Chcecie znów
poczuć się jak w latach 90, kiedy to był boom na słodki,
melodyjny power metal? Macie dość nowoczesnej papki i chcecie znów
posłuchać szczerego grania na miarę klasycznych albumów
Edguy, Gamma Ray czy Helloween? Jedyne czego wam trzeba to hiszpański
band o nazwie Third Dimension. Może i zespół istnieje 10
lat, ale debiutancki album „Where The Dragon Lies” ukazał się w
roku 2014.
Patrząc na okładkę
tego wydawnictwa mam przed oczami okładki Dragonhammer i to też
jest bardzo dobre skojarzenie, bo i wpływy tej kapeli są słyszalne.
Third Dimension zadbał o każdy szczegół, a wszystko po to,
żeby krążek był jak najbardziej zbliżony do płyt power
metalowych z lat 90. Kolorystyczna okładka z smokiem w roli głównej
to jeden z tych aspektów, który nas przekonuje do tego,
że mamy do czynienia z dziełem szczerym i stworzonym na wzór
klasycznych płyt z tego gatunku. Również i samo brzmienie
jest skonstruowane tak, że nie ma w nim sztuczności, czy
eksperymentowania. Jest prosto i szczerze. Nacisk położono na
surowość i drapieżność i to zdaje egzamin. By brzmieć jak Gamma
ray czy Helloween trzeba mieć coś więcej. Trzeba mieć
odpowiedniego wokalistę, który zaimponuje swoją charyzmą i
techniką. W tej kwestii Hiszpanie też zaskakują, w końcu w swoich
szeregach mają Jose, który brzmi jak klon Micheal Kiske czy
Ralpha Sheepersa. Dzięki niemu takie petardy jak „Tree of
Lies” nabierają przestrzeni i power metalowego wydźwięku.
Można poczuć klimat Gamma Ray czy Helloween. Jest melodyjność,
przebojowy refren i energiczny riff. Brzmi to tak jak powinno
brzmieć. Otwieracz „Ray of Light” to kompozycja,
które określa to co gra Third Dimension. Jest to prosty,
energiczny, melodyjny power metal. Liczy się zabawa, zarażanie
pozytywną energią, nakarmienie nas atrakcyjnymi melodiami i to się
w pełni udaje. Sam otwieracz to znakomity hołd dla Helloween z
czasów strażnika. Skojarzenia z „Eagle Fly Free” są jak
najbardziej na miejscu. Wpływy Kaia Hansena są słyszalne choćby w
takim chwytliwym „Insane”. Motorem napędowy tego
zespołu bez wątpienia jest Sergio i Alberto. Ten gitarowa machina
funkcjonuje jak najbardziej prawidłowo. Wykazują się zgraniem,
pomysłowością, a także znakomitym wyczuciem. To przedkłada się
na jakość riffów, energicznych solówek, a to
determinuje jakość utworów i ich przebojowość. Wolniejszy
„Darkest Paradise” nieco słabszy, ale też zespół
tutaj nie żałuje ciekawych melodii. Z power metalowych petard
wyróżnia się dynamiczny „The Colour of The Sign”
czy „The Edge of The sword”. Całość zamyka
„Welcome Too” i to znakomite podsumowanie tego
krążka.
Można im zarzucić
wtórność i odgrzewanie nam znanych motywów. Jednak
zespół zachwyca szczerością, przekazem i tym, że grają
melodyjny power metal, ten wykreowanym w latach 90. Fani Helloween,
Edguy czy Gamma Ray będą zachwyceni.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz