Strony

piątek, 6 października 2017

RHAPSODY OF FIRE - Legendary Years (2017)

Rok 2016 był poniekąd dobrym rokiem dla Rhapsody of Fire, a z drugiej był rokiem zmian i trudnych decyzji. Kiedy zespół wydał "Into The Legend" to wiele fanów było w szoku, że kapela wróciła do korzeni i nagrała jeden ze swoich najlepszych albumów. Kiedy wszystko wydawało się być w najlepszym porządku to wtedy kapelę opuścił wokalista Fabio Lione, który był od samego początku. Kolejnym ciosem było odejście długoletniego perkusista Alexa Holzwarth. Ze starego składu został Alex Staropoli i w sumie dla wielu fanów Rhapsody przestał istnieć. Jednak Rhapsody of Fire w nowym składzie postanowił na nowo zagrać swoje największy hity z okresu "Rhapsody" i wydać w formie albumu "Legendary Years".

Wiele wątpliwości było i wiele pytań przed wydaniem tego albumu. Największą niewiadomą był od samego początku Giacomo Voli, który nie do końca przekonywał. Jasne, że potrafi śpiewać i to nawet w górnych rejestrach. Gdzieś tam można doszukać się powiązań z Fabio Lione, ale stara się też być sobą. Nowi muzycy są kompetentni i mogą pochwalić się niezwykłymi umiejętnościami, jednak nie można w pełni ocenić nowego Rhapsody of Fire na podstawie na nowo zagranych starych kawałków, które instrumentalnie brzmią bardzo podobnie. Giacomo idealnie wpasowuje się w partie wokalne Fabio Lione i nowe, stare kawałki wypadają naprawdę przyzwoicie. Mam nadzieje, że odgrywanie starych kawałków, będzie dla kapeli inspirujące i może następny album z nowym materiałem będzie na miarę starych płyt? oby tak.

Na płycie znajdziemy rozpędzony i przebojowy "Dawn of Victory", energiczny "Knightrider of Doom" czy melodyjny "Flames of Revenge". Otwarcie płyty jest naprawdę mocne i w sumie trzeba przyznać, że kapela dobrała dobry zestaw hitów, które identyfikują styl Rhapsody. Nie mogło zabraknąć takich hitów jak "land of immortals", klasyczny "Emerald Sword" czy kultowy "Legendary Tales".  Do promocji wykorzystano "When Demons Awake", który od razu nieco uspokoił, bo wykonanie jest na wysokim poziomie. Nowy wokalista się też w spokojniejszych kawałkach, co potwierdza "Wings of Destiny". Końcówka płyty jest równie mocna co początek, bo pojawia się zadziorny i dynamiczny "Holy thunderforce" i do tego na koniec mamy "Rain of thousands flames", który również niczym nie ustępuje starej wersji.

Bardzo udana składanka, która pokazuje, że nowy skład sprawdza się.  Jednak ciężko ocenić po starych kawałkach czy zespół jest zgrany i czy w niesie powiew świeżości. Jest dobrze, ale czy to wystarczy by utrzymać Rhapsody of Fire? Zobaczymy. Płyta skierowana bardziej do tych osób co nie słyszeli Rhapsody.

Ocena: 7/10

1 komentarz:

  1. Ta płyta to koszmar, jedna z większych kup roku.
    A przy "łerjior"w Emerald Sword padłem ze śmiechu. Gniot

    OdpowiedzUsuń