Strony

czwartek, 6 września 2012

STEELWOLF - No one gets Away (2012)

Niektóre zespoły powinni jednak zostać w podziemiach i nie ujawniać się światu. Niektóre zespoły nie potrafią wykorzystać daną im szansę. Pytanie które należy zadać sobie, po co? Po co po kilkunastu latach wydawać swój debiutancki album, który i tak kompromituje ową kapelę? To pytanie wypadałoby zadać amerykańskiej formacji STEELWOLF, grającej tradycyjny heavy metal. „No One gets Away” to album nudny, wtórny, nie atrakcyjny dla przeciętnego słuchacza. Choć kapela została założona w roku 1984, szkoda tylko że życie w złotym okresie dla metalu, nie pomógł im w nagraniu czegoś w miarę słuchalnego, czegoś chociaż na przeciętnym poziomie. Tak jak są płyty, gdzie można wymienić choć pewne czynniki w ramach zalet, tak tutaj nie ma nic. Brzmienie jest słabe, bez wyrazu, okładka również zrobiona tani kosztem, do tego dochodzi problem związany z kompozycjami, które są słabe, bez emocji, mocy, energii, nie ma niczym zawiesić uszu. Bo melodie są suche, wtórne i bez pomysłu, struktura typowa i bez ciekawych motywów, zróżnicowania, wszystko jest po prostu strasznie nudne. Do tego dochodzi również główny czynnik który sprawił że debiutancki album STEELWOLF to jedno wielkie nie porozumienie, a mianowicie umiejętności muzyków. Wokalista Cory Weaver nie nadaję się do śpiewania i ciężko zaakceptować jego wyczyny na krążku. Nie ma charyzmy, nie ma mocy i nie potrafi nadać kompozycjom emocji i klimatu. Partie gitarowe wygrywane są bez większego sensu, nie ma pomysłowości, nie wspominając już o ich technicznym aspekcie.

Materiał jest krótki i zwarty i to jest jedyny plus tego wszystkiego. Same kompozycje w sobie są straszne jak na mój gust. Ciężki i ostry „Steelwolf” ma może ciekawy refren, jednak całościowo brzmi to strasznie. Chaos, nudny motyw, spore techniczne zaległości. Riff z „Chasin Reality” zalatuje pod ostatni album BLOODBOUND i to można by nawet uznać za plus, gdyby nie fakt, że wokal i brak jakiegoś ciekawego rozegrania i dopracowanej aranżacji sprawia że utwór brzmi słabo.
Long Time Comin” ma coś z JUDAS PRIEST, jednak samo granie pod bogów metalu nie czyni utworu dobrym. Jest może i zadziorny riff, jednak brakuje tutaj dynamiki i lepszych muzyków, którzy by to rozegrali w ciekawszym stylu, a przecież można. O słabym poziomie albumu definitywnie dowodzą rozlazła ballada „Cloak And Dagger” oraz ponury, smętny „Prophecy of Doom”. Reszta nie odbiega ani stylistycznie ani pod względem poziomu.

Rzadko kiedy kiedy czuję żal, że mogłem zamiast słuchania danego albumu robić coś innego, rzadko kiedy album metalowy doprowadza mnie do złości, do znużenia, jednak zdarza się to i STEELWOLF jako jeden z nie wielu doprowadził mnie do takich skrajnie negatywnych emocji. Choć bym chciał wymienić jeden plus tego wydawnictwa to nie potrafię. Wszystko co mogłoby być położone zostało położone. Brzmienie, umiejętności muzyków, kompozycje, styl, wszystko zawodzi na tym albumie. Jeden z tych albumów które należy omijać szerokim łukiem.

Ocena: 1/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz