Mówi się często o tym, że w Polsce
nic tylko death metal i black metal, a reszta gatunków nie istnieje. Te czasy
dawno minęły i właściwie można na naszej scenie znaleźć takie zespoły, które
próbują być oryginalne. Jednym z takich zespołów jest bez wątpienia Percival
Schutenbach. Muzyka jest równie ciekawa i mistyczna co sama nazwa zespołu. Ten projekt muzyczny z
Lubina zrodził się w 1999 roku i tak trwa po dzień dzisiejszy. W tym roku udało
się wydać 4 album, który nosi tytuł "Mniejsze Zło". Pozycja zespołu
rośnie z każdym rokiem i z każdą płytą, a co najważniejsze jest to band z dużym
potencjałem.
Jednak do rzeczy. W ich muzyce
można z łatwością doszukać się wpływów progresywnego rocka, muzyki klasycznej,
folku, thrash metalu, czy właśnie death metalu. Zespół powstał w celu
odtworzenia muzyki z okresu średniowiecza. Mało kto podchodzi tak ambitnie do
grania muzyki i narzuca sobie taki właśnie cel, by odtworzyć to jak brzmiała
muzyka 1000 lat temu. Tutaj Percival Schutenbach wykracza poza pewne ramy i
trendy. W efekcie stworzyli coś co przyciąga uwagę, intryguje i zarazem
wciąga. O ile poprzedni album tryskał
energią i był skierowany do publiczności co cenią sobie chwytliwość, o tyle
"Mniejsze zło" jest bardziej wymagające. Z jednej strony jest to album koncepcyjny, w
którym głównym mianownikiem są demony, które czają się na nas w ciemnościach. Z drugiej strony to właśnie aranżacja
kompozycji i bardziej wyszukane motywy. Soczyste brzmienie czy klimatyczna szata
graficzna to tylko przykłady tego, że zespół zadbał o to, że był to album
dopracowany. Z muzyką jest różnie, ale ogólnie nie ma na co narzekać. Jedyne co może drażnić to wokal Christiny Bogdanovy,
który jest irytujący i nieco słaby technicznie. Piękno tego albumu tkwi przede
wszystkim w ciekawych partiach gitarowych Mikołaja Rybickiego czy też
Katarzyny, która jest odpowiedzialna za różnego
rodzaju ozdobniki jak choćby flet. Po krótkim wprowadzeniu w postaci "Oberek"
pojawia się mocniejszy i bardziej przebojowy "Oj tam na mori".
Słychać wpływy ludowej muzyki czy też innych gatunków i efekt jest
intrygujący. Zespół przyspiesza w
ostrzejszym "Żmija i dziewczyna". Nie brakuje swego rodzaju
klimatu i ciekawych ozdobników. Nieco
wolniejszy i bardziej stonowany jest "I nie wrócił". Tutaj jest atutem
mocny, gęsty, mroczny klimat. Dla fanów
ostrego grania mamy agresywny "Martwe Zło", w którym zespół wtrąca
melodyjny death metal. "Zmora"
to kawałek dedykowany fanom rocka progresywnego, zaś "Tridam" ma więcej
doom metalu i ponurego klimatu w sobie. Całość zamyka cover Dead Can Dance w
postaci "Cantara".
Nie jest to łatwa i lekka
przyjemna płyta, która łatwo wchodzi i do której można wracać co dziennie.
Jednak jeśli ktoś lubi klimatyczne granie, bardziej wyszukany styl i coś
świeżego, ten z pewnością doceni nowe dzieło naszego rodzimego bandu. Mamy
tutaj mroczny i nieco ludowy klimat, a zespół zabiera nas do średniowiecza i
ten świat pochłania i nie daje o sobie zapomnieć. Ciekawe i niezapomniane jest
to doświadczenie. Dlatego warto odpalić "Mniejsze Zło" i dać się
wciągnąć w tą historię, w tą nietypową muzykę. Polecam
Ocena: 7/10
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz