Dożyliśmy czasów, w których
zespoły oszczędzają się pod względem kompozytorskim i rzadko
kiedy pojawia się nowy album w przeciągu roku, a co dopiero
miesięcy. Jednak niemiecki zespół Majesty grający heavy
metal w stylu Manowar zaskoczył wszystkich i wydał w tym roku drugi
album. Tak nie jest to żaden żart, ani tym bardziej pomyłka
recenzenta. Lider grupy Tarek Maghary wraz z „Thunder Rider”
przywrócił do życia Majesty. Jednak nie udało się powrócić
do tego bardzo dobrego poziomu grania znanego z „Reign In Glory”
czy „ Sword and Sorcery”. Płyta stała się chwilową rozrywką
i przestała zabawiać po dłuższym czasie. Minęło kilka miesięcy
i Majesty daje nam drugi album zatytułowany „Banners High”. Jak
wyszło drugie podejście?
Na pierwszy rzut oka można dostrzec,
że Majesty jest wierny swojemu stylowi. Kolorystyczna i robiona
jakby pod styl „Sword And Sorcery” okładka już dobitnie nas o
tym przekonuje. Brakuje w tym nieco powagi i mocy. To właśnie jest
jeden z głównych zarzutów jaki wytaczam przeciwko tej
płycie. Tutaj nie chodzi o to, że Majesty gra w kółko to
samo, bo tego właśnie fani i słuchacze oczekują od nich. Nie mam
im też za złe, że wciąż ich stylistyka bazuje na twórczości
Manowar, że nie ma w tym oryginalności czy też pomysłowości.
Jednak mimo tego, że nowy materiał jest pełen nawiązań do
przeszłości to i tak nie jest to jeszcze to. Problem nie tkwi na
pewno w braku dobrych melodii, czy motywów. Te są i to w
dużych ilościach i wystarczy odpalić „We Want His Head”
, przebojowy „Time For Revolution” czy rytmiczny
„All We Want, All We need”. Każdy z tych utworów
sprawdzi się na koncertach. Wszystko niby gra, jest odpowiednie
tempo, chwytliwy refren, melodyjne i dobrze zgrane solówki.
Jednak mimo tych standardów czegoś brakuje. Czego? Ano
właśnie dynamitu, mocy, przekonania, błogosławieństwa bogów
wojny, nieco pazura i agresji. Brakuje mi też lekkości i elementu
zaskoczenia, które uświadczyłem ostatnio na płycie
Metalforce. Słychać, że pojawianie się basisty i gitarzysty
podziałało odświeżająco na zespół. Zwłaszcza Robin
Hadamovsky dobrze sobie radzi w roli gitarzysty. Jasne nie ma tutaj
niczego nadzwyczajnego, ale płyta wypada znacznie barwniej niż
„Thunder Rider”. Owy brak mocy, który zarzucam tej płycie
najlepiej można odczuć w takim „Banners High”.
Czuje też niedosyt jeśli chodzi o klimat i epickość, a przecież
to niezbędne składniki takiego grania. Jasne próbowali
wykreować to w „United By Freedom” czy „Pray
For Thunder”, ale nie poszło całkiem po ich myśli, przez
co czuje niedosyt. Kiedyś długie kompozycje były atutem tej
kapeli. Kluczem do wszelkich problemów Majesty jest szybkość,
agresja i rozpędzona sekcja rytmiczna. Właśnie taki „Bloodshed
and Steel” moim skromnym zdaniem jest jednym z najlepszych
utworów na płycie. Z koeli najsłabszy jest „Take Me
Home”. Smętna ballada to nie miejsce dla prawdziwych
wojowników.
Są lepsze momenty i gorsze na tej
płycie, ale ogólnie nowy album Majesty nadaje się do
słuchania. Pod względem kompozycyjnym jest ciekawe niż na „Thunder
Rider”. Zwłaszcza dobrze wypadają szybsze utwory, ale zostały
położone bardziej rozbudowane kawałki, a szkoda bo Majesty
potrafił stworzyć fajne kolosy. Brak mocnego uderzenia, brak
soczystego, agresywnego brzmienia, a także epickiego klimatu
strasznie zaniżają ocenę, ale nie do poziomu nowego Crystal Viper.
Tak mniej więcej powinien brzmieć nowy Crystal Viper. No cóż
nie ma drugiego „Reign In Glory”, ale album jak najbardziej można
posłuchać, a kto wie może też jakiś pojedynczy kawałek zostanie
w pamięci, tak jak u mnie?
Ocena: 6.5/10
Praktycznie ten sam poziom co poprzednio,ale można sobie słuchać bez jakiś wygórowanych nadzieji na kopię wielkiego Manowar.
OdpowiedzUsuńPłyta lepsza od poprzedniej, a BANNERS HIGH najlepszy kawałek...
OdpowiedzUsuń