Początki są zawsze
trudne. Czasami trzeba z pokorą oddać hołd prekursorom,
pozostawiając swoje ambicje daleko w tyle. Nie każdy chce
ryzykować. Z szwedzkim Wolf było podobnie. W pełni otworzył się
później. Na początku swojej kariery byli kolejnym klonem
Iron Maiden. Co pozwoliło im przetrwać, to że mieli w zanadrzu
znakomitych muzyków, pomysły na wysokiej jakości materiał
no i potrafili ewoluować nie porzucając NWOBHM jako głównego
składnika ich muzyki. W 1999 udało im się wydać debiut
zatytułowany po prostu „Wolf”. Jedna z tych płyt która
wygląda jakby została wydana w latach 80, a nie w czasie kiedy
został zarejestrowany.
Wiele zostało
przerysowane z twórczości Iron maiden. Słuchając „The
Parasite” można odnieść wrażenie, że słuchamy płyty
Steve'a Harrisa i spółki. Ten charakterystyczny bas, ten
znany nam sposób konstruowania riffów i melodii. To nie
jest tania sztuczka, a jedynie znakomicie odegrany styl Ironów
z lat 80. Utwór wtórny, ale ukazuje że Wolf to bardzo
udany zespół, który grać potrafi i to jeszcze jak. Na
szczęście na płycie można uświadczyć jeszcze w pływy innych
zespołów typu Mercyful Fate, czy Judas Priest. Zwłaszcza
otwieracz „In the Shadows
of steel” który jest agresywniejszy, bardziej
speed metalowy to przykład, że Wolf stać na granie urozmaicone i
dalekie od monotonnego oklepywania patentów wyjętych z okresu
NWOBHM. Nie trzeba być specem by określić styl szwedów i
nie jest to żadna chluba grać muzykę bliźniaczą do Ironów,
ale kiedy robi się to dobrze i znakomicie odtwarza się lata 80 to
nie można tutaj pozostać obojętnym Atutem Wolf jest to że
trzymają równy poziom od początku do końca, płyta jest
przebojowa i pełna ciekawych melodii. Może wokal Niklasa Olsonna
jest tutaj nie pewnym i mało dopracowany, ale z czasem pokazał, że
Wolf to tylko z nim. Na tym albumie brakuje mi pazura i zadziorności,
jednak znakomicie oddał klimat metalu lat 80. „Moonlight”
swoim riffem przypomina „Hang, Drawn, Quartered” Running Wild.
Podobna tonacja i motyw. Wolf potrafił też nieco ciężej zagrać
kiedy trzeba było i dowodem na to jest „Eletric
Rage”. Mogło się podobać umiejętność
połączenia lat 80 i nieco nowoczesności. Wszystko oparte zostało
na naprawdę znakomitych popisach gitarzystów. To właśnie
oni odwracają uwagę tam gdzie coś nie wychodzi, to dzięki nim
płyta jest drapieżna i godna uwagi. W tej kwestii na pewno nie
można narzekać. Jak chcemy ponarzekać, to lepiej skupić się na
nieco irytującym wokalu Olssena czy nieco słabej produkcji, która
miała jeszcze bardziej odtworzyć lata 80.Największą frajdę
sprawił mimo wszystko „The Voyage”. Taki nieco
techniczny riff, energiczne tempo, radość z grania metalu i
pomysłowe zagrywki. To jest właśnie cały Wolf i właśnie potem
będzie słynął jeszcze bardziej z takiego grania. O „Desert
caravan” można mówić jako o rasowym przeboju,
wzorowanym na pierwszych płytach Iron Maiden. Smaczku płycie i
jeszcze lepszego klimatu lat 80 dodaje instrumentalny „243”
i rozbudowany „In The Eyes of The sun”.
Odtwórczy album
Wolf, będący hołdem dla Iron Maiden i NWOBHM. Nie pokazali całego
swojego kunsztu i można wytknąć kilka wad. Może drażnić
wtórność i momentami nachalne granie pod Ironów czy
śmieszyć kiczowata okładka, no ale cóż jest to kawał
solidnego heavy metalu w starym stylu i prawidłowe zagrane. Na pewno
debiut ważny i pozwolił narodzić się bardzo cenionej kapeli.
Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz