Strony

sobota, 18 marca 2017

ME AND THAT MAN - Songs of love and death (2017)

Adam Darski znany jak Nergal głównie znany jest w świecie metalowym za sprawą death metalowego zespołu Behemoth, który odniósł międzynarodowy sukces. To jest bez wątpienia duma naszego kraju, choć znajdą się tacy co go skreślą, przez to jak się zachowuje na scenie i jaki szum medialny potrafi zrobić wokół siebie. Liczy się muzyka i za to powinniśmy oceniać Nergala. Ostatni album to „The Satanist” z 2014r który wydał z zespołem Behemoth i od tamtego czasu była zapowiedziana solowa płyta, która miała być utrzymana w klimatach alternatywnego rocka, folku, bluesa i country. Tak się narodził Me and that man, który Adam współtworzy z innym wielkim muzykiem, a mianowicie Johnem Porterem.

Już pierwsze zapowiedzi były naprawdę obiecujące i od razu można było dostrzec potencjał tego materiału. Nie jest to metal, nie jest to brutalne granie z jakiego znamy Nergala, ale gdzieś przemycony jest mrok i te ponure, pesymistyczne wręcz teksty. Debiut „Songs of Love and Death” to płyta inna niż te wszystkie, które ostatnio mamy możliwość usłyszeć. Ten album ma swój charakter, swój pazur i przemyca sporo emocji. Najlepsze jest to, że choć dominują akustyczne gitary, klimat country ocierający się o muzykę typową dla westernów, to całość jest urocza. Stonowane dźwięki są idealnie wyważone i nawet wokal Adama jest taki autentyczny i poruszający. Słuchając zawartości można dostrzec inspiracje Johnym Cashem, Nick Cavem, Tomym Waitsem czy nawet Depeche Mode. Mimo specyficznej stylistyce nie brakuje mocy i przebojowości, a to sprawia że muzyka jest przystępna i zapadająca w głowie.

Na otwieracza wybrano utwór, który powstał jako pierwszy, utwór który kipi energią i porusza swoim tekstem. Mowa o chwytliwym „My church is black”, który promował album. Bardzo odważny tekst, który wciąga i potrafi poruszyć słuchacza. Tutaj mamy kwintesencję stylu Me and that man, który można określić jako miks amerykańskiego bluesa, country oraz mrocznego klimatu Nicka Cave, z klasyką rocka a także surowością znaną z twórczości Toma Waitsa. Wszystko jest bardzo spójne. Większy udział mamy Johna Portera w „Nightride”, który potrafi nieco przypomnieć nam o starym Rolling Stones. Nieco żywszy i bardziej rytmiczny „On the road” kipi pozytywną energią. Jednym z utworów, który też promował album to bez wątpienia klimatyczny i poruszający „Cross my heart and hope to die”. Podoba mi się nieco marszowe tempo, mroczny klimat, który jest piętnowany ponurym akordeonem Czesława Mozila. Bardzo fajnym motywem jest tutaj dziecięcy chór. Kolejna perełka na płycie, które wzbudza emocje i zostaje z nami na długo. Z kolei Michał Łapaj upiększył rockowy „Better the Devil I know” w którym wykorzystano patenty Ac/Dc czy The Rolling Stones. Jeden z mocniejszych i agresywniejszych kawałków na płycie. Dużo mroku i klimatycznego bluesa mamy w łagodnym „Of Sirens, vampires and lovers”. Dalej mamy świetny i przebojowy „Magdalene” z ciekawą, intrygującą solówką wzorowaną na latach 70 i led Zeppelin. Tekst też jest bardzo ciekawy i może spodobać to jak Nergal przekształca wątki z biblii. Panowie dobrze się bawią przy tworzeniu i to słychać na pewno w szalonym i energicznym „Love and death”. Pozytywny jest też bardziej komercyjny „One Day”, który brzmi jak mieszanka twórczości Queen,Bruce'a Springstena, Roya Orbinsona czy Leonarda Cohena. Lekki i przyjemny bluesowy kawałek. Jednym z tych cięższych utworów na płycie jest marszowy i ponury „Shaman Bluesa”, który potrafi nas przenieść do świata Led Zeppelin czy Ac/Dc. Do tego wszystkiego bluesowy klimat i duża dawka mroku. Na pewno może spodobać się przyspieszenie pod koniec kawałka. Chris Rea czy Vangelis wybrzmiewa w klimatycznym „Voodoo queen”. Same wykonanie i styl wpisują się w ścieżki filmowe Quentina Tarantino. Utwór idealnie by pasował do „Django” czy „Kill Bill”. Całość zamyka ponura i piękna ballada „Ain't much loving” gdzie bardzo fajnie krzyżują się wokale Adama i Johna. Piękne zwieńczenie pięknego albumu.

To było do przewidzenia, że ta płyta będzie klimatyczna, świeża, pełna ciekawych pomysłów i rockowa. Jednak nie sądziłem, że płyta będzie tak dobrze wyważona, tak urozmaicona, taka zaskakująca i wciągająca. Nie ma słabych utworów i każdy to inna przygoda. Razem tworzą piękną spójną, całość. Dopełnieniem jest mroczna okładka i soczyste brzmienie. Tej muzyki po prostu nie ma się dość i chcę się do niej wracać. „Songs of love and death” dalekie jest od tego co Nergal robi z Behemoth, nie jest to metal, ale rock jak najbardziej tak i to taki szczery, prosto z serca. Coś pięknego i fani dobrej muzyki nie będą narzekać.

Ocena: 10/10

2 komentarze:

  1. Całości jeszcze nie słuchałem, ale zapowiedzi były bardzo obiecujące i czekam na ten album od początku gdy gruchnęła wieść, ze będzie taki projekt. Za niedługi czas na pewno tez u mnie będzie recka. W ogóle jak Ci wchodzą takie klimaty (może nawet bardziej pokręcone) to polecam Tau Cross - w tym roku podobno ma być nowa płyta ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak bedzie czas to obczaję :D tez brakuje czasu na te wszelkie nowosci :P

      Usuń