Strony

środa, 11 czerwca 2014

WOLF - Wolf (1999)

Początki są zawsze trudne. Czasami trzeba z pokorą oddać hołd prekursorom, pozostawiając swoje ambicje daleko w tyle. Nie każdy chce ryzykować. Z szwedzkim Wolf było podobnie. W pełni otworzył się później. Na początku swojej kariery byli kolejnym klonem Iron Maiden. Co pozwoliło im przetrwać, to że mieli w zanadrzu znakomitych muzyków, pomysły na wysokiej jakości materiał no i potrafili ewoluować nie porzucając NWOBHM jako głównego składnika ich muzyki. W 1999 udało im się wydać debiut zatytułowany po prostu „Wolf”. Jedna z tych płyt która wygląda jakby została wydana w latach 80, a nie w czasie kiedy został zarejestrowany.

Wiele zostało przerysowane z twórczości Iron maiden. Słuchając „The Parasite” można odnieść wrażenie, że słuchamy płyty Steve'a Harrisa i spółki. Ten charakterystyczny bas, ten znany nam sposób konstruowania riffów i melodii. To nie jest tania sztuczka, a jedynie znakomicie odegrany styl Ironów z lat 80. Utwór wtórny, ale ukazuje że Wolf to bardzo udany zespół, który grać potrafi i to jeszcze jak. Na szczęście na płycie można uświadczyć jeszcze w pływy innych zespołów typu Mercyful Fate, czy Judas Priest. Zwłaszcza otwieracz „In the Shadows of steel” który jest agresywniejszy, bardziej speed metalowy to przykład, że Wolf stać na granie urozmaicone i dalekie od monotonnego oklepywania patentów wyjętych z okresu NWOBHM. Nie trzeba być specem by określić styl szwedów i nie jest to żadna chluba grać muzykę bliźniaczą do Ironów, ale kiedy robi się to dobrze i znakomicie odtwarza się lata 80 to nie można tutaj pozostać obojętnym Atutem Wolf jest to że trzymają równy poziom od początku do końca, płyta jest przebojowa i pełna ciekawych melodii. Może wokal Niklasa Olsonna jest tutaj nie pewnym i mało dopracowany, ale z czasem pokazał, że Wolf to tylko z nim. Na tym albumie brakuje mi pazura i zadziorności, jednak znakomicie oddał klimat metalu lat 80. „Moonlight” swoim riffem przypomina „Hang, Drawn, Quartered” Running Wild. Podobna tonacja i motyw. Wolf potrafił też nieco ciężej zagrać kiedy trzeba było i dowodem na to jest „Eletric Rage”. Mogło się podobać umiejętność połączenia lat 80 i nieco nowoczesności. Wszystko oparte zostało na naprawdę znakomitych popisach gitarzystów. To właśnie oni odwracają uwagę tam gdzie coś nie wychodzi, to dzięki nim płyta jest drapieżna i godna uwagi. W tej kwestii na pewno nie można narzekać. Jak chcemy ponarzekać, to lepiej skupić się na nieco irytującym wokalu Olssena czy nieco słabej produkcji, która miała jeszcze bardziej odtworzyć lata 80.Największą frajdę sprawił mimo wszystko „The Voyage”. Taki nieco techniczny riff, energiczne tempo, radość z grania metalu i pomysłowe zagrywki. To jest właśnie cały Wolf i właśnie potem będzie słynął jeszcze bardziej z takiego grania. O „Desert caravan” można mówić jako o rasowym przeboju, wzorowanym na pierwszych płytach Iron Maiden. Smaczku płycie i jeszcze lepszego klimatu lat 80 dodaje instrumentalny „243” i rozbudowany „In The Eyes of The sun”.

Odtwórczy album Wolf, będący hołdem dla Iron Maiden i NWOBHM. Nie pokazali całego swojego kunsztu i można wytknąć kilka wad. Może drażnić wtórność i momentami nachalne granie pod Ironów czy śmieszyć kiczowata okładka, no ale cóż jest to kawał solidnego heavy metalu w starym stylu i prawidłowe zagrane. Na pewno debiut ważny i pozwolił narodzić się bardzo cenionej kapeli.

Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz