Strony

piątek, 3 marca 2017

MAJESTY - Rebels (2017)

W tym roku niemiecki Majesty może się pochwalić 20 leciem istnienia kapeli. Zespół dość szybko zyskał sławę i nie małe grono wiernych fanów, a wszystko za sprawą stylu, który był bardzo podobny do Manowar. Majesty i Wizzard to zespoły, które często właśnie określa się jako „niemiecki Manowar”. W sumie nic dziwnego, bo zespoły czerpią garściami z twórczości tej wielkiej kapeli. Pierwsze dzieła Majesty to klasyki gatunku heavy/power metalu. Zespół szedł za ciosem i kuł żelazo póki było gorące. W 2008 r zmieniano nazwę na Metalforce i pod tym szyldem wydano jeden album. Powrót na stare śmieci nie był łatwy. Wielkie oczekiwania co do marki Majesty sprawiły, że zespół nie powrócił w wielkiej chwale. Na plus zaliczę na pewno „Banners High”, ale wciąż brakowało mi tego czegoś. „Generation Steel” z 2015r też nie był najwyższych lotów. Jednak wiara w zespół nigdy nie wygasła i czekałem na ich kolejny album. „Rebels” to już 8 album Majesty i jest to jeden z ich najlepszych krążków, który nawiązuje do pierwszych wydawnictw.

Najlepsze jest to, że płyta zaskakuje różnymi ciekawymi rozwiązaniami aranżacyjnymi. Niby dalej Majesty gra swoje, czyli heavy/power metal. Jednak tym razem nie słychać aż takiego nachalnego kopiowania Manowar. Jest bojowo, epicko i true heavy metalowo. Nie brakuje w tym wszystkim luzu, swobody i pomysłowości. Momentami nowe kompozycje przypominają dokonania Hammerfall, Sabaton czy Bloodbound. To jest dobry kierunek, co by nie grać jednostajnie i zjadając swój własny ogon. Nie brakuje hitów, mocnych riffów, czy podniosłych i bojowych refrenów. Jest Majesty pełną gębą, tylko taki z nieco odświeżoną formułą. Tarek jako wokalista wciąż zaskakuje wysoką formą. Śpiewa zadziornie i z niebywałą lekkością, co sprawia że słucha się płyty przyjemnie. Z kolei Tristian i Robin zadbali, aby zaplecze instrumentalne było bojowe, rycerskie i przebojowe. Sporo dzieje się przez te 53 minuty.

Zaczyna się od bojowego i klimatycznego intra w postaci „Path to freedom”. Jest budowanie atmosfery i przygotowanie słuchacza do mocnego uderzenia. To następuje wraz z „Die like Kings”, który jest rasowym hitem na miarę innych wielkich przebojów Majesty. Jest prosto, zadziornie i z przytupem. Co mnie tutaj zaskoczyło to na pewno wyrazisty i soczysty riff jak przystało na heavy/power metal. Sam refren jest po prostu idealny i taki na miarę hymnów Manowar. Co na pewno zaskakuje to aranżacje i wykonanie „Rebels of our Time”. Gdzieś tutaj dochodzi do skrzyżowania Hammerfall, Judas Priest z „Turbo” i Sabaton z ostatnich płyt. Nutka nowoczesności, prosty riff i podniosły refren, który zagrzewa do walki. Stary Majest powrócił w odświeżonej formie i podoba mi się takie wydanie niemieckiego Manowar. Śmieszny tytuł „Yolo Hm” nie zwiastował niczego dobrego, a o dziwo jest to jeden z największych przebojów na płycie. Znów słychać zacięcie Hammerfall co słychać w pracach gitarzystów. Z kolei prosty i chwytliwy refren przywołuje stare dobre hity Majesty. Początek płyty jest równy i bardzo dynamiczny, a każdy utwór to kawał solidnego heavy/power metalu na wysokich obrotach. Dalej mamy power metalową petardą z podniosłym i rycerskim refrenem czyli „The Final War”. Majesty nie kryje nawiązań do twórczości Sabaton, ale trzeba przyznać że wypadają bardziej autentycznie niż szwedzki band. „Across the lightning” to najbardziej klimatyczny kawałek, który jednocześnie pełni rolę ballady. Kupuję tą szczerość i miłość do metalu, którą słychać. Coś pięknego. Znalazło się miejsce dla prawdziwej power metalowej petardy w rycerskim wydaniu i „Fireheart” idealnie wpasowuje się w ten styl. Energiczny kawałek z mocnym riffem i niezwykle nośnym refrenem. Epitet „Epicki” dość często jest stosowany w opisywaniu utworów Majesty, ale świetnie pasuje do złożonego i melodyjnego „Iron Hill”. Utwór potrafi zauroczyć motoryką Manowar, a także niezwykłą lekkością. Szybko przemija te 6 minut i trzeba pochwalić zespół za pomysłowość. Niby ocieramy się o Manowar, ale nie ma mowy o kalce. Kiedy słucham marszowego i nieco słodszego „Hereos of the night” to od razu przypominają się najlepsze dzieła Sabaton, czy Accept. Niby taki typowy kawałek, a niesie sporo pozytywnej energii i takiego epickiego wydźwięku. Na plus trzeba zaliczyć złożone zagrywki gitarowe i kolejny hymnowy refren. „Running for Salvation” to ukłon w stronę największych tuzów niemieckiego heavy/power metalu. Jest tutaj gdzieś ta niemiecka toporność i Majesty tak jakoś inaczej brzmi. Słychać w końcu, że to niemiecka kapela, która gra to w czym najlepszy jest ten kraj. Na sam koniec perełka w postaci „Fighting till the End”. Motorem napędowym jest tutaj prosta i chwytliwa melodia, a także zadziorny riff rodem z najlepszych płyt Manowar. Najlepsze jest jednak to, że kawałek jest podniosły i bardzo power metalowy. Gdzieś można doszukać się wpływów Hammerfall, Freedom Call czy nawet Gamma Ray. Takie wydanie Majesty to ja rozumiem.

Różnie to było z Majesty, ale trzymają poziom przez ten cały czas. Może „Generation Steel” nie powalał, a „Banners High” był banalny to jednak Majesty pozostał sobą. Dalej w sumie jest tym zespołem, który nie kryje zamiłowań do Manowar. Na „Rebels” mamy kilka nowych rozwiązań, kilka nowych pomysłów i kilka ciekawych smaczków. Wyszła z tego płyta utrzymana w standardach niemieckiego heavy/power metalu, który mocno nawiązuje do niemieckiej sceny metalowej. Majesty brzmi autentycznie, mocarnie i pokazuje, że można grać w swoim stylu, a przy tym nawiązując do Bloodbound, Gamma Ray, czy Hammerfall. Swoje najlepsze albumy nagrali lata temu, ale „Rebels” to jedno z najlepszych dzieł, które można śmiało postawić obok „Reign in glory”.

Ocena: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz