Strony

sobota, 28 maja 2016

SILVERBONES - Wild Waves (2016)

Muzyka i twórczość Running Wild miała i w sumie dalej ma ogromny wpływ na muzykę heavy metalową. Charakterystyczne melodie, brzmienie gitar, odpowiednie pirackie refreny i przebojowość to jest coś co Running Wild robił na wysokim poziomie i pokazał wszystkim że można. Rock'n Rolf stworzył jedną z najlepszych kapel metalowych, która natchnęła Ceda z Blazon Stone, muzyków Powerwolf, Lonewolf, czy też właśnie Silverbones. Ten ostatni nie jest jeszcze tak znany, w końcu ich debiutancki album „Wild Waves” ma 15 czerwca tego roku. Co warto wiedzieć o tej kapeli i samym albumie?

Silverbones powstał w 2013 r inicjatywy Adrea Franceschi, który zajął się również wokalem, graniem na basie i komponowaniem kompozycji. To on też dostarczył pomysłu na frontową okładkę „Wild Waves”. Jest takim włoskim Rock;n Rolfem, który pełni wiele funkcji i stara się być kapitanem na swoim pokładzie. Sam zespół grał już wiele koncertów, w tym również na ziemi polskiej i ma już 3 letnie doświadczenie. Jeśli chodzi o muzykę Silverbones to jest to heavy/speed/power metal w stylu Running Wild. Sporą rolę odegrał Ced z Blazon stone, który zadbał o odpowiednie brzmienie i jakość całej płyty. Na płycie słychać echa wczesnego Running Wild z okresu „Port Royal” czy „Blazon stone”. Zaczyna się typowo, bo od intra. Akurat „Cry For Freedom” to mocne intro, które oddaje najlepsze lata Running Wild. To się nazywa dobry start. Sporo klasycznego grania spod znaku Rock;n Rolfa uświadczymy w przebojowym „Wild Waves”, który najlepiej oddaje klimat całej płyty. „Royal Tyrants” w rzeczy samej brzmi jak zaginiony kawałek z płyty „Port Royal” a wszystko dzięki odpowiedniej melodyjności i klimatowi. „Queen Anna's Revenge” zaczyna się od akustycznej partii gitarowej i w sumie tak zaczynały się najciekawsze kawałki Running Wild. Ta rozbudowana kompozycja również należy do tych najlepszych na płycie. Zespół całkiem dobrze radzi sobie w sferze gitarowej co potwierdza talent Ricardo. Bardziej stonowany jest „The Undead”, który ukazuje mroczny klimat. Nie brakuje szybszych petard i w tej roli sprawdza się energiczny „Raiders of the New World” czy melodyjny „Wicked Kings”, które również mają coś z płyty „Port Royal”. Na sam koniec mamy jeden z najlepszych przebojów na płycie, a mianowicie „Hellblazer” i rozbudowany „Black bart” trwający prawie 8 minut. Znakomite zwieńczenie tak udanej płyty w klimacie Running Wild.

Nie jest łatwo nawiązać do ponadczasowego Running Wild, który tak wiele osiągnął i stworzył taki jedyny w swoim rodzaju styl. Jednak Blazon Stone czy właśnie Silverbones pokazują, że można. „Wild Waves” to miła wycieczka do twórczości Running Wild z okresu „Port Royal”. Sam zespół ma w sobie to coś, co sprawia że debiutancki album brzmi jakby nagrała go doświadczona kapela z wieloletnim stażem. Nie ma słabych utworów, a każdy kawałek to miła frajda dla fanów takiej muzyki. Warto mieć ten album w swojej kolekcji, zwłaszcza jeśli płynie w nas piracka krew.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz