Aż ciężko uwierzyć,
że od ponad 40 lat Udo Dirkschneider tworzy heavy metal i wciąż
nie ma dość. Szybko zyskał status kultowego, jednego z najlepszych
metalowych głosów. Co ciekawych mimo swojego wieku( ma już
62 lata) wciąż jego wokal brzmi agresywnie i wciąż przyprawia o
gęsią skórkę. Od 1987 roku istnieje jego własny band o
nazwie U.D.O. Dla wielu jest to kopia Accept i w sumie nie ma się
czemu dziwić. Od samego początku tak właśnie brzmiała muzyka
Udo, a kolejne albumy tylko to potwierdzały. Regularne wydawanie
albumów i solidny heavy metal na każdym z nich to cechowało
te albumy. Ostatni album „Steelhammer” to był jeden z jego
najgorszych albumów. Przyczyn można doszukiwać się w
zmianach personalnych, w odejściu Stefana Kaufmanna, który
miał ogromny wpływ na styl zespołu i to on był odpowiedzialny za
aspekt kompozycyjny. Wszystko się zmieniło. Teraz Udo tworzy
materiał razem z basistą Fittym Wienholdem. W składzie jest też
dwóch nowych gitarzystów, a mianowicie Andrey Smirnov
i Hasperi Heikkinen. Nie dawno odszedł perkusista, tak więc zespół
Udo jest już nieco innym zespołem. „Steelhammer” był nieudany
i myślałem że jego los podzieli nowy album „Decadent”. Już
okładka i sam promujący utwór nie zapowiadał niczego
dobrego. W życiu bym nie pomyślał, że Udo Dirkschneider nagra
jeden ze swoich najlepszych albumów od czasów
„Mastercutor” czy nawet sięgając do wcześniejszych albumów.
Każdy z fanów Udo
Dirkschneidera będzie tutaj szukaj drugiego Accept. Cóż nowy
album pokazuje jak powinien brzmieć ostry, świeży heavy metal
osadzony w nowoczesnym, nieco brutalnym brzmieniu. Nie uświadczymy
tutaj typowe chórki wzorowane na Accept, nie uświadczymy
kompozycji będących klonem tego co grał Accept. Cieszy mnie, że
Udo wykazał się pomysłowością, że nagrał materiał świeży i
bardziej charakterystyczny dla jego solowej kariery, aniżeli dla
Accept. Brzmienie zostało przerysowane z „Steelhammer”, z kolei
przebojowość jest na miarę „Mastercutor”, a sam materiał jest
równy jak za czasów „Holy” czy „Thunderball”.
Jednak najbardziej mnie cieszy fakt, że jest to najcięższy album
od czasów „Timebomb”, który jest moim ulubionym
dziełem Dirkschneidera. „Decadent” wyróżnia na
tle innych albumów na pewno ostry wokal Udo, który
próbuje w jakiś sposób nawiązać do lat 80 i ery
„Timebomb”. Wychodzi to całkiem nieźle. Co można jeszcze o tym
albumie powiedzieć? Solówki w wykonaniu Andrey i Hasperiego
są po prostu wyborne. Jest agresja, jest melodyjność, ciekawa
przejścia, prawdziwe pojedynki na solówki. Może teraz
przesadzę, ale ostatni raz tak udane solówki były właśnie
na „Holy” czy „Timebomb”. Kawał dobrej roboty i tutaj
„Decadent” niszczy wiele płyt wydanych przez Udo. Dwaj nowi
gitarzyści zaczynają się rozumieć i ich gra wniosła powiew
świeżości do muzyki Udo. Zresztą samo kompozytorstwo Udo z Fittym
też sprawiło, że teraz Udo brzmi nieco inaczej. Jest nutka
nowoczesności, jest agresja, jest ponury klimat, jest też spora
ilość toporności. W przypadku płyt U.D.O ważną rolę odgrywa
otwieracz. Tutaj płyta otwiera „Speeder” i brzmi
jak kawałek wyjęty z „Dominator” czy „Rev- Reptor”. Wynika
to głównie z podobnie ostrego riffu. Szybkie tempo, agresywny
wokal Udo i ciężki riff, to kojarzy się tylko z „Timebomb”.
