Strony

środa, 24 kwietnia 2013

NAUTILUZ - Leaving All Behind (2013)

Ileż to już zespołów powstała w stylizacji HELLOWEEN, SONATA ARCTICA, czy STRATOVARIUS, grających wtórny, oklepany power metal? Ileż to już kapel poszło tą ścieżką wybierając sprawdzone patenty, obierając melodyjny charakter grania, stawiając na wokalistę który mógłby śmiało śpiewać w owych kapelach, które wyżej wymieniłem. Liczba tych kapel nie jest mi znana, ale wiem za to, że do tego grona dołącza debiutujący w tym roku NAUTILUZ za sprawą „Leaving All Behind” i jest to album skierowany do zagorzałych fanów HELLOWEEN, STRATOVARIUS i power metalu i to takiego wtórnego, oklepanego, ale solidnego i melodyjnego.

Zdziwię was, ale ta kapela nie reprezentuje niemiecką scenę metalową ani żadną inną europejską o dziwo, a przecież słuchając tego albumu takie symptomy można odczuć. Stolicą tego zespołu jest Peru i został tam właśnie założony w 2009 roku z inicjatywy perkusistę Alvaro Parades, klawiszowca Renzo Huánuco i gitarzystę Diego Chacaliaza. Pierwszym przejawem ich działalności był mini album w 2010 r. czyli „Chasing The Light” i tak po dłuższej pracy udało się wydać w końcu pełnometrażowy album. Nowym nabytkiem w zespole jest basista Jose Antonio Gazzo, ale odgrywa on mniej znaczącą rolę. Patrząc na okładkę można by wywnioskować, że jest to jakiś albumu z kręgu muzyki hard rockowej, jednak jest to płyta z muzyką power metalową. Słodką, melodyjną, wtórną, oklepaną, ale solidną. Muzycy też robią wszystko co mogą by to brzmiało w miarę atrakcyjnie i każdy odgrywa swoją rolę, jednak ostatecznie efekt jest taki, że brakuje tutaj kompozycji wybijających się ponad co się słyszało już w tym gatunku, brak jakiś przebojów, które zapadają w pamięci, a wszystko po prostu przelatuje zapewniając tymczasową rozrywkę. Oczywiście klawiszowiec tworzy przestrzeń i klimat, a także jest odpowiedzialni za odrobinę słodkości w muzyce zespołu, no bo jakże mogłoby być inaczej. Wokalista z kolei to typowy śpiewak power metalowy, który czerpie dużo z Kiske i Kotipelto. Cała sekcja rytmiczna mocna i dość dynamiczna, tak więc mamy typowe pędzenie do przodu i znacznie ciekawej wypada tutaj dwa gitarzyści, którzy potrafią wygrać dość ciekawe motywy i zwłaszcza ich solówki są tutaj godne uwagi, jednak niedosyt pozostaje, bo brakuje nieco świeżości i czegoś zaskakującego.

Materiał choć w miarę równy, choć melodyjny to jednak potrafi nieco zanudzić swoim jednostajnym stylem, brakiem większych emocji i wszystko po prostu przelatuje. Całkiem dobrze się zaczyna bo od melodyjnego „Under The Moonlight” gdzie słychać całkiem miłe dla ucha solówki i refren. Dobrze też się prezentuje przesiąknięty rockowym feelingiem „Burning Hearts”. Cięższy i bardziej progresywny „The Mirror” jest solidny, ale ukazuje granie na jedno kopyto. Kto lubi HELLOWEEN czy STRATOVARIUS ten z pewnością polubi lekki „Eden's Liar”, rozbudowany „The Bard” czy „Scent Of Lust”. Z tego mało wyrazistego materiału, który nie zapada w pamięci na zbyt długo należy wyróżnić jeden utwór, który jest moim ulubieńcem, a mianowicie „Chasing The Light”, który pod względem motywu, dynamiki i wykonania nasuwa neoklasyczny power metal w stylu YNGWIE MALMSTEENA i sam utwór wyróżnia się na tle innych ciekawą aranżacją, czy przebojowością.

Nie mam nic przeciwko kolejnej kopii HELLOWEEN czy STRATOVARIUS, ale niech będzie to klon, który potrafi wykreować przeboje, ciekawe kawałki, które zapadają w pamięć i są bardziej wyraziste. Niestety problem NAUTILUZ tkwi w tym, że grać potrafią, ale nie potrafią grać ciekawie i do tego niezbyt im idzie z stworzeniem przebojów. Potencjał może mają, bo słychać to w świetnym „Chasing The Light”, ale to czas zweryfikuje czy się w nich obudzi bestia głodna sukcesu. Póki co mamy do czynienia z kapelą na jedną noc, czyli posłuchać i zapomnieć.

Ocena: 5.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz