Tak jak Chronosphere na
swoim albumie przeszedł od razu do konkretów tak i ja
postaram się nie owijać w bawełnę tylko od razu opisać jak się
mają sprawy z najnowszym dziełem greckiej formacji Chronosphere.
Nie przesadzę jeśli stwierdzę, że mamy do czynienia z jednym z
najlepszych thrash metalowych albumów roku 2014. Przewinęło
się sporo dobrych albumów, które zaliczyć należy do
czołówki. Grecy grają wspólnie 5 lata, mają na
koncie dwa albumy i mają predyspozycje do bycia jedną z najlepszych
kapel thrash metalowych młodego pokolenia. Taki status z pewnością
zapewnia kapeli „Embracing Oblivion”.
Zresztą czy ta okładka
Andrei Bouzikova stylizowana na okładki Eda Repki może kłamać? Od
razu wykłada nam na tacy fakt, że szykuje się prawdziwa uczta dla
fanów thrash metalu. Ostre riffy, liczne zmiany temp,
szybkość, duża dawka agresji, wciągających melodii i mocnego,
drapieżnego wokalu. Wszystko oczywiście podane w zestawie z
klimatem lat 80. Fani Destruction, Toxik, Exodus poczują się jak za
dawnych lat kiedy odpalali kultowe albumy w swoich odtwarzaczach.
Zdaję sobie sprawę z tego, że grecy nie robią niczego nowego, ale
czy to ma znaczenie, kiedy robią to jak należy? Dają przykład
innym, że nie trzeba wiele żeby nagrać thrash metal wysokich
lotów, nie oddalając się w nieznane rejony, będąc wierny
tradycji. Przeżyjecie wiele szoków słuchając tej płyty. Po
pierwsze sporo ciekawych złożonych solówek i popisów
umiejętności Spyrosa i Panosa. Jest chemia, zrozumienia, thrash
metal mają w sercach i słychać że czują się znakomicie w tym
gatunku. Co ciekawe wszystko zrobione z pomysłem. Dzieje się
naprawdę sporo. Gitarzyści grają technicznie, ale nie brakuje w
tym wszystkim szaleństwa, zaskoczenia i agresji. Płyta jest
naprawdę bardzo gitarowa. W dodatku Spyros brzmi jak sam Schmier z
Destruction. Czy trzeba więcej by być w thrash metalowym niebie?
Nie zapomniano również o brzmieniu płyty, które jest
jak dla mnie idealne. Instrumenty brzmią soczyście i nie ma żadnych
irytujących udziwnień, czy przesytu nowoczesności. To jest to.
Materiał prosty, może dla nie których być jednowymiarowy i
oklepany. Ja to widzę raczej killer za killerem. Dominuje w
kompozycjach stylistyka oparta na szybkim tempie, ostrym riffie. Nie
brakuje jednak pewnych zwolnień, jak te uwypuklone w „Herald
The uprising”. Horror „City of Living Dead”
to kultowy film i kto wie może utwór Chronesphere osiągnie
podobny status niegdyś? Jest potencjał, bo w końcu to
najostrzejszy kawałek na płycie. Ciekawie wyszło wtrącenie
klimatu black czy death metal w głównym riffie. Utwór
mimo ostrego charakteru nie stracił swojej przebojowość i to jest
dopiero magia. Dobry otwieracz to połowa dobrego albumu i grecki
band to wie. „Killing My Sins” to mocne uderzenie
między oczy i tak powinno się otwierać heavy metalowe wydawnictwa.
Ta płyta to podręcznik w stylu jak grać porządny, agresywny riff.
Ten z „One Hand Red Per Saint” ma w sobie to coś
co pozostaje w głowie na dłużej. Oderwanie się w stronę heavy
metalu mamy w „Force The truth”. Chwilowe bo
chwilowe ale jest. Jesteś jednym z tych co żyje melodiami i
przebojami? Nie bój się, ta płyta jest też i dla Ciebie.
„Brutal Decay” to nic innego jak brutalny przebój.
„Beond Nemesis” może wydawać się nieco toporny,
ale ma to co pozostałe utwory, czyli kopa. Najmniej thrash metalowy
jest zamykający „The Redemption”, w którym
zespół udaje się w rejony speed/power metalu. Ależ oni są
elastyczni.
Krótki i zwarty
materiał. Jasna treść i wykonanie. 100 % thrash metalu w
najczystszej formie i wszystko zrobione przez młodą kapelę. To
jest to i oby więcej takich płyt jak „Embracing Oblivion”. Tego
życzę Wam i sobie.
Ocena: 9.5/10
Porządny kop w ryj... \m/.
OdpowiedzUsuń