Lubię tego typu okładki płyt, kiedy to czuje się zaproszony do zapoznania się z zawartością. Bije z niej klimat s-f, a także pasja z lat 80. Savage machine to nie jakaś kapela, która przepadła w latach 80, a debiutujący band prosto z Danii. Wcześniej działali pod nazwą momentum, a od 2014 r działają pod nazwą Savage Machine i przyszedł czas na ich debiut. Płyta może być dla niektórych tego typu płytą, co może nieco namieszać ze względu na jakość muzyki czy właśnie na styl. Muzyka nawiązuje do nwobhm, do tradycyjnego heavy/power metalu i można doszukać się wpływów Iron maiden, Ram, Hollow Ground, Judas Priest, mercyful Fate, czy Portrait. Band robi imponujące wrażenie. Sekcja rytmiczna jest pełna wigoru i zaskakuje dynamiką. Simon i Jacob stworzyli duet gitarowy, w którym jest chemia i uzupełnianie się na wzajem. Jest energia, pomysłowość i czysty geniusz, który słychać w każdym kawałku. Takie partie gitarowe są zawsze pożądane. Jednak nie byłoby sukcesu, gdyby wokalista był nijaki. Troels Rassmusen to właściwy człowiek w właściwym miejscu. Śpiewa agresywnie, znakomicie odnajduje się w wysokich rejestrach, a przede wszystkim człowiek który oddaje klimat lat 80. To wszystko składa się w spójną całość. Muzyka może i wtórna, ale pomysłowość i wykonanie robią swoje. Dobrze dopasowane brzmienie rodem z lat 80, tylko podkręca temperaturę. Zaczyna się od klimatycznego "Exodus", która trwa 6 minut. Spokojne wejście gitar i odgłosów burzy sprawiają, że można poczuć echa płyt Kinga Diamonda. Po 2 minutach utwór nabiera energii i wtedy można poczuć potencjał grupy. Więcej energii i szybkości mamy w "Age of Machines", który pokazuje jak band dobrze rozumie speed/power metalu. Gitarowy majstersztyk, a to dopiero drugi kawałek na płycie. Imponuje mi dynamiczny riff w "The Hunter" i tutaj gdzieś wybrzmiewa stary Helloween, czy Iron Maiden. Zespół radzi sobie z progresywnym metalem co pokazuje majestatyczny "Time Traveler". Oj dzieje się w tym utworze sporo i można znaleźć sporo ciekawych aranżacji. Kolejną perełką na płycie jest zadziorny i bardziej stonowany "The fourth dimensions" czy złożony i melodyjny "Fall of Icarus". Jazda bez trzymanki jest w speed/power metalowym "Event Horizon". Fani starego Helloween, Ceti czy Metal Church polubią ten killer. Riff taki klasyczny i bardzo zapadający w pamięci i w końcu wokalista pokazuje swój talent. Końcówka płyta jest również imponująca, bo pojawia się 7 minutowy "Savior" czy mroczny "Welcome to Hell". Nie ma się do czego przyczepić w zasadzie. Płyta dopracowana i każdy utwór potrafi doprowadzić do euforii i niezwykłego stanu zachwytu. Brakowało tak oldscholowego albumu, który powali na kolana. Dobry start roku 2018 i czekam na kolejne dzieła tej kapeli. Trzeba mieć ten krążek w swojej kolekcji.
Ocena: 9.5/10
Ocena: 9.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz