Kiedy wiele scen
metalowych przeżywa rozkwit i dostarcza ostatnio sporo fajnych
kapel, tak na Brazylijskim terenie cisza i właściwie ciężko o
jakiś udany album z tamtego rejonu. Wiarę w tą scenę przywrócił
mi ostatnio Mad Dragzter. Kapela istnieje w sumie od 1998, a pod tą
nazwą działają od 2002 r. Jeśli chodzi o gatunek speed/thrash
metal to mają naprawdę wiele do powiedzenia. Choć ostatni ich
album ukazał się 9 lat temu, to jednak na przestrzeni tych lat
zespół nie stracił na swojej agresji i wciąż grać
potrafią i to na wysokim poziomie. Tak 9 lat przyszło czekać na 3
album w karierze brazylijskiej formacji, ale z pewnością „Master
of Space and Time” to jest dzieło kompletne i pokazuje że zespół
powraca i to silniejszy niż kiedykolwiek.
Mimo upływu czasu nie
uległo zmianie to co zespół gra ani to, że motorem
napędowym kapeli jest Tiago Torres. Znakomicie odnajduje się w
pełnieniu funkcji gitarzysty i wokalisty. Jeśli chodzi o wokal to
przywołuje na myśl Annihilator, Megadeth,czy Metalikę. To akurat
dobrze świadczy o Tiago, że mimo braku technicznego wyszkolenia
odnajduje się w thrash metalowej formule. Lepiej już prezentują
się jego zagrywki gitarowe z Gabrielem. Tutaj jest naprawdę ostro i
panowie nie oszczędzają się. Jest szybkość, jest technika, jest
agresja i w dodatku wszystko zagrane z pomysłem i zachowaniem
melodyjności. To przedkłada się na jakość a sam materiał
naprawdę sprawia że czas szybko płynie i słuchacz może czerpać
niezłą frajdę z muzyki Brazylijczyków. Jednym minusem jest
ponad godziny materiał, który został rozłożony na 15
kawałków. Trochę to dużo jak na thrash metalowy album i nie
ma tutaj też większego urozmaicenia na czym cierpi płyta. Co
ciekawe udało się uratować całość przed monotonią i rutyną.
Zaczyna się od mocnego uderzenia i słychać, że „Almighty”
ma w sobie to coś. Prosty, pełen energii kawałek, który
ukazuje to co najlepsze w gatunku thrash metal. Dalej mamy bardziej
techniczny „Valley of Dry Bones” który
zabiera nas w rejony Testament, OverKill czy Annihilator. Zespół
potrafi nie tylko odnaleźć się w agresywnych i szybkich
kompozycjach co pokazują w toporniejszym „5708”.
Na płycie nie brakuje stricte technicznych kawałków typu
„Megiddo” czy ostrzejszy „King of Kings”.
Tiago dwoi się i troi co by muzyka była pełna werwy i niezwykle
melodyjna. W końcu tylko tak można trafić do potencjalnego
słuchacza. Takin „Army of truth” czy „One
nation of church” idealnie oddają tą cechę. Najlepiej
jednak zespół wypada w rasowych petardach, które mają
być typową prezentacją mocy i tego na co stać band. Właśnie
taki killery jak „Wrath of God” są największą atrakcją na
płycie i to one przesądzają o poziomie tej płyty.
Werdykt jest jeden.
Bardzo solidny thrash metalowy krążek, który zabiera nas do
lat 90 do świata wykreowanego przez Annihilator czy Megadeth.
Brazylijska formacja może nieco przedobrzyła z liczbą kompozycji,
ale świetna okładka, mocne brzmienie i kilka ostrych kawałków
rekompensują to. Płyta warta grzechu, zwłaszcza jeśli siedzimy w
thrash metalu i to nie od dziś.
Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz