W
tym roku mamy starcie dwóch gitarzystów Dio, a
mianowicie Viviana Campbella i Craiga Goldiego. Każdy z nich w tym
roku wydał debiutancki album swojej kapeli, każdy z nich oddaje
hołd dla zmarłego Ronniego James Dio z którym dzielili
najlepsze lata swojej kariery. Każdy z nich nagrał jeden z swoich
najlepszych albumów od czasu grania u boku Dio. Każdy z tych
albumów to kwintesencja heavy metalu i stylu Dio. Vivian
Campbell zabrał nas do okresu pierwszych trzech płyt z początku
lat 80. Goldy z kolei zabiera nas do czasów „Magica” czy
„Master of The Moon”, a czasami nawet do „Dream evil”.
Najlepsze jest to, że każdy tworzy muzykę przesiąkniętą
twórczością Dio, ale każdy nagrał inny album, w innej
tonacji i o innym charakterze. „Heavy Crown” to płyta
energiczna, bardzo heavy metalowa, z kolei „Resurrection Kings”
ma w sobie więcej z hard rocka. Ten sam cel, ten sam zabieg, dwa
różne efekty, dwa różne albumy z takim samym
przesłanie.
Sam
zespół Resurrection Kings powstał w 2015 roku i Craig Goldy
zebrał ciekawych muzyków. Jest jego kumpel z okresu grania u
boku Dio czyli Vinni Appice. Co ciekawe gra on też w Last in Line,
który również gra muzykę w stylu Dio. Ciekawe jak on
sobie radzi z odróżnianiem tych dwóch zespołów?
Na wokalu pojawił się Chas West, który śpiewał w Foreigner
czy Lynch Mob. Odnajduje się w takiej muzyce i jego styl i technika
zapewniają Resurrection Kings wysoką jakość. Śpiewa troszkę w
stylu Dio, ale nie stara się być kopią co jest jego atutem.
Kompozycją nadaje niezwykłego hard rockowego klimatu Na basie zaś
pojawił się Sean Mcnabb który jest znany nam choćby z
Dokken. Jest zgrany zespół, pomysł na granie, na kompozycje
i na to by muzyka Dio wciąż żyła. Brakuje mi jednak nieco kopa,
energii, którą mamy na „Heavy Crown” Last in Line. Tutaj
na „Resurrection Kings” za dużo jest hard rocka, za dużo
emocjonalnych motywów i szukania jakiejś głębi. Czasami
Craig za bardzo kombinuje i za bardzo stara się urozmaicić owy
album przez co traci to na chwytliwości i na atrakcyjności. Nie
jest to zły album, ale z pewnością nie jest idealny. „Distant
Prayer” to z pewnością dobry otwieracz, to również
idealny hołd dla Dio. Mocny riff, idealnie osadzony w twórczości
Dio z ostatnich jego płyt. Craig wraca do gry i to w wielkim stylu,
bo dawno nie stworzył tak udanego kawałka i tak wyrazistego riffu.
Nieco marszowy „Livin Out Loud” ma coś z Rainbow i
tutaj można uświadczyć większą dawkę hard rocka aniżeli heavy
metalu. Lekki, finezyjny „Wash Away” to jeden z
najlepszych przebojów na płycie i nieco komercyjny wydźwięk
dodaje mu urok. „Who Did You Run To” to
kwintesencja stylu Dio i fani „Magica” będą zachwyceni tym
kawałkiem. Craig znów daje czadu, a riff jest naprawdę
idealny w swojej konwencji. Chas West ma mocny głos i momentami
przypomina mi wokalistę Voodoo Circle i dobrze odzwierciedla to hard
rockowy „Falling For You”. Echa Foreigner słychać
w romantycznym „Never Say Goodbey”. Mocnym punktem
na płycie jest nieco ostrzejszy „Path of Love” o bardziej heavy
metalowym charakterze. Szkoda, że na płycie jest mało takich
petard jak „Don;t have to
fight no more” i na sam koniec mamy nieco bardziej
progresywny „What You take”, który ukazuje
owe kombinowanie Craiga.
Miło
widzieć, że Craig Goldy żyje i ma się dobrze. Dobrze, że nie
marnuje swojego talentu i wraca do gry. Resurrection Kings to bardzo
zgrany band, który gra muzykę z pogranicza heavy metalu i
hard rocka, trzymając się jasno określonych granic. Stawiają na
finezję, lekkość i nawiązania do twórczości Dio.
Mieszanka z tego wyszła całkiem udana, aczkolwiek czuję niedosyt.
Brakuje mi pazura na tej płycie, brakuje prawdziwych heavy
metalowych petard. Może drugi album będzie jeszcze bardziej
dopieszczony? Póki co wstarciu Campbell kontra Goldy, wygrywa
zdecydowanie Campbell i jego Last in Line.
Ocena:
7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz