O włoskim Kaledon można
mówić jak o bliźniaku Rhapsody of Fire. Łączy ich całkiem
sporo. Pochodzą z Włoch, działają od końca lat 90 i grają
symfoniczny power metal. Dodatkowym atutem jest fakt, że też tworzą
albumy koncepcyjne osadzone w klimatach fantasy. Kaledon też może
się pochwalić bogatą dyskografię, w końcu nagrali 8 albumów,
a ostatni „Antillius: the King of The Light” to jeden z ich
najlepszych wydawnictw.
Pomijam to, że zespół
tak jak zawsze dba o bogate aranżacje, że stawia na epicki
wydźwięk, że musi mieć koncepcyjną historię, że wszystko musi
stanowić spójną całość. Odnoszę wrażenie, że Włoski
band po raz pierwszy nagrał tak dojrzały materiał. „Artillus”
to dzieło, które w przeciwieństwie do poprzednich wydawnictw
cechuje się jakby większą przebojowością, więcej tutaj power
metalu i atrakcyjnych motywów, które zachwycają
świeżością i pomysłowością. Może to być dziwne, ale pierwszy
raz jestem w pełni zadowolony z tego co stworzył Kaledon. Nie bali
się zagrać agresywniej, co słychać w ostrzejszym „The
Calm Before The Storm”. Gitarzyści odwalają tutaj kawał
dobre roboty. Czuć, że jest to power metal i to wysokiej klasy.
Klawisze nie zagłuszają pracy gitary i pełnią rolę ozdobnika.
Choć często to one właśnie budują napięcie i podkreślają
melodyjny charakter. Jest energia i moc, czego mi brakowało na
ostatnich płytach Kaledon, a przynajmniej nie mogłem trafić na
takiego killera jak choćby „Friends will Be Enemies”
.Nie brakuje ciekawych riffów co słychać po takim „New
Glory for The Kingdom” i aż miło posłuchać takiej pracy
gitar, gdzie jest finezja, lekkość i przebojowość. Dodatkowym
plusem jest to, że brzmi to jak miks Gamma ray i Rhapsody. Melodyjny
i nieco słodszy „The Party” porywa radosnym
wydźwiękiem i patentami rodem z Dreamtale czy Freedom Call. Zespół
nieźle przyspiesza w „The Envil Conquest”
ocierając się o tempo Dragonforce. Im dalej w las tym ciekawiej i
pojawiają się bardziej urozmaicone kawałki. Jednym z takim
ciekawszych jest bez wątpienia rycerski „Light After
Darkness” i to jest przykład, że wciąż można grać
oklepany melodyjny power metal zakorzeniony w latach 90 i to na
wysokim poziomie. Coś z Blind Guardian słyszę w bardziej
klimatycznym „My Will” i najlepsze jest to, że do
samego końca, aż po rozbudowany „The Fallen King”
nie słychać słabych kompozycji. Wszystko zostało dobrze
przemyślane i zagrane z głową.
Kaledon nagrał sporo
albumów i sporo o podobnym klimacie i konstrukcji. Jednak
żaden nie ma tyle killerów, takiej energii i takiej dawki
przebojowości co „Antillius”. Jak dla mnie jeden z ich
najlepszych albumów, do którego będę często wracać.
Miło jest słyszeć, że duch Rhapsody przemawia w ich muzyce.
Gorąco polecam.
Ocena: 8/10
A ja z kolei nie byłem w stanie tej płyty słuchać: brzmienie robione chyba przez osobę, która nie słyszała kompletnie że coś nie gra, wymęczony wokal, żadnej wciągającej melodii, masa dźwięków, które nic nie wnoszą, a nawet jeśli to słyszało się je na innych podobnych płytach w znacznie lepszym wykonaniu. Nic dziwnego, że ten album jest ostatnim z Polazzim, który się wyniósł bo nie było tu nic ciekawego do roboty. Dałbym co najwyżej dwóję i jeszcze się zastanawiał czy nie jest za wysoko ocenione.
OdpowiedzUsuń8/10 ????????????? Za co ????????????
OdpowiedzUsuń