Nie ma się co łudzić,
że amerykański Helstar powróci kiedyś do takiego brzmienia
jak za czasów lat 80. Mało realnym wydaje się nagrać coś
w stylu „Nosferatu” czy „Remnats of war”, ale odrodzony
Helstar radzi sobie całkiem dobrze i każdy album od roku 2006 jest
warty uwagi i poziomem nawet są bliskie starym wydawnictwom. Choć
to już nieco inny zespół, choć stara się brzmieć nieco
nowocześniej, więcej thrash metalu zawrzeć w swojej muzyce to
jednak jedno nie uległo zmianie. Helstar to wciąż jeden z
najlepszych amerykańskich zespołów power metalowych, a ich
nowy album zatytułowany „The Wicked Nest” jest tego najlepszym
dowodem.
Płyta nie różni
się zbytnio od poprzednich wydawnictw. Helstar w dalszym ciągu gra
energiczny, agresywny amerykański power metal, w którym jest
sporo cech thrash metalu. Zespół dalej jest wierny mrocznemu
klimatowi, brudnemu brzmieniowi i agresywnym riffom. Taka formuła
się sprawdza już od lat i bez niej ciężko sobie wyobrazić muzyki
Helstar, tak więc pozostanie przy znanym rozwiązaniom jest tutaj
jak najbardziej na plus. Muzycznie zespół jednak nagrał
album jakby bardziej agresywniejszy, bardziej zróżnicowany i
bliżej jest mu do „King of Hell” niż „Glory Of Chos” co
działa na korzyść płyty. Zaczyna się od melodyjnego otwieracza
„Fall of Dominion” i od razu można się przekonać,
że nic się nie zmieniło na przestrzeni lat jeśli chodzi o
współpracę gitarzystów. Choć można odczuć, że
Trevino i Barragan bardziej stawiają na agresję, na dynamikę,
aniżeli melodyjność czy przebojowość. Jednak ich partie na tyle
są konkretne i dopieszczone, że nie ma to większego wpływu na
poziom zawartej muzyki. Bardziej thrash metalowy charakter partii
gitarowych to jest już coś do czego Helstar nas przyzwyczaił na
ostatnich wydawnictwach. Od pierwszych sekund płyta brzmi jak
mieszanka Attacker, Judas Priest,Overkill i Exodus. „Eternal
Black” jest bardziej zróżnicowany, bardziej
progresywny i nie przewidywalny, ale to kolejny mocny kawałek, który
potwierdza, że Helstar ma się dobrze. Kto lubi „Painkiller”
Judas Priest powinien posłuchać „The Wicked nest”
bo to jest utwór który ma sporo punktów
stycznych z tym wydawnictwem ekipy Roba Halforda. Podobna agresja,
technika i konstrukcja utworu, a to dobrze świadczy o płycie. Nie
zabrakło dłuższych kompozycji i jednym z nich jest „Cursed”
i tutaj jest jakby więcej z Black Sabbath czy Metal Church. Sama
kompozycja nieco ponura i nieco wydłużona na siłę. Helstar
sprawdza się przede wszystkim w szybszym graniu i właśnie taki
speed/power metalowa konwencja najlepiej się u nich sprawdza. „It
has Risen” czy „Defy the swarm” to
przykłady tego, że ten styl zdaje swój egzamin w przypadku
Helstar.
Helstar od 2006 roku
piszę drugi rozdział swojej twórczości i póki co
fani nie mogą narzekać. Konsekwentnie kontynuują to co już
wypracowali na przestrzeni lat i „The Wicked Nest” niczym nie
zaskakuje. Jednak w przypadku Helstar oczekuje się czegoś innego.
Agresywnego, energicznego amerykańskiego power metalu z tradycjami.
To właśnie dostarcza nowy album, więc nie ma powodów do
narzekania. Solidna pozycja, którą nie można sobie odpuścić.
Ocena: 8/10
A ja tam właśnie wole ostatnie dokonania Helstar taka miszanka poweru/speedu i thrashu bardzo mi odpowiada , po prostu bomba i wokale Rivery miodzio!!!
OdpowiedzUsuń