Choć zespół sprawił, że brzmi to na swój sposób
nowocześnie. Ten utwór jako pierwszy ukazuje niezwykłą
przebojowość i solówki z górnej półki. Dzieję
się tutaj całkiem spory i podoba mi się to bardziej niż ostatni
album Accept. „Decadent” jak utwór promujący
nie sprawdził się. Sam utwór jest ciężki, nieco
przekombinowany, jednak toporność, stonowane tempo i partie basowe,
brzmią niczym klasyk „Balls To The Wall”. Tytułowy kawałek
zyskuje więcej po kolejnych odsłuchach. Taki nowoczesny heavy
metal, jaki prezentuje Udo jest do przyjęcia. „House of
Fake” to bardzo energiczny kawałek i tutaj zespół
gra jeszcze ostrzej i ciężej. Znów warto zwrócić
uwagę na złożone i bardzo melodyjne popisy solowe. Dawno Udo tak
nie grał i cieszy mnie ukłon w stronę „Timebomb”. Dalej mamy
mroczniejszy „Mystery”. To już nieco inny kawałek,
bowiem tutaj jest wolniejsze tempo, jest też nutka nowoczesności, a
także czegoś z debiutu. Tutaj zespół pokazał, jak można
odświeżyć i unowocześnić znaną nam formułę z „Balls to The
Wall” czy „Animal House”. Nowy album to dzieło, które
nawiązuje do klasyków, które kipi energią i
przebojowością. „Pain” to przykład że Udo
przeżywa drugą młodość. To jest rasowy kawałek Udo, który
brzmi jakby został nagrany w latach 80. Mógłby śmiało
zdobić „Facaless World” czy „Holy”. Kurcze nawet „Metal
Heart” tutaj można poczuć. Gitary brzmią klasycznie, a do tego
jeszcze typowy chórek w stylu Accept. To musi się podobać.
Po tej mocnej dawce prawdziwego heavy metalu przyszedł czas na
odpoczynek w postaci ballady „Secrets in Paradise”.
Co z tego że ma w sobie coś z ostatniej ballady Grave Digger tj
„Nothing To Believe”. No Udo dawno nie stworzył tak klasycznej
ballady. Kupuje to. Wypoczęli? To wracamy dalej do ostrego heavy
metalu. „Meaning of Life” to kolejna petarda, który
zachwyca rytmicznym i niezwykle pomysłowym riffem. Udo śpiewa
niczym jak za czasów lat 80 i to cieszy. Ten utwór
napędza chwytliwy i bujający refren, a także jak zwykle duet
gitarzystów. Andrey i Hasperi to bohaterowie tego wydawnictwa
jak dla mnie. Z kolei „Breathless” to też cięższy
i mroczniejszy kawałek, ale brzmienie riff i cała otoczka
sprawiają, że kawałek ma w sobie coś z „Balls To the Wall”.
Ciekawa melodia prowadząca, hard rockowy refren, to też ukłon w
stronę lat 80. Najszybszym kawałkiem na płycie jest „Under
Your Skin”
i tutaj zespół też zabiera nas do „Timebomb” i czasów
Udo w Accept. Kompozycja agresywna, ale niezwykle chwytliwa.
„Untouchable”
to utwór bardziej stonowany, nieco mroczniejszy i mniej
przebojowy. Stylistycznie jest tutaj nawiązanie do starego Accept i
to również kawał solidnego heavy metalu. Dalej mamy
rozpędzony „Rebels of The Night”
czyli przebój na miarę tych hitów z „Timebomb”. Na
sam koniec został „Words in Flame”. Najbardziej rozbudowana
kompozycja, o bardziej epickim charakterze. Klimat i wykorzystanie
tutaj klawiszy, sprawia że utwór przypomina znakomity
„Faceless World”.
Nie
ma słabych momentów, nie ma wypełniaczy. Od samego początku
do samego końca mamy typowy, wręcz klasyczny materiał Udo. Jest
toporność, są momenty, że myślimy że to drugi „Balls To The
Wall” choćby pod względem stylizacyjnym czy brzmieniowym. Jest
niemiecka toporność, jest mrok i lekki brud. Kompozycje to
wycieczka po najlepszych albumach Udo i miło jest usłyszeć dzieło,
które przypomina „Timebomb” czy „Facelles World”. Wiem
to są bardzo mocne słowa, bo przecież „Rev-Raptor” czy
„Mastercutor” to bardzo dobre albumy, ale „Decadent” to nie
tylko nawiązanie do klasyki, ale też i powiew świeżości. Udo
dawno nie nagrał tak przemyślanego, tak ostrego i energicznego
albumu. Spodziewałem się gniota a tutaj dostałem jeden z
najlepszych albumów Udo, który bardziej przypadł mi do
gustu niż „Blind Rage” Accept. Wybacz Udo, że zwątpiłem w
Ciebie, że nie wierzyłem że stać Ciebie jeszcze na taki album,
który można postawić obok „Holy”, czy „Timebomb”.
Brać i słuchać, bowiem Udo wraca do gry.
Ocena:
9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz