Strony

sobota, 8 lipca 2017

OVERKILL - The Grinding Wheel (2017)

Dyskografia amerykańskiej formacji Overkill robi ogromne wrażenie. Nagrać 18 albumów i wciąż być na topie, a przy tym nagrywać jedne ze swoich albumów to mało kto może się pochwalić. Panowie od lat grają speed/thrash metal na wysokim poziomie. Cechuje ich agresywność, duża dawka energii i taki speed/heavy metalowy pazur. Charakterystyczny wokal Bobbiego przypomina twórczość Metal Church czy Accept. Overkill od czasu wydania „Ironbound” przeżywa swoją drugą młodość. 18 krążek zatytułowany „The grinding Wheel” to w zasadzie nic nowego tylko kontynuacja tego co mieliśmy na ostatnich płytach. Pytanie czy formuła się nie wyczerpała?

Nie ma zaskoczenia i nie ma powiewu świeżości, a płyta momentami brzmi jak kalka ostatnich płyt. Najgorsze jest to, że już nie ma tej lekkości i przebojowości z „Ironbound” czy zadziorności z „The eletric Age”. Niby dalej jest ostro, jest melodyjnie i tak jak na ostatnich płytach, ale momentami brzmi to jak zespół grał na siłę i bez pomysłu. Soczyste brzmienie i świetny wokal Bobbiego, który przypomina czasami Mike Howe'a z Metal Church czy Marka Tornillo z Accept to jest bez wątpienia atut Overkill i motor napędowy nowego dzieła. Nie ma mowy o drugim „Ironbound”, ale nie oznacza to, że „The grinding Wheel” jest spisany na straty, bowiem nie brakuje tutaj naprawdę solidnych utworów. Początek płyty jest całkiem udany i daje prawdziwego kopa. Mamy rozbudowany „Mean, green, killing machine”, nieco punkowy „Goddamn trouble”, który ociera się o dokonania Anthrax i jeszcze dynamiczny i techniczny „Our finest hour”. Ten ostatni utwór jest bliższy poziomowi i stylowi z „Ironbound”. Bardzo dobry przykład, że zespół trzyma poziom i wciąż potrafi stworzyć świetny killer, który zapada na długo w pamięci. Nieco mroczniejszy i też bardziej heavy metalowy „Shine on” prezentuje się dobrze, ale troszkę się dłuży. Dużo dobrych melodii i zagrywek gitarowych uświadczymy w przebojowym „The long road”. Dalej mamy „Come heavy”, który też jest bardziej stonowany i bardziej heavy metalowy niż thrash metalowy. Ciekawy riff i taki rytmiczny wydźwięk riffów sprawia, że utwór wyróżnia się na tle innych z płyty. Do ostrych i thrash metalowych kawałków na pewno warto zaliczyć „Red white and blue” czy „The wheel”.Całość zamyka lżejszy „emerald”, który zaskakuje lekkością i dużą dawką melodyjności.

Sam album jest nie równy i taki trochę chaotyczny, ale są też plusy. Zespół dalej podąża ścieżką obraną na „Ironbound” i dalej trzyma dobry poziom. Nie brakuje thrash metalu i ciekawych hitów, które podbiją serce fanów heavy metalu. Oczekiwałem czegoś więcej, a dostałem solidny album który za jakiś czas przepadnie w gąszczu lepszych płyt.

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz