Strony

piątek, 8 sierpnia 2014

CHRONOSPHERE - Embracing Oblivion (2014)

Tak jak Chronosphere na swoim albumie przeszedł od razu do konkretów tak i ja postaram się nie owijać w bawełnę tylko od razu opisać jak się mają sprawy z najnowszym dziełem greckiej formacji Chronosphere. Nie przesadzę jeśli stwierdzę, że mamy do czynienia z jednym z najlepszych thrash metalowych albumów roku 2014. Przewinęło się sporo dobrych albumów, które zaliczyć należy do czołówki. Grecy grają wspólnie 5 lata, mają na koncie dwa albumy i mają predyspozycje do bycia jedną z najlepszych kapel thrash metalowych młodego pokolenia. Taki status z pewnością zapewnia kapeli „Embracing Oblivion”.

Zresztą czy ta okładka Andrei Bouzikova stylizowana na okładki Eda Repki może kłamać? Od razu wykłada nam na tacy fakt, że szykuje się prawdziwa uczta dla fanów thrash metalu. Ostre riffy, liczne zmiany temp, szybkość, duża dawka agresji, wciągających melodii i mocnego, drapieżnego wokalu. Wszystko oczywiście podane w zestawie z klimatem lat 80. Fani Destruction, Toxik, Exodus poczują się jak za dawnych lat kiedy odpalali kultowe albumy w swoich odtwarzaczach. Zdaję sobie sprawę z tego, że grecy nie robią niczego nowego, ale czy to ma znaczenie, kiedy robią to jak należy? Dają przykład innym, że nie trzeba wiele żeby nagrać thrash metal wysokich lotów, nie oddalając się w nieznane rejony, będąc wierny tradycji. Przeżyjecie wiele szoków słuchając tej płyty. Po pierwsze sporo ciekawych złożonych solówek i popisów umiejętności Spyrosa i Panosa. Jest chemia, zrozumienia, thrash metal mają w sercach i słychać że czują się znakomicie w tym gatunku. Co ciekawe wszystko zrobione z pomysłem. Dzieje się naprawdę sporo. Gitarzyści grają technicznie, ale nie brakuje w tym wszystkim szaleństwa, zaskoczenia i agresji. Płyta jest naprawdę bardzo gitarowa. W dodatku Spyros brzmi jak sam Schmier z Destruction. Czy trzeba więcej by być w thrash metalowym niebie? Nie zapomniano również o brzmieniu płyty, które jest jak dla mnie idealne. Instrumenty brzmią soczyście i nie ma żadnych irytujących udziwnień, czy przesytu nowoczesności. To jest to. Materiał prosty, może dla nie których być jednowymiarowy i oklepany. Ja to widzę raczej killer za killerem. Dominuje w kompozycjach stylistyka oparta na szybkim tempie, ostrym riffie. Nie brakuje jednak pewnych zwolnień, jak te uwypuklone w „Herald The uprising”. Horror „City of Living Dead” to kultowy film i kto wie może utwór Chronesphere osiągnie podobny status niegdyś? Jest potencjał, bo w końcu to najostrzejszy kawałek na płycie. Ciekawie wyszło wtrącenie klimatu black czy death metal w głównym riffie. Utwór mimo ostrego charakteru nie stracił swojej przebojowość i to jest dopiero magia. Dobry otwieracz to połowa dobrego albumu i grecki band to wie. „Killing My Sins” to mocne uderzenie między oczy i tak powinno się otwierać heavy metalowe wydawnictwa. Ta płyta to podręcznik w stylu jak grać porządny, agresywny riff. Ten z „One Hand Red Per Saint” ma w sobie to coś co pozostaje w głowie na dłużej. Oderwanie się w stronę heavy metalu mamy w „Force The truth”. Chwilowe bo chwilowe ale jest. Jesteś jednym z tych co żyje melodiami i przebojami? Nie bój się, ta płyta jest też i dla Ciebie. „Brutal Decay” to nic innego jak brutalny przebój. „Beond Nemesis” może wydawać się nieco toporny, ale ma to co pozostałe utwory, czyli kopa. Najmniej thrash metalowy jest zamykający „The Redemption”, w którym zespół udaje się w rejony speed/power metalu. Ależ oni są elastyczni.

Krótki i zwarty materiał. Jasna treść i wykonanie. 100 % thrash metalu w najczystszej formie i wszystko zrobione przez młodą kapelę. To jest to i oby więcej takich płyt jak „Embracing Oblivion”. Tego życzę Wam i sobie.

Ocena: 9.5/10

1 komentarz: