Strony

niedziela, 3 września 2017

DEATH - Leprosy (1988)

Śmierć czeka każdego z nas i przed tym nie da się uciec. Czasami zdarzy się, że anioł śmierci przyjdzie po nas za szybko, a my nie zdołamy przekazać bliskim i światu wszystkiego tego co chcieliśmy przekazać. Śmierć jest nieubłagana i przychodzi nawet po wielkie gwiazdy. Chuck Schuldiner zmarł 2001 r a Scott Clendenin w 2015r. Choć nie ma ich już z nami, a świat poszedł do przodu, to ich twórczość na zawsze wpisała się kanon muzyki metalowej, a dokładniej mówiąc death metalu. To byli dwaj wielcy muzycy, którzy grali w amerykańskim zespole o nazwie „death”. Tak więc śmierć zatoczyło koło.

Chuck przyczynił się do narodzin Death metalu i jego nowej interpretacji. Tak jak oni nie grał nikt wcześniej, a później powstało kilka kopii, ale żadna nie była tak dobra jak oryginał. Nic dziwnego, że Chuck został okrzyknięty ojcem chrzestnym tego gatunku. Jego wokal był bardzo specyficzny. Z jednej strony ostry niczym brzytwy, brutalny, ale potrafił budować mroczną,pełną grozy atmosferę i nadawać kompozycjom melodyjności. Kapela Death powstała w 1984 r na gruzach kapeli Mantas i działała do 2001r. Jest kilka klasyków, które wpisały się na zawsze do grona kultowych i przełomowych wydawnictw w historii heavy metalu. Nie, nie jest to na pewno debiut „Scfream Bloody Gore” który był typową i nieco chaotyczną nawalanką death metalową. Mam tutaj na myśli drugi album tej grupy czyli kultowy „Leprosy”.

Ed repka stworzył jedną z bardziej rozpoznawalnych okładek heavy metalowych. Ukazanie w roli głównej trędowatego budzi już dreszcze i zapada ten obraz na długo w głowie. Zresztą zespół dokonał kilku innych istotnych zmian w porównaniu do debiutu. Teksty są poważniejsze, bardziej problematyczny, co już wyróżniało Death. Sprawa życia i śmierci przewija się w tekstach i rzucają się choćby te ludziach chorych na trąd, czy chorych, których przy życiu utrzymuje aparatura. Każdy z utworów ma jakąś głębię i niesie jakieś przesłanie. Tak więc nie jest to typowa death metalowa nawalanka, która nic z sobą nie niesie. Stylistycznie death też brzmi inaczej na „Leprosy”. Kawałki są bardziej złożone, bardziej pokręcone i gdzieś tam przemycono elementy progresywne, thrash metalowe, czy nawet heavy/speed metalowe. To jest właśnie piękne w tej płycie, że nie zależnie od tego czego lubi słuchać, nawet jeśli nie jesteśmy fanem death metalu, to ten album nie da się pokochać. Każdy znajdzie coś dla siebie. Death tutaj urozmaica swoją muzykę i nie chce grać na jedno kopyto. „Leprosy” to również ostre i soczyste brzmienie, które uwydatnia atuty Death i podkreśla choćby zadziorny wokal Chucka.

Płytę otwiera tytułowy „Leprosy” i zaczyna się dość mrocznie i tak stonowanie. Stopniowo wprowadzane są kolejne dźwięki i elementy układanki. Słychać wysoki poziom techniczny i partie gitarowe są bardzo dobrze wyważone. Co od razu się rzuca to zabawa tempem i dopasowywanie różnych motywów. Dzięki temu utwór nie jest banalny i sporo się w nim dzieje. Jeszcze szybszy i agresywniejszy jest „Born Dead”, który pokazuje jak zespół znakomicie potrafi wtrącić elementy stricte thrash metalowe. Chuck tutaj powala na kolana wokalem, który nie da się pomylić z innym. Echa heavy/speed metalu mamy w rozpędzonym „Forgotten Past” czy melodyjnym „Left To Die”, który imponuje marszowym tempem i taką zadziornością. Kolejnym kultowym kawałkiem z tej płyty jest złożony i urozmaicony „Pull The plug”. Kwintesencja stylu Death i idealny przykład jak połączyć agresję, brutalność i melodyjność. „Open Casket” wyróżnia się szalonymi i energicznymi solówkami, które potrafią oczarować nawet przeciwnika death metalu. Thrash metalowa motoryka pojawia się w złowieszczym i brutalnym „Primitive Ways”. Całość zamyka rozbudowany i bardziej złożony „Choke on it”.

Płyta perfekcyjna i nie ma tutaj słabych punktów. Jest to klasyka gatunku i jedna z najlepszych płyt Death. O tej płycie właściwie wszystko zostało powiedziane i każdy pewnie ją zna na pamięć. Nie ma pewnie też osoby, która by nie spotkała się z zespołem death czy właśnie „Leprosy”. Jeśli czytasz tą recenzję i nie znasz tej płyty to czas to zmienić. Arcydzieło!

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz