Mark Boals to znakomity
wokalista i sprawdza się jego głos niemal we wszystkim. Jednak
stara się trzymać melodyjnego metalu, w którym jest nutka
neoklasycznego power metalu i hard rocka. Ostatnio jest znany z Iron
Mask, ale w tym roku sławę mu przyniesie nowy album Ring Of Fire.
„Battle Of Lenningrad” to takie same emocje i profesjonalizm co
dzieło Holy Force. Czyli w skrócie uczta dla fanów
melodyjnego metalu w którym jest coś z neoklasycznego power
metalu, coś z hard rocka i progresywnego metalu. Jednak to nie
wszystko.
Warto zaznaczyć, że
album rodził się dość długo, bowiem ostatnie dzieło Ring Of
Fire ukazało się 10 lat temu, więc jest lekka przepaść, ale
zespół nadrabia zaległości. Choć album „Battle Of
Lenningrad” ukazuje się 10 lat po „Lapse Of reality” to jednak
jest albumem dopracowanym i dojrzałem co daje możliwość uważać
ten krążek za jeden z tych najlepszych w dorobku amerykańskiej
formacji. Skład Ring Of Fire podczas tak długiej przerwie uległ
nieco zmianie. Jest poza Markiem jest gitarzysta Tony Macalpine,
jest klawiszowiec Vitalij znany z Adagio, ale jest też dwóch
nowych muzyków. Jami Huovinen w roli perkusisty i trzeba
przyznać, że jego gra jest imponująca. Jest dynamika, jest
zaskoczenie i urozmaicenie, a to się zawsze ceni. Fajnie słychać
te przejścia w takim energicznym „Firewind”.Ale
moją uwagę skupił Timo Tolkki, który spełnia się tutaj w
roli...basisty. Ciekawe, czyż nie? Muzycy pokazali klasę. Mark
śpiewa tutaj bardziej emocjonalnie niż na ostatnim albumie Iron
Mask i tutaj przypomina czasy śpiewania u boku Yngwie Malmsteena czy
też w Royal Hunt. Również Tony nie grzeszy skromnością i
też wygrywa przeróżne partie i motywy, ukazujące jak ceni
sobie finezję, pomysłowość i zaskoczenie. Słychać jego
wzorowanie się na Malmsteena. Jeśli ktoś przywiązuje sporą uwagę
do pięknych i emocjonujących partii gitarowych ten będzie jak w
siódmym niebie. Tony nie jest pierwszym lepszym gitarzystą i
już otwieracz „Mother Russia”nam to dobitnie
potwierdza. Ring Of Fire w swojej muzyce przemyca sporo patentów
charakterystycznych dla Yngwiego, tak więc neoklasyczny power metal
nie jest obcy Ring Of Fire i „They're calling Your Name”
wprowadza nas w ten świata perfekcyjnie. Podniosłość i emocje
zawarte w „Empire” przypominają mi z kolei
twórczość Royal Hunt. Progresywny charakter kompozycji też
miał w tym swój udział. Nowy Ring Of Fire to przede
wszystkim takie perełki jak „Where Angels Play”
czy „No Way Out”, ale to nie tylko szybkie power
metalowe granie. To też progresywne wariacje na temat Royl Hunt o
czym świadczyć może „Battle of Lenningrad” . No
i jest też miejsce dla wolniejszych kompozycji o czym świadczyć
może „Our World”, ale są to również
przyjemne momenty. Akurat ballady muszą być naprawdę dobre, żeby
mogły mnie zachwycić. Tutaj Ring Of Fire stworzył romantyczną
kompozycję, która łapie za serce.
Warto było czekać 10
lat na powrót Ring Of Fire. Nagrali naprawdę dojrzały album,
który zawiera elementy neoklasycznego power metalu,
progresywnego metalu i hard rocka. Znakomity muzycy, dopieszczone
kompozycje, soczyste brzmienie i wysoki poziom muzyczny. Czego można
chcieć więcej? Jedynie więcej takich płyt z taką muzyką i to na
takim poziomie. Cudo.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz