Po nagraniu „The Battle
Rages On” z Deep Purple odszedł lider grupy, a mianowicie
Ritchie Blackmore, który obecnie spełnia się Blackmore's
Night, zaś w 2002 roku odszedł kolejny ważny członek zespołu, a
mianowicie John Lord, który zmarł w 2012 roku. Deep Purple
pokazał że można tworzyć zespół bez tych dwóch
kluczowych osób, że można dalej koncertować i nagrywać
nowe albumy, czego przykładem jest „Bananas” i „Rapture of The
Deep”, jednak zespół nie spieszy się z nowymi albumami.
Status żyjącej legendy to jednak dobra rzecz i nikt nie spodziewał
się czegoś nowego w przyszłości, a tutaj po 7 latach zespół
wydaje „Now What?!” i choć nie jest to album, który
zostanie klasykiem, który można stawiać obok takich albumów
jak „Perfect Strangers” to jednak tutaj kapela jakby poradziła
sobie z wadą, która prześladuje ich od 1995 roku.
Chodzi oczywiście o brak
pomysłowości, brak pomysłu na kompozycje, problem z nagraniem
równego materiału, który nie będzie irytował i nie
będzie zapchany średniej klasy kawałkami, a utworami melodyjnymi i
mające choć trochę przebojowości. Pewne przebłyski były już na
„Rapture of The Deep”, jednak tutaj w pełni udał się ten
zabieg. Nie dość, że album w pełni oddaje charakter Deep Purple,
nie dość zaskakuje dobrym materiałem, to jeszcze dochodzą do tego
różne smaczki, pojawienie się innych instrumentów, co
jest pewnym zaskoczeniem i powiewem świeżości. Jest trochę
bluesa, jest rocka, jest trochę popu, ale wszystko w pełni mocno
rockowo z feelingiem starszych płyt Deep Purple. Brzmienie może nie
jest tutaj akurat dobrym tego przykładem, bo jest soczyste i na
miarę współczesnych płyt heavy/power metalowych aniżeli
rockowych, ale gdy w słuchamy się w partie klawiszowe i czy
gitarowe, to wtedy zrozumiecie o co mi chodzi. Ta płyta ma swojego
bohatera i antybohatera. Antybohaterem jest tutaj Ian, który
jest cieniem siebie samego i chyba ciekawszym popis miał w Who Cares
u boku Tony'ego Iommiego. Jest śpiew jak najbardziej rockowy, ale
jakby bez zaangażowania, bez mocy i zadziorności, za to bohaterem
jest tutaj Steve Morse, który rozwinął skrzydła i jest
rock, finezja, lekkość, klimat, nie liczyłem że stać go na takie
coś i jest to jego najlepszy album. Nikt się nie spodziewał, że
nowy album będzie taki równy, urozmaicony i będzie zawierał
tyle rockowej muzyki.
Już wejście w postaci
„A Simple Song” stara się nam przybliżać
starsze Deep Purple. Wstęp, klimat, główny motyw jakby miały
nawiązać do „Child In Time”, choć słyszę tutaj coś z „Final
Frontier” ironów. „Weirdstan” może
momentami przekombinowany, ale jest to kawałek, który
podkreśla że jest to rockowy Deep Purple i słychać to po
klawiszach i mocnym riffie, który jak najbardziej jest godny
uwagi. Ten utwór to nie tylko popis Steve'a, który
wygrywa ciekawe,magiczne solówki niczym czarodziej, ale
również popis Dona, który jest też legendą, jeśli
chodzi o ten instrument. Dwa przeboje i zapadające kawałki na
początek to rzadkość, a przynajmniej dawno nie występowało takie
coś na albumach Deep Purple. Świeżość, pomysłowość wyraźnie
daje o sobie znać w 6 minutowym „Out Of Hand”,
który ma nieco filmowy wydźwięk, ale jest to jeden z
najlepszych utworów na płycie i jeden z takich mocniejszych.
Album promował lekki i radosny „Hell To Pay”
i komercyjny „All The Time In The World” i ten
ostatni jest nieco słabszym momentem na płycie, pewnie za sprawą
komercyjnego wydźwięku. Nieco bluesem zalatuje mi w nieco
przekombinowanym „Body Line”. Finezja, gitarowe
popisy i dużo smaczków odnajdziemy w 7 minutowym „Uncommon
Man” czy „Apres Vous”. Ciekawość i
pomysłowość znów uświadczyć można w „Vincent
Price” i początek kojarzy mi się nieco „Can Let You Go”
Rainbow. Nieco mroczniejszy klimat, chórki i inny smaczki
czynią ten kawałek kolejny przebojem.
Nie spodziewałem się
tak dobrego albumu i Deep Purple nowym albumem zrobił prawdziwą
niespodziankę. Nie jest to dzieło z górnej półki,
ale naprawdę równy, solidny, rockowy album w stylu Deep
Purple, z utworami które zapadają na nieco dłużej. Gorąco
polecam.
Ocena: 7/10
Łukasz Frasek ... zajmij się czymś innym niż pisaniem recenzji.
OdpowiedzUsuńJedni lubią spędzać czas na grach komputerowych, jedni na rysowaniu, czy czytaniu książek, a ja lubię słuchać muzyki i dzielić się opinią o danym albumie z innymi. Żyjemy w wolnym kraju. Nie podoba się jak piszę, zrozumiałe bo nie jestem w tym najlepszy, ale nie zmuszam przecież do czytania. Robię to na co mam ochotę, a po statystykach stwierdzam, że jednak jest dla kogo pisać. Ja będę dalej robił swoje. Pozdrawiam
Usuń