„Nadzieja Brytyjskiego
Rocka” czy „ młodsza wersja Deep Purple” takich słów
używa się do określenia debiutanckiego albumu brytyjskiej formacji
Ingloriuous. Wielkie słowa, które dają jednocześnie tyle
nadziei, co obaw. W końcu nie tak łatwo jest osiągnąć poziom
Deep purple, Rainbow czy Whitesnake. Skoro taki Voodoo Circle czy
Demons Eye dają radę to czemu innym kapelom może się nie udać.
Brytyjski Inglorious to żywy przykład, że taka muzyka wciąż jest
pożądana i wziąć cieszy zarówno stare pokolenie jak i
młode. Każdy fan hard rocka ma ochotę posłuchać wyrazistego i
specyficznego wokalistę o bluesowych korzeniach, czy finezyjnych
solówek, które przenoszą nas do prawdziwego raju
rockowych dźwięków. Inglorious to na pewno nie grupa
żółtodziobów, którzy nie wiedzą czego chcą.
Oni mają swój styl, mają pomysł na granie, a kiedy grali
covery Rainbow to nic dziwnego, że wielu z nas zobaczyło w końcu
jakiś młody zespół, który nie boi się nieco
odświeżyć znaną nam formułę. „Inglorious” to jedna z
najważniejszych premier roku 2016.
Już sama okładka płyty
dało jasno do zrozumienia z czym mamy do czynienia tak naprawdę.
Klimat płyt Deep Purple, Rainbow czy Whitesnake wybrzmiewa w niej i
to w każdym detalu. Kapela powstała w 2014 r z inicjatywy frontmana
Nathana Jamesa, który ma coś z natury Iana Gilliana, Doggie
White'a czy Joe Lynn Turnera. Prawdziwy hard rockowy głos, który
jeszcze bardziej zbliża nas do świata Deep Purple czy Rainbow.
Bardzo ważnym elementem układanki Inglorious jest duet gitarzystów.
Will Taylor i Andreas Erikson znakomicie się uzupełniają i
potrafią się bawić melodiami. Urozmaicają swoją grę przez
wykorzystywanie bluesowych rozwiązań i różnych
progresywnych elementów. W efekcie dostajemy niezłe riffy i
pomysłowe solówki, które potrafią zauroczyć swoim
wykonaniem. Na płycie dzieje się sporo i wszystko to przywołuje
miłe wspomnienia i wielkie albumy z lat 70. Mocne brzmienie też
odgrywa tutaj znaczącą rolę, bo dzięki temu wiemy, że panowie
żyją w naszych czasach, a płyta to nie żaden zaginiony skarb lat
70. Co mnie zaskoczyło w przypadku Inglorious to przede wszystkim
materiał, który ma w sobie coś magicznego. Kompozycje są
przemyślane, dojrzałe i dobrze wyważone między finezją,
agresywnością i hard rockowym szaleństwem. Nie ma mowy tutaj o
granie na jedno kopyto czy bezmyślne kopiowanie mistrzów.
Wszystko brzmi świeżo i magicznie. Kiedy na samym wstępie atakuje
nas intro wygrywane przez klawiszowca to już wiadomo co gra
Inglorious. „Until I Die” to kompozycja wzorowana
na twórczości Blackmore'a i Rainbow. To jest dobry znak,
dobry wzór do naśladowania. Sam riff z pewnością o wiele
ostrzejszy i bardziej nasuwający Black Sabbath pod wieloma
względami. Wyszedł z tego klasyczny hard rockowy hit, który
pokazuje, że muzyka Rainbow żyje w młodzieńcach z Inglorious.
Szybki, rozpędzony i nieco rock;n rollowy „Breakway”
ma coś z Toto, ma coś z Led Zeppelin, jednak brytyjski band cały
czas pozostaje sobą. Ostry riff pokazuje, że zespół nie ma
zamiaru oszczędzać się czy grać pod publikę. Słychać, że
grają z miłości do klasycznego rocka z lat 70, że chcą udowodnić
światu że ta muzyka wciąż jest warta uwagi i jej ogień nie
zgasł. „High Flying Gypsy” to kolejny hit, choć
bardziej stonowany z nutką progresywności. Bluesowy „Holy
water” to już większy ukłon w stronę Whitensnake czy
Deep Purple. Takie lekkie, rockowe kawałki zawsze są mile widziane.
Ukazują wyjątkowe zdolności gitarzystów, którzy
nawet w takich kompozycjach potrafią oczarować i poruszyć emocje
słuchacza. Nieco żywszy jest bez wątpienia „Warning” w którym
czadu daje Nathan James. Dobry dowód na to, że ten frontman
odnajduje się w każdej stylistyce. Ballada w wykonaniu tej
brytyjskiej formacji przywraca nadzieję w tego typu kawałki. Często
napotykamy stworzone na siłę balladę, które tylko pełnią
funkcję wypełniaczy. Tutaj „Bleed For You” robi
spore wrażenie. Ciekawy, wciągający motyw główny i
przepiękny wokal Nothana czynią ten utwór jednym z
najlepszych na płycie. Jednym z najostrzejszych kawałków na
płycie jest bez wątpienia zadziorny „You're Mine”
. Mocny riff, ostry wokal Nothana i odpowiednia tonacja i killer
gotowy. W podobnym tonie utrzymany jest tytułowy „Inglorious”
czy zamykający „Unaware”,
który idealnie wieńczy ten album.
Jesteśmy
świadkami narodzin nowej gwiazdy hard rocka. Inglorious to jeden z
najciekawszych zespołów, jakie ostatnio pojawiły się na
rynku. Nagrali swój pierwszy album, który w swojej
kategorii jest po prostu świetny. Charyzmatyczny wokalista, ciekawe,
świeże podejście gitarzystów, którzy wiedzą jak
połączyć finezyjność z nutką szaleństwa. Echa Deep Purple czy
Rainbow są słyszalne i stanowią miłą ozdobę tego wydawnictwa.
Nie jest łatwo nagrać muzykę w klimatach tych zespołów,
nie jest łatwo nawiązać stylistycznie do nich i to jeszcze na
podobnym poziomie. Jednak brytyjska formacja Inglorious dała rade i
widzę przed nimi świetlaną przyszłość. Oby tak dalej panowie.
Ocena:
9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz