy całościowo album brzmi przeciętnie, nawet
brzmi to jak album poniżej pewnej przeciętnej. Rutyna, monotonność,
brak emocji, ciekawych zapadających w głowie melodii, kompozycji,
wtórność, nie trafione pomysły, to jedne z wielu czynników,
które przedłożyły się na taki, a nie inny efekt.
Klimatyczne
intro, jak i otoczony ciężkimi, nieco topornymi partiami gitarowymi
„The Jaguar Knight”
nie przekonują i raczej zniechęcają do dalszego wsłuchiwania się
w ten krążek. Monotonne partie gitarowe duetu
Fernald/Mauro/Mortensen są nijakie, bez mocy, bez melodyjności, bez
energii. Dużo topornego charakteru i silenia się na ciężkie
granie. Wieje niestety nudą nie tylko w tym aspekcie, ale również
w pozostałych elementach jak wokal, czy tez w samej strukturze
kompozycji. „Sacrificial Prisoner”
zawiera nawet dobrą melodią, taką prostą, nie wymuszoną, jednak
położono tutaj tempo, które tłumi wszystko i przyprawia
raczej o mdłości. Długie kompozycje typu „Harsh Time”
są tylko żywym dowodem, że zespół gra bez większego
pomysłu, bez jakiegoś większego zaangażowania. Tutaj wszystko
jest chaotyczne i ciężko strawne. „Burning Skies”
to jeden z tych utworów który się prezentuje całkiem
dobrze. Jest szybkość, dynamika i przyjemne melodie, nawet mimo
tego że mają charakter wtórny. Dobrze wypada też nieco
bardziej rockowy „Voyage to the New World”
z wyraźnymi elementami NWOBHM i można kawałek porównać do
takiego „Running Free” IRON MAIDEN. „The Return of
Quetzalcoatl” choć jest
długi, to jednak przemyca sporo fajnych motywów, które
mogłyby posłużyć do stworzenia kilka ciekawych utworów
zamiast jednego. Tutaj pierwszy raz przypadły mi do gustu partie
gitarowe, pojedynki na solówki, który mają więcej
ognia, dynamiki, melodyjności niż cały album. Ogólnie nawet
udana kompozycja, choć brzmi jak zlepek kilku motywów,kompozycji.
Nawiązanie do JUDAS PRIEST w „Fall
of the Feathered King”
można by i nawet uznać za plus, jednakże forma podania niezbyt
zachwyca i jest to co najwyżej średni utwór. Zamykający
„Genocide” też
jawi się jako dobry utwór, z dużą liczbą ciekawych
solówek. Jednak uważam, że można było to zamknąć w 4-5
minutach, a nie na siłę robić 7 minutowy kawałek, żeby upchać
płytę.
Pomimo
kilku dobrych momentów, całość wypada blado i ciężko
tutaj mówić o jakiś plusach. Dobre brzmienie to dzisiaj
standard tak jak i umiejętność grania. Trzeba dzisiaj w dobie
wtórności naprawdę się wysilić żeby nagrać coś dobrego.
VACANT THRONE niestety poległ i nie nagrał jakiegoś solidnego
albumu, który miło się słucha i która warto sobie
głowę zawracać i marnować czas. Lepiej już poświęcić cenny
czas na coś bardziej wartościowszego aniżeli to wydawnictwo.
Ocena:
4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz